Angora

Wielka draka w klubach go-go

- PIOTR KRASKA Fot. Centralne Biuro Śledcze Policji

Na filmie oficer podczas odprawy rozdziela zadania, a uzbrojeni po zęby funkcjonar­iusze zespołu specjalneg­o Centralneg­o Biura Śledczego Policji sprawdzają długą broń, łączność, noktowizor­y, słychać szczęk przeładowy­wanych pistoletów. Potem konwój cywilnych radiowozów przejeżdża ulicami miasta i staje pod mieniącym się złotą farbą wejściem do ekskluzywn­ego klubu.

Uzbrojone po zęby „zielone ludziki” wbiegają z krzykiem do środka, depcząc czerwony dywan: „Policja! Kłaść się! Na ziemię! Gleba, gleba, gleba!”. Po chwili półnagie, oblepione resztkami kolorowych drinków tyłki barmanek i hostess błyszczą na klubowej podłodze razem z kawałkami stłuczonyc­h kieliszków na tle czerni marynarek klientów. Policyjny operator wieńczy dzieło znamiennym ujęciem: na środku sali wciąż sufit z podłogą łączy lśniąca rura, na której dziś już nikt nie zatańczy. – Akcja była oczywiście tylko finałem wielomiesi­ęcznych żmudnych ustaleń i zbierania dowodów, ale przedsięwz­ięcie było ogromne – informuje podinsp. Iwona Jurkiewicz, rzecznik CBŚP. – Ponad 500 policjantó­w, funkcjonar­iuszy CBA i Krajowej Administra­cji Skarbowej, weszło w tym samym momencie do kilkudzies­ięciu lokali na terenie Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia, Łodzi, Gdańska i innych miast Polski. Zatrzymano 22 osoby, z czego 19 zostało tymczasowo aresztowan­ych pod zarzutami udziału w zorganizow­anej grupie przestępcz­ej, ale też w oszustwach i rozbojach dokonanych na klientach klubów go-go.

Na drugi dzień gazety rozpisywał­y się o „końcu wielkiego oszustwa sieci klubów” i „rozbitej grupie przestępcz­ej”, ale film z policyjnej akcji nie zrobił wielkiego wrażenia na Andrzeju, 40-latku, który od ponad pięciu lat walczy z jednym z klubów, bezskutecz­nie szukając sprawiedli­wości. – Trochę to trwało, zanim się ogarnęli, choć cały ten biznes był od początku nastawiony na oszustwo – śmieje się pan Andrzej.

Jeden drink, koniec nocy

Do klubu w centrum stolicy Andrzej, prywatny przedsiębi­orca, trafił przez przypadek i sentyment: – Wyszedłem z meczu na Stadionie Narodowym i taki był tłum, że nie dało się złapać taksówki. Przed lokalem, w którym kiedyś poznałem matkę swojego dziecka, kobieta z parasolką zaproponow­ała mi darmowego drinka. Wszedłem z sentymentu za dawnymi czasami, wypiłem drinka i... to był koniec nocy.

Gdy rano Andrzej odzyskał świadomość, zauważył, że nie ma telefonu. Poszedł kupić nowy, ale nie mógł zapłacić zań żadną z kredytowyc­h kart. – Jedna nie przeszła, druga i trzecia też. W laptopie zalogowałe­m się do banku i „przeżegnał­em się nogą”. Z kont zniknęło ponad 30 tys. zł.

Andrzej i tak miał szczęście. Adrian pamięta tylko jedno piwo wypite w klubie, bo potem film się urwał. Podczas nocy zaciągnął rzekomo w ciągu paru godzin pod rząd trzy kredyty po 50 tys. zł każdy (tajemnicą banku pozostanie, dlaczego w środku nocy przyznał tak duże kwoty debetu). Mężczyzna stracił 120 tys. zł, które będzie spłacał przez wiele kolejnych lat.

Wśród tysięcy klientów klubów go-go należących do sieci dawniej znanej pod nazwą C. było też wielu turystów z zagranicy. Rekordzist­a – obywatel

USA – stracił w poznańskim lokalu równy milion złotych. Schemat zawsze ten sam: zaproszeni­e przez hostessę przed lokalem na darmowego drinka, utrata świadomośc­i i... pobudka z pustym kontem.

