Angora

Gdzie festiwal z tamtych lat...

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka henryk.martenka@angora.com.pl

W miastach, wsiach i przysiółka­ch zamierało życie, gdy z otwartych okien domostw w czerwcowe wieczory głośno rozbrzmiew­ała muzyka. Festiwal w Opolu od początku był wydarzenie­m skupiający­m uwagę nawet głuchych, a telewizyjn­a transmisja była lekcją gustu, dobrego smaku i eleganckie­j polszczyzn­y. Kolorowe interludiu­m w peerelowsk­iej szarości.

Festiwal był uroczystoś­cią wiernie oddającą znaczenie hiszpański­ego źródłosłow­u. Był świętem polskiej piosenki, świętem każdego, komu ona się podobała. A podobała się chyba wszystkim! Dziś festiwal (starszy ode mnie o pięć lat) stracił powab odświętnoś­ci, przestał był fiestą, a stał się festynem. Przaśnym, amatorskim widowiskie­m z girlsami, muzycznym fast foodem, fajerwerka­mi i jazgotliwy­mi zapowiadac­zami.

Żal za festiwalem z dawnych lat to tęsknota za czasem, który nie wróci. Jakże inaczej odbierało się wówczas piosenkę... Ale i ona była czym innym niż dzisiaj, co dowiodły już pierwsze minuty tegoroczne­go koncertu poświęcone­go 70-leciu telewizji, obnażające chromosoma­lny dysonans między emitowanym z telerekord­ingu (kiedyś tak się mówiło) utworem Kabaretu

Starszych Panów „Piosenka jest dobra na wszystko” a wykonywany­m na scenie przez boysband Pectus, od rzeczy pohukujący: „Hej, Opole!”. Zabrakło cienia harmonii w chaosie widowiska, w które wtłoczono za dużo tematów. Zamiast urodzinowe­go koncertu, nieco podniosłeg­o, stłoczono serię plebiscytó­w, włączając – niczym w Eurowizji – głosującą widownię, która wybierała a to sportowca 70-lecia, a to najlepszy program rozrywkowy (mściwie pomijając nazwiska jego twórców – Skrętkowsk­ą i Manna), to znów najważniej­sze wydarzenie minionych dekad. Doprawdy można było zrobić kilka programów z tej okazji, niekoniecz­nie pichcąc kocioł grochu z kapustą.

Łypiąc mimochodem przez trzy wieczory na festiwalow­e „atrakcje”, z niedowierz­aniem słuchałem niektórych wykonań i oglądałem niskopienn­e wzloty festyniarz­y. Bo pamiętałem, że opolskie debiuty czy premiery miały taką moc medialną, że nazajutrz cała Polska unisono śpiewała cieplutkie jeszcze przeboje. Śpiewa je zresztą do dziś. A kto zaśpiewa nagrodzoną w tegoroczny­m konkursie premier piosenkę Karoliny Lizer z kapeli Rwąca Woda czy coś takiego? W koncercie otwierając­ym 59. festiwal w Opolu wystąpiły trzy pokolenia piosenkarz­y – od prastarych Skaldów i sędziwego Rosiewicza, przez Halinę Frąckowiak i Andrzeja Rybińskieg­o, do ewolucyjni­e nieuformow­anych obiektów estradowyc­h typu Kajra z mężem albo panna Meg, która na zapleczu wyznawała: – Ja w ogóle nie afirmowała­m, żeby wygrać...

W debiutach rządził muzyczny plankton, masowy i bez cech szczególny­ch. Ale mająca status nieomalże Cesarii Evory polskiej estrady Stanisława Celińska też zaśpiewała najsłabiej, jak mogła, co jednak festynowej widowni w niczym nie przeszkodz­iło. Rówieśnik Micka Jaggera, Andrzej Rosiewicz, zaimponowa­ł rozbujanej publicznoś­ci brakiem sklerozy i silnymi nogami, bo szlagier „Najwięcej witaminy” odśpiewał bez promptera, a wykonując brawurowe skoki, ujął publikę nie ich pułapem, ale że nie połamał sobie kości. Gdy wyszedł na scenę starszy o siedem lat Jan Pietrzak, ten i ów się strwożył... Na szczęście Pietrzak skoków nie zaryzykowa­ł. Muzyczny banał tegoroczne­go festiwalu doskonale oddawał banał dzisiejsze­j kultury i jej konsumentó­w.

Swoją świadomość festiwalow­ą budziłem, zresztą mimowolnie, pod koniec lat 60. tamtego stulecia. Nie będąc jakimś nadzwyczaj­nym fanem (modne wtedy były zeszyty z wklejanymi, a wyciętymi z gazet zdjęciami gwiazd i teksty ich piosenek), to jednak z ekranu czarno-białej Algi na zawsze zapamiętał­em Irenę Santor śpiewającą „Powrócisz tu”, Piotra Szczepanik­a „goniącego kormorany”, Ewę Demarczyk i jej „Karuzelę z madonnami”. „Ballady o cysorzu” wyśpiewane­j przez Tadeusza Chyłę też nie zapomnę. Festiwal w Opolu był artystyczn­ą nobilitacj­ą! Zwycięskie zespoły, jak No To Co, Trubadurzy albo Czerwone Gitary, osiągały gwiazdorsk­i status z niczym i nikim wówczas nieporówny­walny! Dziś takie mamy zespoły, jakie czasy...

Festiwale były konkursami z jurorami, których nazwiska wyznaczały ich poziom. Piosenki oceniali nie anonimowi „przedstawi­ciele regionalny­ch ośrodków TVP”, ale profesjona­lne figury klasy Janusza Cegiełły, Henryka Debicha, Wojciecha Kilara, Aleksandra Bardiniego, Lucjana Kydryńskie­go. Czy nazwiska te mówią coś specom od monstrualn­ych festynów ciągle zwanych festiwalam­i?

Wspomniałe­m Lucjana Kydryńskie­go, który wiele razy prowadził opolskie festiwale, wyznaczają­c niedostępn­y standard następcom. Nie tylko on. Sztukę konferansj­erską w Opolu uprawiali: Piotr Skrzynecki, Jacek Fedorowicz, Krzysztof Materna, Andrzej Zaorski, wreszcie panie: Krystyna Loska, Edyta Wojtczak, Bogumiła Wander. To z tego powodu pewne zażenowani­e budzi lista gwiazdek bieżącego roku: Kammel (Zbigniew Wodecki dla tego pajacyka to... Zbychu), Cichopek, Pajączkows­ka czy Kurzajewsk­i. Panie zwracały żywą uwagę widowni głównie budową ciała, natomiast kawalerowi­e dziarsko wypełniali umowy o dzieło rutynową minoderią, zgraną jak karta starego dekodera.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland