Ludu, mój ludu!
Nr 26 (1 – 7 VII). Cena 6,66 zł
Gdy Klaudia Jachira naśmieciła w Sejmie papierkami banknotami, aby obśmiać Glapińskiego i jego przysięgę, PiS urządził scenkę, w której sprzątaczki na kolanach po tej małpie sprzątają. Że niby rozwydrzona paniusia poniewiera ciężko pracującymi kobietami, zmuszając je do pracy na kolanach.
Jachira – oczywiście w imieniu Donalda Tuska – upokarza polski lud. Średnio jakoś ta zemsta na Jachirze pisowcom wyszła, lecz wykorzystanie motywu upokarzanego ludu jest godne uwagi.
Oto PiS staje w obronie prawdziwych i zwykłych (w tej retoryce „zwykły” i „prawdziwy” znaczy to samo) Polaków, poniżanych przez zepsutą i pełną pogardy partię elit. PiS sądzi, że Polacy to głównie lud, którym umie manipulować, bo potrafi bardziej cynicznie i bezczelnie niż inne partie obsadzić się w roli rzecznika jego interesów i jego godności. A tymczasem przypuszczalnie taka biedna Jachira jest za delikatna na to, żeby w ogóle pomyśleć o kimś w kategoriach „ludu”. Bo o ile dawna demokracja była „rządami ludu”, o tyle współcześni demokraci są tak bardzo przywiązani do idei równości, że pragną widzieć jedynie współobywateli, a nie klasy społeczne. Cóż, byłoby może pięknie żyć w takim „postludowym” świecie, lecz to jeszcze nie tak prędko. A w każdym razie nie u nas.
Jak świat światem elity boją się ludu, fascynują się nim, przymilają się do niego, a jednocześnie nim pogardzają.
Bo lud to żywioł – gdy się zeźli, to zatopi niczym powódź albo spali jak pożoga. Żadna władza nie jest tak potężna, aby nie bać się ludzi prostych i biednych, i każda, nawet najgorsza tyrania chce ich mieć po swojej stronie. Tylko w kilku małych krajach udało się elitom uwolnić od atawistycznego lęku przed gniewem mas, a to mianowicie przez ich likwidację. Likwidację, rzecz jasna, nie fizyczną, lecz ekonomiczną i kulturową. To kraje tak bogate i mające tak dobry system edukacji, że znaczna większość ich mieszkańców to dobrze sytuowani mieszczanie, niestanowiący żadnej tam masy, która mogłaby się zbuntować i ruszyć na dwory i pałace. Może tak jest w Szwajcarii, Szwecji, Nowej Zelandii czy w Belgii. Jednak prawie wszędzie jest po staremu, czyli jest władza, która trochę te masy przekupuje, trochę się do nich zaleca, a trochę je straszy. I postępują tak elity zarówno w państwach autorytarnych, jak i demokracjach.
Prostackie i spektakularne formy manipulowania uczuciami mas zwane są demagogią (z greki) lub populizmem (z łaciny). Jednak w jakimś stopniu regułom populizmu muszą się podporządkować wszelkie elity polityczne, gospodarcze i kulturalne. Politycy, aby móc robić, co chcą, muszą jednocześnie zrobić to i owo wedle życzeń mas, jakkolwiek starają się te życzenia po swojemu kształtować i masom podpowiadać. Przedsiębiorcy muszą wytwarzać i sprzedawać produkty, które masy chcą kupować, jakkolwiek próbują zaszczepić w nich różne potrzeby i preferencje. Twórcy, producenci i zarządcy placówek kulturalnych także muszą uwzględniać masowego odbiorcę i jego gusty, poszukując kompromisów między komercją a wymogami sztuki.
Taniec z ludem trwa na każdym polu. A zresztą większość zamożnych i wykształconych sama wywodzi się z ludu, trochę więc się na niego boczy i go wstydzi, a trochę jednak się z nim godnościowo solidaryzuje.
Taki stan pośredni między prostym i naturalnym ludem a elitą nazywano kiedyś drobnomieszczaństwem. Dziś mówi się raczej o „klasie aspirującej”. W wielu krajach rządzą właśnie tacy ludzie. Bywa, że łącząc w sobie cechy prostaków z ambicją i aspiracjami do znaczenia i bogactwa, łatwo stają się pyszałkowatymi karierowiczami, nacjonalistami i bufonami. Słowem, stają się PiS-em. Takich „PiS-ów” jest na całym świecie jak psów. A za to wyrafinowanych Geremków i ideowych Jachir – jak na lekarstwo. A jednak to ci drudzy i te drugie zmieniają świat.
Rzecz jasna, nikt nie chce dziś być identyfikowany z ludem, chociaż od lewicy do prawicy pleni się kult ludu. Żeby usunąć sprzeczność między aspiracjami do awansu społecznego a gorliwą przymilnością wobec mas, ideolodzy wymyślają różne zabiegi językowe i triki retoryczne. Nie ma już więc ludu, lecz „klasa ludowa”, a każde wywyższanie się nad nią jest „klasizmem”. Trzeba być nie lada cwaniakiem, aby nadążyć za tą całą „dialektyką” solidaryzowania się ze „zwykłym człowiekiem” (panią sprzątającą) i (jednocześnie) niewywyższania się i nietraktowania nikogo protekcjonalnie. Pisowski bonzo z kwiatami u sprzątaczek stanowczo nie nadąża. Jednak jego wyborcy też nie nadążają, w sumie więc kwiatki powinny się zwrócić. Jachira i sprzątaczki też są pewnie zadowolone i wyjdą na swoje. Pełnia szczęścia!