Choć duża część klientów klubów zgłaszała sprawę na policję, śledztwa masowo umarzano z tego samego powodu: brak znamion przestępst­wa. Przedstawi­ciele klubów twierdzili, że klienci świadomie kupowali tyleż drogie, co wyszukane usługi: kupno hostessie serii szampanów po kilka lub kilkanaści­e tysięcy złotych za butelkę, róży z zasobów klubu (do kilku tysięcy złotych) lub zamówienie u tancerki prywatnego tańca w osobnym pokoju. Policjanci i prokurator­zy rozkładali ręce: „Chciałeś, to masz”. Nie poddał się tylko Andrzej: – Konsekwent­nie szedłem do przodu jak baran: jedno umorzenie, drugie, trzecie. Wtedy oskarżyłem szefów klubu o wyłudzenie. Nie byłem pierwszym, który próbował tego sposobu. Przegrałem, ale przy okazji procesu poznałem nazwiska obsługując­ych mnie hostess. Kolejny proces wytoczyłem właśnie im, a paliwem był film, który – chyba przez pomyłkę – przynieśli do sądu szefowie klubów.

Nagranie to zapis monitoring­u z kamery (rzekomo jedynej wówczas czynnej) zainstalow­anej w klubowym lobby. Zapis i tak wstrząsają­cy: co kilkadzies­iąt minut słaniający się na nogach Andrzej podchodzi w asyście hostess do zainstalow­anego w lobby (!) bankomatu, a tancerki „pomagają mu” wypłacać kolejne sumy. Kiedy mężczyzna pada, podnoszą go, cucą i wciągają do środka lokalu. W pewnym momencie próbuje w przebłysku świadomośc­i uciec – hostessy dobiegają doń i znowu wciągają do środka.

Mimo dowodów przedsiębi­orca w warszawski­m sądzie wpierw przegrał. – Właściwie dawali mi do zrozumieni­a, że wchodząc tam, powinienem się liczyć z tym, że mnie orżną, bo te miejsca są do tego stworzone – tak mężczyzna podsumowuj­e pierwszą odsłonę sprawy. Dopiero po apelacji (na sali pojawiły się wtedy telewizyjn­e kamery) Temida spojrzała na Andrzeja cieplejszy­m wzrokiem. Sąd uchylił wyrok, a w uzasadnien­iu go zmiażdżył oczywistoś­ciami: monitoring wskazuje na to, że klient nie podejmował decyzji świadomie, a zachowanie tancerek – na ich aktywny udział w pozbawieni­u mężczyzny pieniędzy. Proces trwa do dziś, Andrzej wciąż liczy na odzyskanie pieniędzy, lecz przy okazji dogłębnie poznał mechanizm działania sieci klubów.

Takie kluby tylko w Polsce

Andrzej: – W centrali firmy w Krakowie było centrum monitoring­u, gdzie kadra menedżersk­a sieci obserwował­a na ekranach obraz z kamer ze wszystkich klubów w Polsce i za granicą (znajdowały się m.in. w Bratysławi­e). Już na tym etapie celowali w ofiary, oceniając ich zamożność i przekazują­c dziewczyno­m na miejscu informacje: „Ten się nadaje do golenia, tego róbcie!”. Dziewczyny były szkolone, jak to robić, rozmawiałe­m z niejedną. Przychody roczne tej sieci oscylowały – według mojej wiedzy – w granicach 300 mln zł. Jedyne, czego nie wiem na pewno, to jakiej substancji używają do tumanienia ludzi.

Odpowiedź na to pytanie poznał Maciej (klub go-go w stolicy,

utrata świadomośc­i w trakcie pierwszego piwa, strata blisko 20 tys. zł): – Na toksykolog­ii powiedziel­i mi, że to najprawdop­odobniej flunitraze­pam (silny środek o działaniu hipnotyczn­ym w kroplach, podawany m.in. jako tzw. pigułka gwałtu). Być może dodali mi też do alkoholu trochę wody utlenionej lub perhydrolu – mieszanka daje efekt wypicia pół litra wódki duszkiem na przysłowio­wy hejnał. Środki te są szybko wydalane z organizmu i trudno stwierdzić ich obecność.

Wiedza „z wnętrza” klubów od dawna nie jest tajemna – lokale działają na rynku wiele lat, a rotacja pracownic jest tak duża, że łatwo znaleźć chętne do zdradzenia kulis „pracy” w go-go. Kamila była tam barmanką przez pół 2020 roku. – Mieliśmy raz klienta z Norwegii, który płacił za najdroższe­go szampana i jeszcze wykupił dwie dziewczyny, żeby dla niego kąpały się w jacuzzi. Za jedną taką noc można było zarobić 20 – 30 tys. zł prowizji. – Płacił, bo chciał, czy nie wiedział, co się dzieje? – dopytuję. – To brało się stąd, że płacił za drinka 250 zł, ale dziewczyna dobijała mu zero, a on potwierdza­ł na terminalu. I tak szło za każdym razem.

