Niziołki już maleją
Zaintrygowała mnie historia Niziołków, pod którą to uroczą nazwą kryje się dziwny boczny szczep w rozwoju człowieka. Badacze pochodzenia naszego gatunku natknęli się na jednej z wysp Indonezji na szczątki człowieka, który zmalał do jakichś lilipucich rozmiarów – znalezione fragmenty szkieletu wskazywały na dorosłą osobniczkę, ale dwukrotnie niższą od współczesnych najdrobniejszych nawet kobiet i ważącą 25 kilogramów.
Pojawienie się takiej anomalii zostało zaklasyfikowane jako owoc rozejścia się ewolucyjnych dróg praprzodków człowieka, nieco upiorny i fascynujący jednocześnie. Ale i tak najbardziej zdumiewające jest tłumaczenie naukowców, dlaczego lud ten tak skarlał. Oto nie dlatego, że im było na tej wyspie źle, ale dlatego, że za dobrze!
Mniejsze zagrożenie przez drapieżniki powoduje, że osobniki nie muszą wcale tak rosnąć, bo wielkość i siła nie są dla nich priorytetem adaptacji. Robią się z nich wyniosłe i sflaczałe pokurcze. Nie musząc się z niczym poważnym konfrontować, nie tylko nie rozwijają się bardziej, ale kapcanieją i stają się Niziołkami; bardziej maskotką niż pełnym człowiekowatym.
Takie są biologiczne konsekwencje życia w całkowitej izolacji.
Już państwo rozumieją, dlaczego takiemu pilnemu czytelnikowi gazet jak ja teoria ta spadła jak z nieba. Pozwala zrozumieć, co dzieje się w naszym kraju. Życie publiczne w Polsce rozgrywa się w głęboko izolowanych niszach, które przestały się nawet ze sobą konfrontować: wszyscy żyją wśród swoich i dla swoich. Na każdej wyspie co innego wiedzą i z czym innym się zgadzają, nie muszą zwracać uwagi na inne wyspy, mając swoją tylko dla siebie. Tam – zgodnie z uniwersalnym prawem biologicznym – sobie w izolacji karleją.
To, że wyrastają (choć nie rosną) nam już tylko Niziołki, widzą nawet sami zainteresowani, tylko że na krzyż. Chodzi tu nie o krzyż naszego duchowego dziedzictwa, pod którym gromadzą się jedni Izolanci, egzorcyzmując nim drugich, ale o naprzemienną reakcję. Pisma prawicowe dostrzegają wyłącznie kurczenie się opozycji. Platforma Obywatelska stała się partią tak bez wyrazu, że obecnie nawet nie ma kogo z niej wyrzucić – pisze tygodnik Sieci, trochę podcinając efektowną tezą gałąź swej publicystyki, która zwyczajowo koncentruje się na śledzeniu tarć między Tuskiem a Trzaskowskim. Przegląd natomiast okładkowy tekst Do polityki idą coraz gorsi ilustruje pacynkami okołorządowymi Kempy, Jakiego, Czarneckiego i Kowalskiego: Z wyborów na wybory mamy polityków coraz mniejszego formatu.
Teza sama w sobie właściwie aż banalna w swej oczywistości, gdyby nie nasza wiedza naukowa o człowiekowatych. Wiadomo, że maleją wszak, kiedy im jest za dobrze. Kiedy już w ogóle nie muszą o nic się starać, tylko żyją sobie leniwie i zastygają w komforcie, robiąc się coraz mniejsi. Szczególnie widać to po kolejnych pokoleniach, bo co który Niziołek przyprowadza swoje potomstwo, to jest ono z generacji na generację coraz bardziej zmięte i spłaszczone i trend jest tak widoczny jak na coraz mniej umiejącej ich dłoni.
Pokazuje to jasno, że żyjąc sobie w swoich okopach, gdzie nie muszą konfrontować się z niczym nieprzyjemnym, jest im błogo i bezpiecznie. Ten rzekomo fundamentalny dziki spór i podział, jaki toczy Polskę i nie daje spokojnie żyć nam, obywatelom, jego przyczyn i powodów (również w znaczeniu sądowym) nie dotyczy. Oni są weseli jak przy niedzieli, no tyle że tak zmaleli.
Bezkompromisowe ataki najbardziej radykalnej opozycji, która żąda już tylko, aby rządzący wy..., nie tylko nie robią na tych ostatnich żadnego wrażenia, ale właściwie pomagają tylko w zupełnym odcięciu, miłym życiu i trwaniu bez zwracania na to najmniejszej uwagi. Sprzyja temu skrajność żądań. Jak pisze prof. Jarosław Flis, zapał do narzucania swojej wizji świata jest na lewicy tak ogromny, jakby miała za sobą 80 proc. społeczeństwa, a nie osiem. Im bardziej przyjmowany przez nich punkt widzenia jest mniejszościowy, a przesada większa, tym bardziej rządzącym w to graj.
Nie osiągając żadnych swoich celów (a nawet osiągając przeciwne), progresywni radykałowie wydają się jednak zadowoleni samym zaznaczeniem niezgody i odrębności. Żyjemy w kulturze permanentnego protestu – mówi prof. Roch Sulima w Rzeczpospolitej i to nam wystarcza. Na jednej polskiej wyspie pląsa Parada Równości (a dla prawicy nie jest to z pewnością wyspa Uznam), na drugiej wyspie procesja Bożego Ciała (choć i to nie są bynajmniej Wyspy Dziewicze); obie manifestacje niepokojąco podobne do pochodów 1-majowych, gdzie demonstrowało się samemu przed sobą.
O tym, do czego zamykanie się tylko wśród swoich prowadzi, mówi Przeglądowi Alicja Knast, Polka, która wygrała konkurs na dyrektora czeskiej Galerii Narodowej. W Pradze zastanawiają się już nad tym, jak odwrócić nadmierną feminizację kultury, która doprowadziła do wykluczenia z udziału w niej mężczyzn w ogóle. Galeria Narodowa stała się czymś tylko dla żeńskiej części narodu, jedynego odbiorcy w sytuacji, gdy tylko do niej działalność zaczęła być adresowana. Musimy wręcz zapomnieć, że jesteśmy kobietami – chce się zatracić dyrektorka, bo w tych galeriach zostały one same, a mężczyźni dawno już poszli na piwo i zostawili je tam, jako te wdowy po kulturze.
Już każdy okopuje się na swojej wyspie i poza „swoimi” nikt nie jest im potrzebny. Z biologii wiadomo, że sprowadza to do takich rozmiarów, że zostają same miniaturki.
Albo nawet i nie tyle. Czy ja już wzmiankowałem, że Niziołki się zmniejszyły w swoim gronie aż do całkowitego wymarcia?