Wielka draka w klubach go-go
Na filmie oficer podczas odprawy rozdziela zadania, a uzbrojeni po zęby funkcjonariusze zespołu specjalnego Centralnego Biura Śledczego Policji sprawdzają długą broń, łączność, noktowizory, słychać szczęk przeładowywanych pistoletów. Potem konwój cywilnych radiowozów przejeżdża ulicami miasta i staje pod mieniącym się złotą farbą wejściem do ekskluzywnego klubu.
Uzbrojone po zęby „zielone ludziki” wbiegają z krzykiem do środka, depcząc czerwony dywan: „Policja! Kłaść się! Na ziemię! Gleba, gleba, gleba!”. Po chwili półnagie, oblepione resztkami kolorowych drinków tyłki barmanek i hostess błyszczą na klubowej podłodze razem z kawałkami stłuczonych kieliszków na tle czerni marynarek klientów. Policyjny operator wieńczy dzieło znamiennym ujęciem: na środku sali wciąż sufit z podłogą łączy lśniąca rura, na której dziś już nikt nie zatańczy. – Akcja była oczywiście tylko finałem wielomiesięcznych żmudnych ustaleń i zbierania dowodów, ale przedsięwzięcie było ogromne – informuje podinsp. Iwona Jurkiewicz, rzecznik CBŚP. – Ponad 500 policjantów, funkcjonariuszy CBA i Krajowej Administracji Skarbowej, weszło w tym samym momencie do kilkudziesięciu lokali na terenie Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia, Łodzi, Gdańska i innych miast Polski. Zatrzymano 22 osoby, z czego 19 zostało tymczasowo aresztowanych pod zarzutami udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, ale też w oszustwach i rozbojach dokonanych na klientach klubów go-go.
Na drugi dzień gazety rozpisywały się o „końcu wielkiego oszustwa sieci klubów” i „rozbitej grupie przestępczej”, ale film z policyjnej akcji nie zrobił wielkiego wrażenia na Andrzeju, 40-latku, który od ponad pięciu lat walczy z jednym z klubów, bezskutecznie szukając sprawiedliwości. – Trochę to trwało, zanim się ogarnęli, choć cały ten biznes był od początku nastawiony na oszustwo – śmieje się pan Andrzej.
Jeden drink, koniec nocy
Do klubu w centrum stolicy Andrzej, prywatny przedsiębiorca, trafił przez przypadek i sentyment: – Wyszedłem z meczu na Stadionie Narodowym i taki był tłum, że nie dało się złapać taksówki. Przed lokalem, w którym kiedyś poznałem matkę swojego dziecka, kobieta z parasolką zaproponowała mi darmowego drinka. Wszedłem z sentymentu za dawnymi czasami, wypiłem drinka i... to był koniec nocy.
Gdy rano Andrzej odzyskał świadomość, zauważył, że nie ma telefonu. Poszedł kupić nowy, ale nie mógł zapłacić zań żadną z kredytowych kart. – Jedna nie przeszła, druga i trzecia też. W laptopie zalogowałem się do banku i „przeżegnałem się nogą”. Z kont zniknęło ponad 30 tys. zł.
Andrzej i tak miał szczęście. Adrian pamięta tylko jedno piwo wypite w klubie, bo potem film się urwał. Podczas nocy zaciągnął rzekomo w ciągu paru godzin pod rząd trzy kredyty po 50 tys. zł każdy (tajemnicą banku pozostanie, dlaczego w środku nocy przyznał tak duże kwoty debetu). Mężczyzna stracił 120 tys. zł, które będzie spłacał przez wiele kolejnych lat.
Wśród tysięcy klientów klubów go-go należących do sieci dawniej znanej pod nazwą C. było też wielu turystów z zagranicy. Rekordzista – obywatel
USA – stracił w poznańskim lokalu równy milion złotych. Schemat zawsze ten sam: zaproszenie przez hostessę przed lokalem na darmowego drinka, utrata świadomości i... pobudka z pustym kontem.
Choć duża część klientów klubów zgłaszała sprawę na policję, śledztwa masowo umarzano z tego samego powodu: brak znamion przestępstwa. Przedstawiciele klubów twierdzili, że klienci świadomie kupowali tyleż drogie, co wyszukane usługi: kupno hostessie serii szampanów po kilka lub kilkanaście tysięcy złotych za butelkę, róży z zasobów klubu (do kilku tysięcy złotych) lub zamówienie u tancerki prywatnego tańca w osobnym pokoju. Policjanci i prokuratorzy rozkładali ręce: „Chciałeś, to masz”. Nie poddał się tylko Andrzej: – Konsekwentnie szedłem do przodu jak baran: jedno umorzenie, drugie, trzecie. Wtedy oskarżyłem szefów klubu o wyłudzenie. Nie byłem pierwszym, który próbował tego sposobu. Przegrałem, ale przy okazji procesu poznałem nazwiska obsługujących mnie hostess. Kolejny proces wytoczyłem właśnie im, a paliwem był film, który – chyba przez pomyłkę – przynieśli do sądu szefowie klubów.
Nagranie to zapis monitoringu z kamery (rzekomo jedynej wówczas czynnej) zainstalowanej w klubowym lobby. Zapis i tak wstrząsający: co kilkadziesiąt minut słaniający się na nogach Andrzej podchodzi w asyście hostess do zainstalowanego w lobby (!) bankomatu, a tancerki „pomagają mu” wypłacać kolejne sumy. Kiedy mężczyzna pada, podnoszą go, cucą i wciągają do środka lokalu. W pewnym momencie próbuje w przebłysku świadomości uciec – hostessy dobiegają doń i znowu wciągają do środka.
Mimo dowodów przedsiębiorca w warszawskim sądzie wpierw przegrał. – Właściwie dawali mi do zrozumienia, że wchodząc tam, powinienem się liczyć z tym, że mnie orżną, bo te miejsca są do tego stworzone – tak mężczyzna podsumowuje pierwszą odsłonę sprawy. Dopiero po apelacji (na sali pojawiły się wtedy telewizyjne kamery) Temida spojrzała na Andrzeja cieplejszym wzrokiem. Sąd uchylił wyrok, a w uzasadnieniu go zmiażdżył oczywistościami: monitoring wskazuje na to, że klient nie podejmował decyzji świadomie, a zachowanie tancerek – na ich aktywny udział w pozbawieniu mężczyzny pieniędzy. Proces trwa do dziś, Andrzej wciąż liczy na odzyskanie pieniędzy, lecz przy okazji dogłębnie poznał mechanizm działania sieci klubów.
Takie kluby tylko w Polsce
Andrzej: – W centrali firmy w Krakowie było centrum monitoringu, gdzie kadra menedżerska sieci obserwowała na ekranach obraz z kamer ze wszystkich klubów w Polsce i za granicą (znajdowały się m.in. w Bratysławie). Już na tym etapie celowali w ofiary, oceniając ich zamożność i przekazując dziewczynom na miejscu informacje: „Ten się nadaje do golenia, tego róbcie!”. Dziewczyny były szkolone, jak to robić, rozmawiałem z niejedną. Przychody roczne tej sieci oscylowały – według mojej wiedzy – w granicach 300 mln zł. Jedyne, czego nie wiem na pewno, to jakiej substancji używają do tumanienia ludzi.
Odpowiedź na to pytanie poznał Maciej (klub go-go w stolicy,
utrata świadomości w trakcie pierwszego piwa, strata blisko 20 tys. zł): – Na toksykologii powiedzieli mi, że to najprawdopodobniej flunitrazepam (silny środek o działaniu hipnotycznym w kroplach, podawany m.in. jako tzw. pigułka gwałtu). Być może dodali mi też do alkoholu trochę wody utlenionej lub perhydrolu – mieszanka daje efekt wypicia pół litra wódki duszkiem na przysłowiowy hejnał. Środki te są szybko wydalane z organizmu i trudno stwierdzić ich obecność.
Wiedza „z wnętrza” klubów od dawna nie jest tajemna – lokale działają na rynku wiele lat, a rotacja pracownic jest tak duża, że łatwo znaleźć chętne do zdradzenia kulis „pracy” w go-go. Kamila była tam barmanką przez pół 2020 roku. – Mieliśmy raz klienta z Norwegii, który płacił za najdroższego szampana i jeszcze wykupił dwie dziewczyny, żeby dla niego kąpały się w jacuzzi. Za jedną taką noc można było zarobić 20 – 30 tys. zł prowizji. – Płacił, bo chciał, czy nie wiedział, co się dzieje? – dopytuję. – To brało się stąd, że płacił za drinka 250 zł, ale dziewczyna dobijała mu zero, a on potwierdzał na terminalu. I tak szło za każdym razem.
