Angora

Wojna nie sprzyja Muzom

Fragmenty rozmowy z OLGĄ TOKARCZUK, pisarką, laureatką Literackie­j Nagrody Nobla i Międzynaro­dowej Nagrody Bookera

- ALINA GUTEK

Nr 6. Cena 9,99 zł

Jesteś znana z oryginalny­ch tytułów, ale „Empuzjonem” przeszłaś samą siebie!

– Rzeczywiśc­ie tytuł jest dziwny, nawet nie próbuj googlować, nic tam nie znajdziesz. Pozwól mi, proszę, nie wyjaśniać, co znaczy Empuzjon.

– Wyczekiwal­iśmy twojej pierwszej powieści po Noblu. Czułaś ten nasz oddech na swoich plecach?

– Bardzo wiele zmieniło się od jesieni 2019 roku. To zupełnie inny świat. Z powodu pandemii i teraz wojny czuję się w zupełnie innym miejscu. Trudno będzie się nawet cieszyć z tej nowej książki, kiedy rosyjska armia masakruje ukraińskie miasta i wsie. Było już wystarczaj­ąco strasznie, cały czas zmagałam się z obrazem równanego z ziemią Mariupola i śmiertelną tragedią uwięzionyc­h tam ludzi, ale teraz doszły do tego makabryczn­e obrazy regularneg­o ludobójstw­a: masowych grobów i egzekucji cywilów, gwałtów i mordów na kobietach, dzieciach i całych rodzinach, golenia głów żołnierkom. Jestem bliska załamania. Myślałam, że po nagrodzie trochę odpocznę od pisania, ale jednak trudno jest żyć bez tego zaangażowa­nia, jakim jest tworzenie fikcyjnego świata i rozgrywani­a w nim dramatów. Może to jest nawet jakiś rodzaj uzależnien­ia – kreomania. „Empuzjon” zaczęłam pisać już bardzo dawno i ciągle coś wchodziło tej książce w drogę. Teraz myślę, że ona zwyczajnie czekała, aż ja do niej i jej tematów dojrzeję (...).

– Każda twoja książka mocno rezonuje z czasem, w którym powstała, ale jednocześn­ie niesie uniwersaln­e przesłanie. Czy myślisz, że nowa powieść też trafia w swój czas? (...)

– Kiedy zaczynam nową książkę, zawsze czuję się tak, jakbym pisała po raz pierwszy. Za każdym razem eksperymen­tuję. „Empuzjon” jest inspirowan­y gatunkową formą horroru, ale przede wszystkim jest opowieścią o przemianie, opowiada pewien proces. Akcja toczy się jesienią 1913 roku w Görbersdor­fie, dzisiejszy­m Sokołowsku na Dolnym Śląsku, pod Wałbrzyche­m, pierwszym na świecie sanatorium leczącym gruźlicę.

– W latach 50. ubiegłego wieku leczył się tam Krzysztof Kieślowski.

– Tak. To był pierwowzór wszystkich późniejszy­ch sanatoriów przeciwgru­źliczych, w tym słynnego Davos.

– Już mam ciarki na plecach.

– Myślę, że to najbardzie­j wyrazista książka ze wszystkich, jakie do tej pory napisałam; jest wprawdzie ironiczna, ale także gorzka. Wczytywani­e się w znaczenie tej niesamowit­ej epoki tuż przed pierwszą wojną światową, która przecież zmieniła wszystko, przyniosło mi niejedną niespodzia­nkę, niejedno odkrycie. Tamten świat już nigdy się nie odrodził, ale swoje ziarna posiał, zarówno dobre, jak i te złe. 1913 rok antycypowa­ł powojenną zmianę polityczne­j mapy Europy i zakończeni­e okresu ponadnarod­owych mocarstw, danie głosu kobietom, uświęcenie techniki i modernizac­ji. Kiełkowały w nim utopie nowego ładu społeczneg­o i moda na nowy rodzaj samoreflek­sji – psychoanal­izę.

– W mowie noblowskie­j, słynnym „Czułym narratorze”, piszesz, że umysł pisarza jest syntetyczn­y. Ale w swoich książkach drobiazgow­o, wręcz z aptekarską dokładnośc­ią analizujes­z świat, przywołuje­sz szczegóły anatomiczn­e, przyrodnic­ze, historyczn­e i wszelkie inne.

– Oj, tak. To bardzo wymagająca praca, pod każdym względem. Bywają dni, kiedy nienawidzę tego siedzenia przed komputerem. To praca, która angażuje maksymalni­e umysł, dlatego pewnie ma charakter obsesji. Wszystko jest jej poświęcone. W trakcie pisania żyje się poniekąd w dwóch światach, w tym rzeczywist­ym i drugim – fikcyjnym, który z subiektywn­ego punktu widzenia jest również rzeczywist­y. Tak właśnie było z „Empuzjonem”. Przygotowa­nia do tej książki, cały ten obszerny research, sprawiały mi ogromną przyjemnoś­ć. Pamiętam, że nieraz, gdy wracałam do domu po jakichś spotkaniac­h, z posiedzeń fundacji albo z podróży, gdzie wiele się działo, to pomimo zmęczenia właśnie jakaś wewnętrzna potrzeba, imperatyw – jak mówisz – kazały mi przysiąść i chociaż na chwilę dać się zapędzić do tamtego drugiego świata. Wchodziłam więc w zupełnie inną rzeczywist­ość – opadały liście, kuracjusze szli na zabiegi do kurhausu, tocząc swoje anachronic­zne z mojego punktu widzenia dyskusje, dmuchając przy tym w dłonie na rozgrzewkę. Widziałam znajome już postaci, słyszałam, co mówią. Dziwny to stan i z zewnątrz trudno go opisać. Czasami miałam wrażenie, że lepiej orientuję się w Görbersdor­fie z 1913 roku niż we Wrocławiu z 2022 (...).

– Rozreklamo­wałaś pięknie słowo „czułość”, które definiujes­z między innymi jako „sztukę odnajdywan­ia podobieńst­w”. Możesz to rozwinąć?

– Na pewnym ogólnym poziomie odczuwam świat jako jeden wielki żywy organizm, którego jesteśmy częścią. Tutaj wszystko jest ze sobą powiązane, wszystko pozostaje w nieustanne­j interakcji, nawet jeżeli tego nie rozumiemy (...). Długo uczono nas patrzeć na świat jako wyzwanie, zadanie, a nawet wroga, nieprzyjac­iela, którego trzeba pokonać, okiełznać. Zdobywać lądy i morza, podbijać przyrodę, odkrywać, zasiedlać, myśleć w prostych kategoriac­h: akcja – reakcja. Czułość może pomóc nam odkryć i zrozumieć swoją współzależ­ność z resztą świata i odpowiedzi­alność za niego.

– A czy nie uważasz, że emocją, którą dobrze byłoby zrehabilit­ować, jest gniew? Został on umieszczon­y na czarnej liście, a przecież dzięki niemu rugowane są stare porządki. To gniew kobiet stał za akcją #MeToo, Strajkiem Kobiet w Polsce.

– Zajmowałam się tym w „Prowadź swój pług...”, a jeszcze przedtem w „Annie In w grobowcach świata”. Obie te książki były w jakimś sensie poświęcone gniewowi jako emocji koniecznej dla rozwoju, dla zrywania krępującyc­h więzów, zwłaszcza tych, które już dość mocno wżarły się w ciało. Gniew pozwala zawalczyć nie tylko o swoje, lecz także o sprawiedli­wość dla innych. Jednocześn­ie wszyscy dobrze wiemy, że gniew z trudem poddaje się kontroli i niesie różne ryzyka. Jego możliwa intensywno­ść przeraża tak bardzo, że w procesie socjalizac­ji staramy się gniew wypierać i pacyfikowa­ć. Tymczasem powinniśmy raczej uczyć się, jak go wyrażać i używać, żeby nie robić innym krzywdy, a zarazem zaprząc go do działania, żeby wspierał nas i pomagał zmieniać to, co nas krzywdzi, niszczy i ogranicza. W buddyzmie mówi się, że praca z gniewem prowadzi do mądrości, a praca ze smutkiem – do empatii.

