Nie kupuj browaru, aby napić się piwa
Problem relacji seksualnych wielebnych z owieczkami, które zostały powierzone ich opiece, niezmiennie trwa. Powraca niczym telenowela i powoduje moralnego kaca.
Tak stało się za przyczyną jednego hierarchy, który ostatnio pokusił się o obronę podwładnego, atakując wiarygodność ofiary owego księdza.
Biskup wprost zadał pytanie o orientację seksualną molestowanego, jakby chciał usprawiedliwić seksualną aktywność księdza, który uległ pokusie i dostosował swoje postępowanie do „zachęcających” zachowań swojej ofiary. Trudno nawet ustosunkować się do takiego toku myślenia kościelnego zwierzchnika i nawet można by zbyć to wszystko tylko smutnym uśmiechem, gdyby to nie było tak tragicznie poważne.
Przeraża mnie myślenie niektórych kościelnych przedstawicieli, specjalistów od moralności, którzy ponad prawdę przedkładają pudrowanie rzeczywistości, aby na siłę wybielać to, czego nie da się uwolnić od obrzydliwego brudu.
Problem pedofilii ludzi w sutannach nie jest jednak jedynym problemem Kościoła obecnego czasu, bo na szczęście jest to na ogół potępiane i ścigane przez odpowiednie służby. Kolejnym złem w tej instytucji jest sprawa nieformalnych związków damsko-męskich, w które latami są uwikłani ci normalni faceci w sutannach.
„Byłam wtedy w klasie maturalnej i udzielałam się w ruchu oazowym, którego animatorem był ksiądz w mojej parafii. Po pewnym czasie zwyczajnie się zadurzyłam w moim kapłanie, a on skwapliwie odwzajemnił moje uczucie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Po jednym ze spotkań naszej grupy, kiedy zostałam dłużej na plebanii, zaproponował mi, abyśmy się do siebie zbliżyli i stało się. Zostałam jego kochanką i każdą sposobność wykorzystywałam, aby być blisko niego. Mieszkałam w małej miejscowości i dlatego było tylko kwestią czasu, aby nasz związek stał się publiczną tajemnicą, choć odniosłam wrażenie, że chociaż wszyscy wiedzieli (także moi bliscy), to nikomu to nie przeszkadzało. Ta miłosna sielanka trwała kilka lat, a ja czułam się szczęśliwa, ale nie mogłam mieć perspektyw na przyszłość, choć on wielokrotnie zapewniał mnie, że już zawsze będzie tylko dla mnie. Jednak nie zamierzał porzucić Kościoła, bo przecież mogliśmy być szczęśliwi w takim związku, jak wielokrotnie mnie zapewniał. Czar prysł, kiedy powiedziałam mu, że spodziewam się dziecka, jego dziecka. Mój ukochany usztywnił się. Postanowił, że sprawy zaszły za daleko i musimy nasz związek zakończyć. No, chyba że pozbędę się problemu. Ja jednak zamierzałam urodzić naszego synka, a wtedy znalazło się inne rozwiązanie – mój luby otrzymał z kurii dekret o zmianie parafii, czyli mógł uciec od problemu. I tak skończyło się nasze «na zawsze». Z tego co wiem, teraz inna kobieta jest z nim w zażyłych stosunkach, a mnie pozostało wspomnienie i nasze dziecko, które nigdy nie pozna, mam taką nadzieję, kim był jego ojciec”.
To fragment listu czytelniczki, która przeżyła przygodę z kapłańskim pożądaniem. Takich historii są tysiące i prawie wszystkie podobnie się kończą.
Przerażające w tym wszystkim jest to, że ludzie wiedzieli; przełożeni tego kapłana też byli świadomi zła, jakie się działo, i co? I nic.
Kiedy zakochałem się w kobiecie i postanowiłem dla naszej miłości opuścić stan kapłański, jeden ze starszych moich kolegów, próbując mnie odwieść od tego zamiaru, powiedział wprost:
„Rozumiem, że zachciało ci się wypić piwa, ale nie musisz od razu kupować browaru”.
Fikcja celibatu i powszechny kompromis ze złem, czyli coś, co Kościół pielęgnuje w swoich szeregach, nadal mnie przerażają. A może byłem tylko naiwnie wierzącym, że tak nie można?
Nie żałuję tego, że stałem się właścicielem browaru, bo to chyba uczciwsze.