Ukraina i Mołdawia kandydatami do UE
Przywódcy unijni przyznali Ukrainie i Mołdawii status kandydatów do Unii Europejskiej. Gruzja dostała „europejską perspektywę”, zostanie krajem kandydującym, jeśli spełni określone warunki.
Takie rozstrzygnięcia zapadły 23 czerwca podczas „geopolitycznego” spotkania na szczycie w Brukseli. Zostały uznane za przełomowe, wywołały jednak gorzkie rozczarowanie krajów bałkańskich, które właściwie nie uzyskały nic, a od lat czekają pod europejskimi drzwiami.
Na uznanie Ukrainy i Mołdawii za kandydatów do UE wyrazili zgodę liderzy wszystkich 27 państw UE. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel uznał moment za historyczny i pogratulował obu krajom w ich językach, dodając: „Nasza przyszłość jest wspólna. Przewodnicząca Unii Europejskiej” Ursula von der Leyen stwierdziła, że podjęta decyzja „wzmacnia Ukrainę, Mołdawię i Gruzję w obliczu rosyjskiego imperializmu i wzmacnia UE, ponieważ po raz kolejny pokazuje światu, że jesteśmy zjednoczeni i silni w obliczu zewnętrznych zagrożeń”.
Prezydent Wołodymyr Zełenski określił postanowienie szczytu „jako jedną z najważniejszych decyzji dla Ukrainy w ciągu 30 lat jej niepodległości”. Kijów złożył wniosek o przyjęcie do UE 28 lutego 2022 roku. 3 marca br. podobnie uczyniły Gruzja i Mołdawia. Ten ostatni kraj, jeden z najuboższych w Europie, także obawia się agresji ze strony Moskwy, która poddała już Kiszyniów szantażowi energetycznemu.
Rozstrzygnięcie, które zapadło w Brukseli, jest potężnym symbolem wzmacniającym pozycję Ukrainy i Mołdawii na arenie międzynarodowej. Dla Ukraińców, dzielnie broniących swej niepodległości, jest to szczególnie ważne. Niemniej w Ukrainie toczy się wojna, która może potrwać całe lata. Jeśli zmagania te nie zostaną zakończone, najlepiej poprzez traktat pokojowy, Unia Europejska nie otworzy przed Kijowem drzwi. Władimir Putin powiedział dwa tygodnie temu w Sankt Petersburgu, że Rosja nie jest przeciwna wstąpieniu Ukrainy do UE, ale moskiewskiemu despocie nie można wierzyć. Celem obecnych władz Rosji jest likwidacja ukraińskiej niepodległości.
Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” zauważył, że wygłoszone w Brukseli wzniosłe słowa nie mogły ukryć faktu, że Unia Europejska uczyniła niewiele więcej niż zaoferowanie Ukrainie i Mołdawii możliwie niejasnej perspektywy akcesji w jakiejś odległej przyszłości. Ponadto radość z tego kroku została przyćmiona przez frustrację krajów Bałkanów Zachodnich, którą wywołała ta decyzja Unii. Komentatorzy podkreślają, że Turcja jest oficjalnym kandydatem do UE od 1999 roku, Macedonia Północna od 2005 roku, Czarnogóra od 2010 roku, Serbia od 2012 oraz Albania od 2014 roku. Rozmowy prowadzone są niemrawo, dzieje się niewiele. Premier Albanii Edi Rama ostrzegł Kijów, aby nie oddawał się iluzjom: – Macedonia Północna jest kandydatem od lat 17, jeśli się nie mylę, a Albania od lat 8, tak więc „witaj, Ukraino” – powiedział polityk z Tirany. Rozstrzygnięcie o przyznaniu Ukrainie i Mołdawii statusu kandydatów, a „europejskiej perspektywy” Gruzji oraz Bośni i Hercegowinie zapadło po zaskakująco długiej dyskusji, a określono je w ten sposób, aby niczego konkretnego nie obiecać. Ukraina jako kraj kandydujący musi przeprowadzić rozległe reformy, zanim rozpocznie rozmowy akcesyjne. Według Komisji Europejskiej niezbędne są zwalczanie korupcji, „zwłaszcza na wyższym szczeblu”, ograniczenie wpływu oligarchów, postępy na polu praworządności, ochrony mniejszości i wolności mediów. Wdrożenie takich zmian może trwać dekady, ale jeśli nawet zostaną dokonane, rozmowy o przyjęciu Ukrainy do UE nie rozpoczną się automatycznie, lecz państwa Unii, jak to ujęto, „podejmą decyzję o dalszych krokach”.
Niemiecki dziennik „Die Welt” stwierdził, że decyzja krajów Unii jest sygnałem wobec Ukrainy i Mołdawii, ale niczym więcej, ponieważ przeszkody są właściwie nie do pokonania, a sam proces akcesyjny przypomina teatr absurdu. Jak wskazują eksperci, rozszerzaniu Unii Europejskiej przeciwna jest Holandia, a zwłaszcza Francja. Emmanuel Macron snuje plany „nowej wspólnoty politycznej”, w której kraje pragnące wstąpić do UE otrzymają tylko możliwość bardziej intensywnej współpracy z Unią w niektórych dziedzinach, jak infrastruktura czy energetyka. – Nie wszyscy w Europie muszą mieszkać w tym samym domu. Wystarczy ta sama ulica – przekonuje francuski prezydent. (KK)