Proszę państwa, wakacje odwołane!
Lecisz na urlop za granicę? Musisz zabrać ze sobą duży zapas cierpliwości
Zerwani z łańcucha lockdownów ludzie znów chcą wzbić się w przestworza, ale lotniska pękają w szwach, personel grozi strajkami, bilety coraz droższe, covid wciąż atakuje. Krótko mówiąc, tegoroczne lato będzie złym czasem dla turystów.
Sezon jeszcze na dobre się nie rozkręcił, a już codziennie opóźniane są i odwoływane setki lotów w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii i wielu innych miejscach na świecie. Branża turystyczna nazywa to „perfekcyjną burzą”. Zniesienie ograniczeń związanych z koronawirusem spowodowało nagły wzrost popytu, który zaskoczył branżę lotniczą zmagającą się z niedoborem pracowników. Wszyscy obwiniają się nawzajem. Brytyjski minister transportu oskarża biura podróży o sprzedaż nadmiernej liczby imprez. Linie lotnicze są wściekłe, ponieważ twierdzą, że pod koniec marca złożyły swoje letnie rozkłady lotów, dając portom wystarczająco dużo czasu na przygotowania. Szefowie lotnisk mówią zaś, że nie mają ludzi do pracy.
Brak pracowników jest pokłosiem lockdownów. Podczas pandemii lotniska i linie lotnicze nie zarabiały, dlatego zwalniały na potęgę bagażowych, sprzedawców biletów i personel pokładowy.
Port Paryż-Roissy-Charles de Gaulle zlikwidował 20 tys. stanowisk. Na niemieckich lotniskach nieobsadzonych jest ponad 20 proc. etatów. Na holenderskim lotnisku Schiphol przed koronawirusem pracowało 68 tys. osób, teraz o 10 tys. mniej. W 2019 roku globalny sektor lotniczy zatrudniał 90 mln ludzi. Trzy lata później liczba ta zmniejszyła się o ponad połowę do 44 mln. – Byliśmy w środku omikrona, musielibyśmy mieć kryształową kulę albo być bardzo lekkomyślni, żeby zatrudniać w pandemii – tłumaczy się Virginia Lee z lobby lotniskowego ACI Europe. Ponowne werbowanie zwolnionych jest bardzo trudne, bo oni nie chcą wracać. – Znaleźli nowe miejsca pracy z wyższymi zarobkami, z bardziej stabilnymi umowami – twierdzi Joost van Doesburg ze związku zawodowego FNV, który reprezentuje większość pracowników na amsterdamskim lotnisku Schiphol. Rekrutacja oraz szkolenie nowego personelu, szczególnie pilotów i pracowników ochrony, zajmuje sporo czasu, więc przed letnim szczytem podróży mnóstwo wakatów nie zostało obsadzonych. – To hańba, co się dzieje – okropna sytuacja dla podróżnych, linii lotniczych i organizacji turystycznych – mówi Frank Oostdam, dyrektor Holenderskiego Stowarzyszenia Biur Podróży.
Jakby tego było mało, w międzyczasie pojawiła się inflacja, która rozbudziła wymagania płacowe. Tylko jednego dnia, 16 czerwca, lotnisko Charles de Gaulle musiało odwołać 100 lotów, po tym jak związek zawodowy ogłosił strajk, żądając 300 euro miesięcznej podwyżki dla wszystkich. Tydzień wcześniej z tego samego powodu odwołano ponad 360 lotów we Włoszech. Związki irlandzkich tanich linii lotniczych Ryanair wezwały stewardesy do strajku w wielu krajach europejskich. Związki konsultują się z kolegami z Belgii, Francji, Włoch i Portugalii w celu skoordynowania akcji strajkowych. Pracownicy innego taniego operatora, brytyjskiego EasyJet, czekają na wezwanie ze strony hiszpańskiego związku Unión Sindical Obrera. Zaplanowano 24-godzinne przerwy w pracy przez dziewięć dni lipca w czasie największego ruchu na lotniskach Barcelony, Malagi i Majorki. – Mamy nadzieję, że skoordynowany strajk uderzy w firmę tak, jak ona na to zasługuje – mówią związkowcy. Obawiają się tylko, że gniew turystów skupi się właśnie na nich, choć oni są pierwszymi ofiarami popandemicznego bałaganu. – Personel lotniczy nie może już tego znieść. Od dłuższego czasu znajduje