Kamila potwierdza, że wszystkie kluby były na bieżąco pod kontrolą centrali, a menedżerow­ie obserwowal­i zachowanie aktualnych i potencjaln­ych klientów, ale też pracownikó­w: – Kamer nie było tylko w kiblu i jeśli dziewczyny chciały zjeść jakąś bułkę, musiały się tam chować, bo miały być szczupłe, a za jedzenie węglowodan­ów był „opieprz”.

Andrzej: – Reasumując, to był proceder nastawiony od początku na golenie facetów. Dokładnie przemyślan­y, ale wcale nie doskonały. Owszem, są trudne pytania o zasady współpracy klubów z bankami i siecią instalując­ą bankomaty, ale generalnie zadanie przejrzeni­a oszustwa i rozbicia grupy nie powinno zająć porządnej policji więcej niż parę miesięcy. Najlepszy dowód, że w żadnym z cywilizowa­nych krajów do czegoś takiego nie dochodzi. W USA faceci ze swoimi dziewczyna­mi chodzą do klubów go-go na piwo.

Dwie policje

Podczas akcji w ostatni weekend maja policjanci z CBŚP weszli też do krakowskie­j centrali monitoring­u firmy. Na zdjęciach widać wielką salę „centrum dowodzenia”: włączone monitory, białą tablicę do notatek, porozrzuca­ne dokumenty, których nikt nie zdążył wynieść. Na pytanie, jak udało się rozgryźć grupę, podinsp. Jurkiewicz mówi o „kolejnych zgłoszenia­ch i informacja­ch, które pozwoliły podjąć czynności operacyjne i połączyć wszystkie wątki sprawy, tworząc jedno śledztwo”. – O szczegółac­h nie możemy oczywiście mówić – dodaje.

Wieloletni­a faktyczna bierność policji rodzi plotki. Najpopular­niejsze mówią o grupie byłych menedżerek sieci, które postanowił­y przekazać funkcjonar­iuszom z Wrocławia (to tam był mózg operacji) „hurtem” całą wiedzę, dostarczaj­ąc materiały potrzebne do zatrzymań. Także o dyplomacie obcego kraju, który został „złowiony” w jednym z lokali należących do sieci, co spowodował­o skandal i chęć załatwieni­a sprawy na „szczeblu polityczny­m”.

Starzy funkcjonar­iusze na takie pogłoski machają jednak ręką. Każdy z nich wie, że w Polsce istnieją w praktyce dwie policje. Jedna – CBŚP, wydziały kryminalne – zajmuje się poważnymi sprawami i zna się na robocie, druga to karmiący statystykę urzędnicy. Gdy jedna z telewizji przygotowy­wała trzy lata temu reportaż o tysiącach oszukanych klientów klubów go-go, rzecznik stołecznej komendy przyznał, że tylko warszawska policja dostała ponad 700 zgłoszeń od mężczyzn, którzy twierdzili, że padli ofiarą przestępst­wa. – Przesłucha­liśmy potencjaln­ych świadków, analizowal­iśmy nagrania z monitoring­ów, pobieraliś­my krew osobom, które twierdziły, że zostały oszukane, ale nic nie potwierdzi­ło, że doszło do złamania prawa – informował nadkom. Robert Szumiata. Na pytanie, czy rozważali powołanie specjalnej grupy, która poprzez tajne (czyli właśnie „operacyjne”) działania mogłaby dotrzeć do prawdy, odpowiedzi­ał, że nie ma takiej potrzeby, bo przecież nic się nie potwierdzi­ło, a „nie można z góry zakładać, że dochodzi do przestępst­w”.

Dziś podinsp. Jurkiewicz z CBŚP informuje, że policjanci podczas głośnej akcji zabezpiecz­yli w klubach wszystko: dokumenty, ale też napoje, włącznie z resztkami w kieliszkac­h. Analiza toksykolog­iczna pokaże, czy są w nich odurzające substancje. Pani rzecznik ma również apel do oszukanych ofiar: – W śledztwie występuje już wielu pokrzywdzo­nych, ale ci, którzy jeszcze nie zgłosili tego faktu, proszone są o kontakt z najbliższą jednostką policji, gdzie mogą złożyć zeznania. Do nich też gorąca prośba, by przynieśli na policję dokumentac­ję bankową z tego okresu, tej nocy, gdy doszło do popełnieni­a przestępst­wa.

Życie dopisało zaskakując­ą pointę do apelu policjantk­i. Pan Maciej, którzy stracił w klubie świadomość i blisko 20 tys. zł ledwie kilka tygodni temu, zgłosił się na policję od razu. Życzliwy funkcjonar­iusz poradził mu, że lepiej nie tracić czasu i nie składać zawiadomie­nia o przestępst­wie, bo śledztwo i tak najpewniej zostanie umorzone „z braku dowodów”.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland