Zniżka dla wybranych
Rozmowa z JAKUBEM WIECHEM, zastępcą redaktora naczelnego Energetyki24.com
– Orlen wprowadził promocję na zakup paliwa, w ramach której przez dwa miesiące będzie można zatankować 300 litrów ze zniżką wynoszącą 30 groszy. Ta oferta wywołała skrajne reakcje. Jedni kierowcy cieszą się, że będą mogli zyskać do 90 zł, inni poczuli się oszukani. Uważają, że rząd zmusza ich do tankowania na stacjach spółki, w której Skarb Państwa jest głównym akcjonariuszem.
– Oczywiście jest to klasyczny zabieg marketingowy. Trzeba też pamiętać, że zbiegł się on w czasie z pewnym spadkiem światowych cen ropy, więc koncern mógł sobie na to pozwolić. Orlen, tak jak inne spółki Skarbu Państwa, występuje w dwóch rolach. Z jednej strony to podmiot prawa handlowego, który musi walczyć o klienta i powiększać zyski, z drugiej – rząd posługuje się nim jako narzędziem, które ma ułatwić życie obywatelom i zyskać poparcie dla obecnej władzy. Ta dychotomia może wywołać u ludzi dysonans i rząd powinien się zdecydować, w jakiej roli chce widzieć Orlen i inne spółki Skarbu Państwa.
– Żeby skorzystać z obniżki, trzeba przystąpić do programu lojalnościowego i podać swoje dane, czego wielu z nas nie chce robić także dlatego, że w ten sposób ujawnią, gdzie i kiedy jeżdżą samochodem.
– Wiele sieci, nie tylko paliwowych, oferuje zniżki, rabaty, a nawet bezpłatne produkty klientom, którzy uczestniczą w programach lojalnościowych. Może się nam to nie podobać, ale to teraz raczej norma niż wyjątek, gdyż znacznie taniej jest utrzymać raz „zdobytego” klienta, niż pozyskać nowego.
– Mimo niezwykle drogiego paliwa przedstawiciele branży paliwowej skarżą się, że na każdym litrze zarabiają kilkanaście, a ostatnio kilka groszy. Czy zatem Orlen, obniżając ceny o 30 groszy, nie zbankrutuje?
– (śmiech) Zapewniam, że nie zbankrutuje. Orlen zarabia przede wszystkim na rafineriach i energetyce, przy których wpływy ze stacji, wliczając w to sklepy, są naprawdę niewielkie. – Wiele osób zastanawia się, dlaczego ceny na stacjach paliw są tak wysokie, skoro w przeszłości baryłka ropy była już droższa (przy cenie dolara, która wynosiła około 3 złotych), ale benzyna kosztowała „zaledwie” 5 złotych z groszami.
– Błędem jest szacowanie cen paliw tylko w uzależnieniu od światowej ceny ropy i wartości złotówki wobec dolara. To tak jakby szacować cenę chleba tylko w odniesieniu do ceny mąki, nie uwzględniając energii, transportu, logistyki, sieci sprzedaży, płac itd.
Rzeczywiście podczas kryzysu 2011 – 2012 cena baryłki ropy (159 litrów – przyp. autora) przekroczyła 130 dolarów, ale dziś jest zupełnie inna sytuacja. Po pierwsze – ropa nadal jest droga (112 dolarów za baryłkę – przyp. autora), po drugie – bardzo wzrosły ceny energii elektrycznej, a do tego mamy bardzo wysokie ceny uprawnień do emisji CO2 i niespotykanie wysokie ceny frachtu morskiego. Ogromne podwyżki cen paliw obserwujemy na całym świecie. Także w krajach producenckich (litr benzyny przed pandemią kosztował w Dubaju około 2 złotych, a w maju 2022 roku już 4,30 złotego, zaś w Norwegii w ubiegłym miesiącu aż 12 złotych – przyp. autora). Kilka tygodni temu prezydent Biden zwrócił się do amerykańskich rafinerii o wyjaśnienie, dlaczego ceny paliw są tak wysokie i co można z tym zrobić.
– Przecież to Biden jest za współodpowiedzialny.
to
– W jakiejś części tak. W zeszłym roku prezydent wycofał zgodę dla jednego z rurociągów. Na terenach federalnych zakazał pozyskiwania surowców z formacji łupkowych, ale chyba będzie musiał wycofać się z tych decyzji. Oprócz wojny na taki stan ogromny wpływ mają nadal pandemia i wzrastający popyt. Dopóki konsumenci nie uznają, że paliwo jest dla nich za drogie i zaczną mniej go kupować, ceny zapewne się nie obniżą.
– Gdy ropa na światowych rynkach drożeje, to bardzo szybko drożeją też paliwa na naszych stacjach. Gdy jednak ropa tanieje, to na obniżkę cen detalicznych czekamy tygodnie, a nawet miesiące.
– Rynek surowców i paliw to są dwa różne rynki, na które wpływ mają różne czynniki. Ceny na stacjach z reguły reagują dużo wolniej, także z powodu zwiększania popytu na dany rodzaj paliwa. Widzieliśmy to ostatnio, gdy cena benzyny szła w górę, a diesla nawet spadała.
– Czy oprócz czynników światowych są też lokalne, które wpływają na ceny na naszych stacjach?
– W przypadku Polski dochodzi szczególnie wysoki popyt na paliwa, zwiększony przyjazdem do nas około 3 milionów Ukraińców, z których wielu przybyło samochodami, i zwiększone zapotrzebowanie wojska.
Po 24 lutego w Polsce bardzo spadł przerób tańszej ropy rosyjskiej. Orlen wycofał się z kontraktów spotowych, pozostając tylko przy terminowych, których nie można zerwać bez płacenia kar umownych. Polska jest bardziej uzależniona od ropy rosyjskiej niż np. Niemcy, dlatego proces odchodzenia od rosyjskiego importu będzie u nas bardziej bolesny.
– Podobna do rosyjskiej jest ropa irańska, której ze względu na amerykańskie embargo nie możemy jednak kupować.
– To prawda, ale z ropą saudyjską też nie będziemy mieli problemów.
– Orlen przejmuje właśnie Lotos i za jakiś czas przejmie też PGNiG. Ta fuzja wywołuje w kraju o wiele bardziej gorące dyskusje niż np. w Brukseli, która wyraziła na to zgodę.
– Obiekcje, że fuzja zmniejszy konkurencyjność, są chybione, gdyż obie firmy mają tego samego głównego udziałowca, czyli Skarb Państwa. Nie była to więc normalna konkurencja, tylko wewnętrzny kanibalizm. Orlen idzie sprawdzoną drogą innych europejskich koncernów, jak włoski Eni czy austriacki OMV, które w swoich aktywach mają nie tylko segment paliwowy, lecz także elektroenergetyczny i wiele innych. Jednak samo wrzucenie tych aktywów do jednego worka to dopiero początek drogi. Żeby wykorzystać zakumulowany potencjał, trzeba mieć odpowiednią strategię. Mieć wizję, jakie rynki, w jakiej perspektywie chce się opanować, oszacować koszty, rozwiązać problemy.
– Jakie?
– Na przykład związane z koniecznością wyzbycia się 30 proc. bardzo cennych udziałów w najnowocześniejszej rafinerii Europy, jaką jest Rafineria Gdańska.
– Te 30 proc. przejmie Saudi Aramco, największy światowy producent paliw, którego kapitalizacja przekroczyła
2,4 biliona dolarów, cztery razy więcej niż PKB Polski. To chyba dobry partner?
– Prezes Orlenu często podkreśla, że zależy mu na zakorzenieniu Saudyjczyków na naszym rynku (po sfinalizowaniu fuzji mieliby dostarczać od 200 do 337 tysięcy baryłek dziennie – przyp. autora). Po rezygnacji z ropy rosyjskiej związanie się z takim partnerem to krok w dobrym kierunku. Żeby Orlen przez cały czas się rozwijał, musi jednak pamiętać o inwestycjach, także na obcych rynkach. Już dziś połowa dochodów koncernu pochodzi z rynków zagranicznych: ze Słowacji, z Niemiec, Czech, Litwy, a teraz dojdą Węgry, gdzie będzie miała miejsce wymiana stacji paliw z MOL-em.
– Czy przejęcie Lotosu i powstanie jednej wielkiej firmy może zagrozić niewielkim sieciom i pojedynczym prywatnym stacjom?
– Te małe podmioty nie są żadną konkurencją dla krajowych gigantów, a jednak utrzymują się na rynku. Moim zdaniem po połączeniu nic się nie zmieni. Gdyby istniało takie ryzyko, to interweniowałaby Komisja Europejska, która wydała zgodę na
to przejęcie i opracowała warunki tej operacji. Jak już wspomniałem, Orlen po przejęciu Lotosu będzie raczej starał się budować swoją pozycję za granicą, gdyż w kraju jest ona niezagrożona.
– Prezes Obajtek zapowiedział, że Orlen zainwestuje 140 miliardów złotych w elektrownie gazowe, biorafinerie i przede wszystkim w zeroemisyjną energetykę. To plan na dekady, kiedy Daniel Obajtek nie będzie już kierował koncernem, więc może snuć tak ambitne plany. Mam jednak wątpliwości co do tej zeroemisyjnej energetyki, która w polskich warunkach jest chyba utopią.
– Orlen po przejęciu aktywów Energi już teraz ma istotny potencjał w źródłach odnawialnych, a do 2050 roku, tak jak cała Unia, chce osiągnąć neutralność klimatyczną. Przygotowuje się, we współpracy z Synthosem (spółka Michała Sołowowa – przyp. autora), do pozyskiwania energii z małych reaktorów jądrowych tzw. SMR-ów (Small Modular Reactor – przyp. autora).
– Ale ta technologia jeszcze nigdzie nie została wdrożona.
– Amerykańska spółka NuScale, która już współpracuje z naszym KGHM, otrzymała obietnicę wsparcia ze strony Departamentu Energii
Stanów Zjednoczonych dla takich inwestycji. Dlatego, moim zdaniem, te reaktory pojawią się w USA i w Polsce, chociaż może w trochę późniejszym terminie, niż zakładają to obecne plany.
– Moim zdaniem w 2050 roku Unia nie będzie już istnieć albo podzieli się na kilka części. Pomysł na neutralność klimatyczną do 2050, w sytuacji gdy Chiny, Indie, Brazylia, Indonezja, Rosja nawet nie chcą o tym myśleć, jest nie tylko nierealny, ale grozi bankructwem, zwłaszcza krajów Europy Środkowej i Południowej.
– Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że polityka klimatyczna Unii może doprowadzić do bankructwa naszej gospodarki. Polska ma w tej kwestii spaczoną perspektywę, gdyż patrzymy na zapowiadane zmiany przez pryzmat gospodarki bardzo mocno uzależnionej od węgla. Żaden kraj w Unii nie jest tak „uwęglowiony” jak Polska. U nas udział węgla w miksie energetycznym jest trzy razy większy niż średnia unijna, a 90 proc. węgla spalanego do ogrzewania mieszkań i prywatnych domów w Unii jest spalana w Polsce. Szwecja w latach 1970 – 1990 zmniejszyła emisję CO2 o 50 proc. i w tym czasie o tyle samo wzrosła jej gospodarka.
– Tylko że w Polsce nie ma takich warunków hydrologicznych jak w Norwegii, wiatrowych jak w Wielkiej Brytanii ani słonecznych jak we Włoszech. A do tego mamy jeszcze duże pokłady węgla.
– Dlatego, moim zdaniem, przyszłość energetyczna Polski to elektrownie jądrowe. Francja w czasie 15 lat zrezygnowała z węgla. Dziś ma 56 reaktorów i po rozpoczęciu wojny w Ukrainie chce budować kolejne.
– Niemcy już dawno oświadczyły, że nie podobają się im nasze plany jądrowe, co w języku dyplomatycznym znaczy, że zrobią wszystko, żeby nam to uniemożliwić.
– Po 24 lutego możliwości wpływania Niemiec na swoich sąsiadów są mocno ograniczone. Belgowie zamierzali odejść od energetyki jądrowej do 2025 r. i zrezygnowali z tych planów. Holendrzy, Czesi, Słowacy otwarcie mówią, że będą rozbudowywać swoje projekty jądrowe i Niemcy im w tym nie przeszkadzają. Jeżeli ktoś będzie w stanie zablokować nasze plany energetyki jądrowej, to tylko my sami przez własną indolencję i słabość instytucjonalną państwa.
– Jedna elektrownia jądrowa nawet dużej mocy to w naszych warunkach zdecydowanie za mało.
– Polski plan rozwoju energetyki jądrowej zakłada zbudowanie elektrowni jądrowych o łącznej mocy od 6 do 9 GW (1 GW to 1000 MW, nasza największa elektrownia w Bełchatowie ma moc 5298 MW – przyp. autora), a pamiętajmy, że elektrownie atomowe mają wyższy współczynnik wykorzystania mocy niż elektrownie węglowe.
– Tylko że to zajmie nam wiele lat.
– Wspomniany plan rozwoju zakłada, że te 6 – 9 GW z atomu osiągniemy do 2043 roku.
– Czego możemy się spodziewać do końca tego roku? Niektórzy twierdzą, że litr benzyny dojdzie do 10 złotych.
– Nie ma czegoś takiego jak cena maksymalna. Wszystko będzie zależało od sytuacji politycznej i gospodarczej na świecie. Od współpracy z OPEC Plus, ceny dolara, zniesienia embarga na irańską ropę czy uruchamiania rezerw strategicznych. Bardzo niewiele z tych czynników zależy od naszych wewnętrznych działań. Dlatego nie odważę się na prorokowanie. Uważam, że raczej będzie źle. Czeka nas droga zima, bo jesteśmy w największym kryzysie energetycznym od 1973 roku, a może nawet w jeszcze większym, bo teraz przeżywamy kryzys nie jednego, ale wszystkich surowców energetycznych.