Fakty mówią
W związku z publikacją felietonu „Niebieskie Berety – Żołnierze przeklęci” w ANGORZE nr 25 chciałbym uporządkować i wyjaśnić istotne fakty sprzed pół wieku. Nawiążę do publikacji redaktora Marka Kozubala „Niebieskie Berety zakazane” („Rzeczpospolita” z 23 listopada 2021 r.) i zacytuję z niej wypowiedź dr. Rafała Leśkiewicza, rzecznika prasowego IPN, który tak umotywował decyzję o zdjęciu tablicy pamiątkowej poświęconej żołnierzom 7. Dywizji Desantowej ze ściany Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy: „15 grudnia 1970 roku służących w dywizji (7. Łużycka DDes) 250 żołnierzy 35. Pułku Desantowego, którymi dowodził ppłk Edward Wejner, skierowano do tłumienia robotniczych protestów w Gdańsku”. Jak wiadomo, podczas tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu zginęły 44 osoby, a wielu ludzi zostało rannych, dlatego użycie sformułowania o tłumieniu robotniczych protestów z udziałem wojska może być różnie rozumiane i rzucać złe światło na żołnierzy w niebieskich beretach. Zresztą tym umotywowano zdjęcie tablicy pamiątkowej poświęconej 7. Dywizji Desantowej ze ściany Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy.
Dlatego chciałbym wyjaśnić udział żołnierzy 35. Pułku Desantowego w akcji, jaka miała miejsce 15 grudnia 1970 roku w Gdańsku. W tym czasie głównym celem ataku zdesperowanego tłumu stała się siedziba KW PZPR w Gdańsku, gdyż na partię skierowany był gniew ludności i to jej przypisywano (słusznie) winę za zaistniałą sytuację. W budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR, który próbowano podpalić, znajdowało się ok. 150 osób. Na rozkaz wyższych przełożonych 35. Pułk Desantowy stacjonujący w Gdańsku-Wrzeszczu otrzymał zadanie odblokowania siedziby wojewódzkich władz partyjnych i umożliwienia opuszczenia go przez przebywających tam ludzi. W tym czasie nie zapadła jeszcze decyzja w Warszawie o zgodzie na użycie broni palnej. Do akcji skierowano 250 żołnierzy wyposażonych w broń ze ślepą amunicją. Całością dowodził płk Poliński, zastępca dowódcy 7. DDes ds. liniowych. Tłum zachowywał się napastliwie. Żołnierzy obrzucano kamieniami i nawet butelkami z benzyną, wyzywano od gestapowców oraz nawoływano do nieposłuszeństwa. W związku z tym kilku żołnierzy, pod wpływem emocji, spontanicznie i w obronie własnej, użyło broni, strzelając w powietrze ze ślepaków. Opowiadał mi kolega dowodzący wtedy tą kompanią, że jego żołnierzom odebrano 7 sztuk broni (którą później odzyskała milicja) i spalono 2 transportery pływające Topas, a 4 żołnierzy doznało obrażeń, w tym 2 było ciężko poparzonych. Natomiast spośród demonstrantów nikt wtedy nie zginął. Całą tę sytuację opanowano dopiero późnym popołudniem.
Edward Jan Nalepa w książce „Wojsko Polskie w grudniu 1970” (Warszawa, Bellona 1990) podaje, że w sumie 20 żołnierzy z 7. DDes odniosło kontuzje i zniszczono 8 samochodów Star 66, nie licząc 2 transporterów Topas. Generalnie, jednostki 7 DDes nie pacyfikowały robotniczych protestów na Wybrzeżu w 1970 r., a wykonywały tylko ograniczone zadania pasywne, polegające głównie na zewnętrznych blokadach i ochronie niektórych obiektów, między innymi radiostacji w Chwaszczynie. Tragiczne w skutkach użycie broni palnej przed Stocznią Gdańską, a zwłaszcza Stocznią w Gdyni, stało się fatalnym udziałem jednostek 16. Dywizji Pancernej z Elbląga i 8. Dywizji Zmechanizowanej z Koszalina. Decyzję o użyciu broni palnej podjęli członkowie Biura Politycznego z Władysławem Gomułką na czele przy biernej i kunktatorskiej postawie ówczesnego ministra obrony narodowej gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Udział żołnierzy w tych tragicznych wydarzeniach grudniowych 1970 roku pokazał w całej pełni, że ówczesne władze partyjno-rządowe nie zawahały się w angażowaniu wojska do zadań sprzecznych z charakterem jego służby narodowi i państwu. Społeczeństwo Wybrzeża w większości rozumiało tę niezawinioną przez samo wojsko bolesną rolę, jaką musiało odegrać w grudniu 1970 roku. Przykładem tego może być fakt udziału żołnierzy 35. Pułku Desantowego, popularnych w Gdańsku Niebieskich Beretów, w kompanii honorowej w czasie uroczystości odsło
nięcia Pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku w 1980 roku, w 10. rocznicę tych tragicznych wydarzeń. MAREK SKOLIMOWSKI, były żołnierz 7. Dywizji Desantowej, pułkownik w st. spocz. (adres internetowy do wiadomości redakcji)