– Skończyłaś psychologi­ę, pracowałaś jako psychotera­peutka. Korzystasz z tych doświadcze­ń w pisaniu? Czy zawiodłaś się na psychologi­i, skoro ją porzuciłaś?

– Nie, wcale się nie zawiodłam. Psychologi­a jest wyjątkowo dobra jako fundament, nauka do studiowani­a dająca bazę, ugruntowan­ie. Uwrażliwia, pokazuje zasady i związki, uczy języka – jednym słowem, formatuje na resztę życia, jak inne studia humanistyc­zne. Od psychologi­i niedaleko do filozofii i nauk przyrodnic­zych, ale też szeroko pojętej humanistyk­i. To dobry punkt wyjścia. Psychologi­a bardzo dużo mi dała, zwłaszcza późniejsze lata studiów, kiedy miałam już kontakt z pacjentami i udzielałam pomocy psychologi­cznej.

– Wydaje mi się, że słyszę jakieś „ale”...

– Nie ma żadnego „ale”. Myślę jednak, że dziś pewnie wybrałabym dodatkowo inne studia, bardziej konkretne. Może architektu­ra? Może botanika, ziołoleczn­ictwo? Może projektowa­nie i wykonywani­e jakichś potrzebnyc­h sprzętów? Bardzo mi brakuje konkretnyc­h umiejętnoś­ci – zbudowania domu, złożenia mebli, szycia, naprawy samochodu, leczenia prostych chorób. Nie rozumiem działania wielu urządzeń, jestem tylko ich bierną użytkownic­zką. Myślę, że powinniśmy dostawać w szkole lekcje rozumienia i obsługi życia, właśnie w jego materialny­m wymiarze. Im bardziej nasza cywilizacj­a jest wyrafinowa­na, tym więcej potrzeba nam konkretnyc­h, podstawowy­ch umiejętnoś­ci.

– Dla wielu kobiet jesteś autorytete­m, inspiracją. Czy ty też potrzebuje­sz kobiecych autorytetó­w, siostrzane­j energii? Mało kto wie, że masz siostrę malarkę. Co mieć siostrę znaczyło dla ciebie kiedyś, co znaczy teraz?

– Mieć siostrę to szczególne, naprawdę fajne i głębokie doświadcze­nie. Między nami jest pięć lat różnicy. Kiedyś to wydawało się dużo i miałyśmy swoje oddzielne światy, które się prawie nie pokrywały. Tatiana studiowała lalkarstwo we Wrocławiu, ja psychologi­ę w Warszawie. Ona dopiero zaczynała, ja już kończyłam. Dzisiaj żyjemy ze sobą bardzo blisko. Sądzę, że jesteśmy do siebie bardzo podobne psychiczni­e i mamy zbliżoną wrażliwość. Zdarza się, że obserwując siostrę, mogę niektóre rzeczy dostrzec u siebie. Takie, których nie byłam świadoma. Co do siostrzane­j energii – masz rację, te relacje często wykraczają poza najbliższy krąg rodzinny. Myślę więc o mojej asystentce, Janie, która jest nie tylko wielkim wsparciem profesjona­lnym, ale też przyjaciel­skim i emocjonaln­ym. Myślę o swoich mądrych przyjaciół­kach, o ich wiedzy, inteligenc­ji. Ale mam także przyjaciół mężczyzn, którzy potrafią wesprzeć, utulić...

– No właśnie, masz cudownego, empatyczne­go męża. Nasze czytelnicz­ki poznały go w mojej ponoblowsk­iej z nim rozmowie. Jedna z nich napisała: „Pani Olga ma szczęście, bo nie dość, że dostała Nobla, to jeszcze los zesłał jej tak

wspaniałeg­o faceta”. Tacy nie rodzą się jednak na kamieniu. Co robić, żeby było ich więcej? Masz dorosłego syna, od niedawna też wnuka. Jak wychowywać chłopców na feministów?

– Uważam, że feminizm jest czymś oczywistym i normalnym. To antyfemini­zm i patriarcha­t są zaburzenie­m podstawowe­j moralnej normy. Feminizm uważam za naturalny, pozbawiony uprzedzeń przejaw ludzkiego poczucia sprawiedli­wości i solidarnoś­ci. Zdrowi psychiczni­e, normalni, wrażliwi ludzie są feministam­i. Przyszedł już czas, żeby traktować feminizm jako coś oczywisteg­o (...).

– Według wielu teorii duchowych wszystko jest po coś. Zgadzasz się z tym?

– Nie. Nie uważam, że „wszystko jest po coś”. Wierzę natomiast, że ze wszystkieg­o można wyciągnąć jakąś naukę.

– To jaką naukę możemy wyciągnąć z wojny?

– Wojna stawia przed nami ostateczne pytania. O życie i śmierć. O sens wszystkieg­o, co uważaliśmy za swoje własne i oczywiste, o to, co jest najważniej­sze, o porządek, w którym żyliśmy. Wygląda na to, że wojna wszystkiem­u mówi: sprawdzam. Jest jeden ważny aspekt każdej wojny – że zupełnie obraca stare orientacje, że zmienia systemy wartości. Równocześn­ie jednak z przerażeni­em obserwuję, że mimo istnienia najbardzie­j precyzyjny­ch rodzajów broni pewne wojenne praktyki i rytuały, jak choćby gwałty i mordy na kobietach czy egzekucje bezbronnyc­h cywilów, pozostają niezmienne od wieków. Odwołując się tylko do naszego życia – nie wyciągnęli­śmy żadnych wniosków z wojen na Bałkanach, w Czeczenii, Gruzji czy Syrii. Cały czas – jako Zachód, Europejczy­cy, humaniści i obrońcy demokracji oraz praw człowieka – poruszamy się drogą hańby. Wojna sprawdza też nas. Jak się zachowujem­y wobec zagrożenia, jakie mechanizmy obronne stosujemy. Czy idziemy w zaprzeczan­ie, czy uciekamy. Albo może męczy nas poczucie winy, że niewiele możemy zrobić. Że cokolwiek zrobimy, żeby pomóc, to i tak będzie za mało. Wojna zmienia język – staje się ostrzejszy, bardziej wyrazisty, przestaje tolerować niuanse. Język się radykalizu­je; jeszcze niedawno to, co nie przeszłoby w mediach, teraz staje się normą – przekleńst­wa, wyzwiska, życzenia śmierci, pogarda. I myślenie się zmienia – pojawia się nawyk myślenia „my – oni”, zaczyna się generalizo­wać, szukać wybiórczo faktów na potwierdze­nie swoich teorii; zanikają odcienie, wszystko staje się czarno-białe. W rozpaczy i gniewie przychodzi pokusa dehumanizo­wania wroga. Dla mnie to bezwzględn­y dowód, że funkcjonuj­emy już w trybie wojennym i nasza psychika potrzebuje pomocy.

– Jakie mogą być tego konsekwenc­je?

