Rock i strachy
Rockmani zasmakowali ostatnio w horrorach. Niedawno Alice Cooper, koncertujący w Dolinie Charlotty, miał na scenie warowny zamek ozdobiony trupimi czaszkami, a niedługo po nim grupa Guns N’ Roses przywitała fanów podobną dekoracją sceny na Stadionie Narodowym. Tyle że zamek Coopera był makietą, a Axl Rose, Slash i Duff McKagan (muzycy z pierwszego składu zespołu), zasileni przez Richarda Fortusa (gitara) i Franka Ferrera (perkusja) oraz Melissę Reese i Dizzy’ego Reeda, obsługujących klawisze, wyświetlili bliźniaczą mroczną budowlę na olbrzymim telebimie.
To nie był jedyny straszny element w ich występie. Drugi stanowiła fatalna akustyka. W najgłośniejszych momentach instrumenty zlewały się w jazgotliwą kakofonię, w której ginął wokal. Szkoda, bo muzycy sporo z siebie dali, żeby zadowolić fanów. Nie byli aż tak szczodrzy jak w 2018 roku w Chorzowie, gdzie grali przez blisko 4 godziny, ale ich występ na Narodowym trwał niewiele krócej. W porównaniu z półtoragodzinnymi setami, którymi raczą publiczność topowi wykonawcy (nie licząc Bruce’a Springsteena; ten potrafił w 2012 roku w Helsinkach śpiewać 4 godziny i 6 minut), występ Gunsów – jak nasi melomani zwykli amerykańską kapelę nazywać – był wyjątkowo długi.
Do tego muzycy wcale nie przymuszali się do grania, o czym świadczyły ich radosne miny. Podobny nastrój emanował z nich w Chorzowie, ale tam było ich lepiej słychać. Na Narodowym nietrafione nagłośnienie musieli nadrobić sprawnym graniem. I to zrobili. Dali popis wykonawczej perfekcji mimo nieprzyjaznej akustyki.
Na powitanie zaprezentowali utwór „It’s So Easy” z debiutanckiego longplaya „Appetite for Destruction” (1987). Dwa lata przed wydaniem tego krążka rozpoczęli działalność w Los Angeles. Na gitarze rytmicznej grał wtedy Izzy Stradlin, a perkusistą był Steven Adler. Dzięki hitom „Welcome to the Jungle” i „Sweet Child O’ Mine” o zespole stało się głośno. Ich pierwszy longplay trafił na szczyt listy „Billboard 200”. Do dziś jego nakład przekroczył 30 milionów egzemplarzy, wchodząc do pierwszej trzydziestki najlepiej sprzedających się albumów. Aż 8 kompozycji z tej płyty zespół zaprezentował w Warszawie.
Jak na grupę o światowej popularności z 37-letnim stażem Guns N’ Roses mają skromną liczebnie dyskografię. Składa się ona zaledwie z 6 krążków, z których dwa ukazały się w 1991 roku jednego dnia. Chodzi o longplaye pod wspólnym tytułem „Use Your Illusion”; różni je tylko numer. Od 14 lat muzycy nie wydali żadnego albumu. Ostatni ich longplay, zatytułowany „Chinese Democracy”, ukazał się w 2008 roku. Wówczas z pierwszego składu został w grupie tylko Axl Rose. Inni muzycy długo byli z wokalistą w konflikcie i nic nie wskazywało na to, żeby mieli jeszcze kiedykolwiek odnowić z nim kontakty, a tym bardziej razem z nim wystąpić. Jednak Slash i McKagan jakimś cudem wrócili z Rose’em na trasę, która rozpoczęła się w 2016 roku, a dwa lata później zahaczyła o Polskę. Tournée nosiło tytuł „Not in This Lifetime”, czyli „Nie w tym życiu”. Tak odpowiedział Axl Rose, kiedy zapytano go o możliwość powrotu do współpracy z byłymi kolegami. Na szczęście dla fanów wokalista był w błędzie. A wznowić współpracę było warto, bo zespół znów stał się popularny, po małym zainteresowaniu, jakim cieszył się longplay „Chinese Democracy”. Tournée „Not in This Lifetime” przyniosło 563 mln dolarów brutto i zajmuje trzecie miejsce wśród najbardziej dochodowych tras wszech czasów.
Gunsi są od kilku lat niemal w komplecie, tyle że wciąż nie wydają nowych płyt. Nad premierowym materiałem podobno pracowali, ale nie ma informacji o efektach. Być może właśnie dlatego – obok własnych kompozycji – zaprezentowali na Narodowym aż 7 piosenek z repertuaru innych artystów. Zaczęli od piosenki „Slither” grupy Velvet Revolver. Formację o takiej nazwie założył w 2002 roku Slash, wspólnie z McKagenem i Mattem Sorumem (też wcześniej grającym w Gunsach). W dalszej części koncertu był utwór „Back In Black” kapeli AC/DC. Na telebimie towarzyszył mu film przedstawiający czarną limuzynę kombi oraz urywki koncertów tej formacji z Angusem Youngiem ubranym w szkolny mundurek i skaczącym z gitarą na jednej nodze, jak to tylko on potrafi. Axl Rose dobrze zna ten utwór, podobnie jak inne hity australijskich metalowców.
W 2016 roku dołączył do AC/DC na miejsce Briana Johnsona, kiedy ten miał problemy ze słuchem i musiał wycofać się z koncertowania. Wtedy akurat Rose doznał podczas występu złamania kości lewej stopy. Nie zrezygnował jednak ze śpiewania, bowiem rozpoczynała się pierwsza – po latach przerwy – trasa Gunsów ze Slashem i McKaganem. Nie odwołał też koncertów z AC/DC. Był na scenie z unieruchomioną nogą i śpiewał, siedząc na olbrzymim fotelu pożyczonym od podobnego jak on pechowca, Dave’a Grohla z Foo Fighter, który przed wypadkiem wokalisty Gunsów złamał nogę i też nie zrezygnował z koncertowania.
Na Narodowym Rose był sprawny i pełen zapału do grania. Biegał z mikrofonem po scenie i kilka razy się przebierał. Na ogół miał na sobie T-shirt, ale do hitu „November Rain” włożył marynarkę, kapelusz i ciemne okulary. Usłyszeliśmy też „Knocking On Heaven’s Door” Dylana i nietypową dla metalowców balladę country „Wichita Lineman” Jimmy’ego Webba, spopularyzowaną w 1968 roku przez Glena Campbella. Był też utwór „Civil War”, w którego finale Slash „zacytował” na gitarze motyw karabinu maszynowego, znany z nagrania „Machine Gun” Jimiego Hendrixa. Echa wojny były obecne nie tylko w tej kompozycji. Obok sceny powiewała flaga Ukrainy jako świadectwo trudnych czasów, w których żyjemy.
Wracając do elementów z dreszczykiem w wizualnej oprawie występu, to nie można pominąć wyświetlonego na telebimie filmu z kościotrupem w roli pianisty. Najwyraźniej członkowie Guns N’ Roses, podobnie jak Alice Cooper, lubią horrory.
Koncert wypełniło aż 26 piosenek. Na bis muzycy zaprezentowali nie jedną, lecz 6 kompozycji, w tym balladę „Patience” z melodyjnym gwizdem Rose’a. Na pożegnanie zagrali „Paradise City”, jeszcze jeden przebój z ich płytowego debiutu...