Kamila potwierdza, że wszystkie kluby były na bieżąco pod kontrolą centrali, a menedżerowie obserwowali zachowanie aktualnych i potencjalnych klientów, ale też pracowników: – Kamer nie było tylko w kiblu i jeśli dziewczyny chciały zjeść jakąś bułkę, musiały się tam chować, bo miały być szczupłe, a za jedzenie węglowodanów był „opieprz”.
Andrzej: – Reasumując, to był proceder nastawiony od początku na golenie facetów. Dokładnie przemyślany, ale wcale nie doskonały. Owszem, są trudne pytania o zasady współpracy klubów z bankami i siecią instalującą bankomaty, ale generalnie zadanie przejrzenia oszustwa i rozbicia grupy nie powinno zająć porządnej policji więcej niż parę miesięcy. Najlepszy dowód, że w żadnym z cywilizowanych krajów do czegoś takiego nie dochodzi. W USA faceci ze swoimi dziewczynami chodzą do klubów go-go na piwo.
Dwie policje
Podczas akcji w ostatni weekend maja policjanci z CBŚP weszli też do krakowskiej centrali monitoringu firmy. Na zdjęciach widać wielką salę „centrum dowodzenia”: włączone monitory, białą tablicę do notatek, porozrzucane dokumenty, których nikt nie zdążył wynieść. Na pytanie, jak udało się rozgryźć grupę, podinsp. Jurkiewicz mówi o „kolejnych zgłoszeniach i informacjach, które pozwoliły podjąć czynności operacyjne i połączyć wszystkie wątki sprawy, tworząc jedno śledztwo”. – O szczegółach nie możemy oczywiście mówić – dodaje.
Wieloletnia faktyczna bierność policji rodzi plotki. Najpopularniejsze mówią o grupie byłych menedżerek sieci, które postanowiły przekazać funkcjonariuszom z Wrocławia (to tam był mózg operacji) „hurtem” całą wiedzę, dostarczając materiały potrzebne do zatrzymań. Także o dyplomacie obcego kraju, który został „złowiony” w jednym z lokali należących do sieci, co spowodowało skandal i chęć załatwienia sprawy na „szczeblu politycznym”.
Starzy funkcjonariusze na takie pogłoski machają jednak ręką. Każdy z nich wie, że w Polsce istnieją w praktyce dwie policje. Jedna – CBŚP, wydziały kryminalne – zajmuje się poważnymi sprawami i zna się na robocie, druga to karmiący statystykę urzędnicy. Gdy jedna z telewizji przygotowywała trzy lata temu reportaż o tysiącach oszukanych klientów klubów go-go, rzecznik stołecznej komendy przyznał, że tylko warszawska policja dostała ponad 700 zgłoszeń od mężczyzn, którzy twierdzili, że padli ofiarą przestępstwa. – Przesłuchaliśmy potencjalnych świadków, analizowaliśmy nagrania z monitoringów, pobieraliśmy krew osobom, które twierdziły, że zostały oszukane, ale nic nie potwierdziło, że doszło do złamania prawa – informował nadkom. Robert Szumiata. Na pytanie, czy rozważali powołanie specjalnej grupy, która poprzez tajne (czyli właśnie „operacyjne”) działania mogłaby dotrzeć do prawdy, odpowiedział, że nie ma takiej potrzeby, bo przecież nic się nie potwierdziło, a „nie można z góry zakładać, że dochodzi do przestępstw”.
Dziś podinsp. Jurkiewicz z CBŚP informuje, że policjanci podczas głośnej akcji zabezpieczyli w klubach wszystko: dokumenty, ale też napoje, włącznie z resztkami w kieliszkach. Analiza toksykologiczna pokaże, czy są w nich odurzające substancje. Pani rzecznik ma również apel do oszukanych ofiar: – W śledztwie występuje już wielu pokrzywdzonych, ale ci, którzy jeszcze nie zgłosili tego faktu, proszone są o kontakt z najbliższą jednostką policji, gdzie mogą złożyć zeznania. Do nich też gorąca prośba, by przynieśli na policję dokumentację bankową z tego okresu, tej nocy, gdy doszło do popełnienia przestępstwa.
Życie dopisało zaskakującą pointę do apelu policjantki. Pan Maciej, którzy stracił w klubie świadomość i blisko 20 tys. zł ledwie kilka tygodni temu, zgłosił się na policję od razu. Życzliwy funkcjonariusz poradził mu, że lepiej nie tracić czasu i nie składać zawiadomienia o przestępstwie, bo śledztwo i tak najpewniej zostanie umorzone „z braku dowodów”.