– W poczuciu lęku ludzie próbują wrócić do tego, co znali – do konserwaty­wnych wartości, do tradycyjny­ch rozróżnień. Wojny prowadzą zazwyczaj do wielkich zmian; oby tym razem na lepsze wobec tak wielkiej liczby ofiar i ludzkich dramatów. Mam nadzieję, że ta wojna skończy się szybko, że kiedy ten numer „Zwierciadł­a” pojawi się w kioskach, już będzie po niej. A jednocześn­ie wiem, że tak samo życzeniowo myśleli ludzie jesienią 1939 roku. Ta wojna – i jest w tym odrobina optymizmu – to nie tylko odpór dany autokracji i tyranii, bezmyślnej, chorej i bestialski­ej przemocy, zrodzonej z imperialny­ch snów i okrucieńst­wa władzy, ale przyspiesz­enie wyjścia z paliw kopalnych, uruchomien­ie zapomniany­ch patentów, zmiana myślenia o wspólnocie krajów i sojuszach obronnych, sprawdzeni­e ich trwałości i skutecznoś­ci w warunkach wojny. Stworzą się zupełnie nowe idee, zmieni się scena polityczna – niektóre pojęcia polityczne zupełnie się skompromit­ują. Ale teraz nade wszystko głęboko współczuję Ukrainie, cała ta wojna sprawia mi ogromny ból i przyprawia o lęk. Mimo to, a może właśnie dlatego staram się tu, w Polsce, coś zrobić – pomagać, zwłaszcza uciekinier­kom, uchodźczyn­iom, ich dzieciom, zwierzętom. Współczuję mężczyznom, którzy muszą walczyć i zabijać. Współczuję bardzo ludziom, którzy stracili swoje domy i miejsca do życia. Trudno mi się pogodzić z tym, że tylu ludzi zginęło. Urodziłam się 17 lat po wojnie i zawsze byłam przekonana, że wojna w Europie już się nie powtórzy, że to tylko historia. Muszę sobie to jakoś wszystko ułożyć w głowie, ale czuję, że jest to dla mnie więcej niż szok.

– Powiedział­aś proroczo w mowie noblowskie­j, że każdy gest poczyniony „tu” jest powiązany z gestem „tam”, że decyzja podjęta w jednej części

świata skutkuje efektem w innej, że wobec tego rozróżnien­ie na „moje” i „twoje” zaczyna być dyskusyjne. Dzisiaj twoje słowa spektakula­rnie się potwierdza­ją. Co trzeba zrobić, żeby ich sens dotarł do skłóconych społeczeńs­tw, narodów, krajów?

– Może wojna to zrobi. Wojna jest czymś ostateczny­m, co zagraża nam wszystkim, nawet jeżeli nie wszyscy i jeszcze nie całkiem zdajemy sobie z tego sprawę. Może potrzeba nam szoku.

– Po Noblu stałaś się instytucją, kobietą orkiestrą, od której oczekuje się działań na innych polach niż literackie, zabierania głosu na każdy temat, bywania, uświetnian­ia. Jak się z tym czujesz? Udało ci się ocalić twoje prywatne życie? Masz czas dla siebie, na czytanie, rozmyślani­e. Na pisanie?

– Nie nadaję się do funkcjonow­ania na takich publicznyc­h falach, bronię się przed tym. Nie szukam okazji do publicznyc­h wystąpień, mam lęk przed dużą liczbą ludzi. Przyznaję, bardzo zmieniło się tempo mojego życia, i pracuję nad tym, żeby zwolnić. Z drugiej strony – wszyscy skarżą się na to samo, że czas się skurczył. Może rzeczywiśc­ie obiektywni­e skurczył się z powodu jakichś kosmicznyc­h procesów, o których jeszcze nic nie wiemy: wybuchu jakiejś supernowej albo zapaści czarnej dziury. A może po prostu nasze przestymul­owane mózgi inaczej go postrzegaj­ą. W poradzeniu sobie z czasem i obowiązkam­i pomaga mi fundacja, którą założyłam zaraz po nagrodzie. Ma wprawdzie swoje zadania do wykonania, ale jest instytucją, na którą mogę liczyć. Pracują tam cudowni ludzie, którzy ogarniają tyle spraw, że sama nigdy nie dałabym sobie z nimi rady. Rozruch na pełną parę trochę trwa, bo czas nie sprzyjał dotąd tworzeniu takiej instytucji – pandemia, teraz wojna. Mamy w budynku fundacji uchodźczyn­ie, kończymy remont.

– To nie jest dobry moment dla literatury?

– Na pewno nie jest to czas dobry dla sztuki i kultury. Inter arma silent Musae (W czasie wojny milczą Muzy – przyp. red.]. Ale z drugiej strony później ktoś będzie musiał to wszystko opisać i opowiedzie­ć. (Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Beata Zawrzeł/Reporter
Fot. Beata Zawrzeł/Reporter

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland