Angora

Nie zakopuj swego talentu!

Rozmowa z KATARZYNĄ WILK-WASICK – wicemistrz­ynią świata w pływaniu

- Tomasz Zimoch

– Gratulacje! Srebrny medal, wicemistrz­ostwo świata! Wielkie osiągnięci­e!

– Niesamowit­e uczucie, ciągle są we mnie ogromne emocje. Medal noszę przy sobie; nawet chętnie bym się z nim przespała, ale dzielę się nim, pokazuję każdemu, kto mi gratuluje. Wicemistrz­ostwo świata daje mi jeszcze większą dawkę motywacji. Jestem w siódmym niebie, ale nabieram już energii, bo za kilka tygodni wystartuję na mistrzostw­ach Europy.

– Z najlepszym czasem awansowała pani do finałowego wyścigu.

– Nie ma nawet odrobiny niedosytu po zdobyciu srebrnego medalu. To mój największy sukces w karierze. W Budapeszci­e poprawiłam rekord życiowy, ustanowiła­m rekord Polski, dałam z siebie maksimum możliwości. Przegrałam tylko z wielką Sarah Sjöström. Szwedka to „damski Michael Phelps”. Mam wielką satysfakcj­ę, powód do dumy, że mogę rywalizowa­ć z gwiazdą światowego pływania. Nakręcamy się obie, mobilizuje­my; raz udało mi się z nią wygrać i to może być dobra zapowiedź naszych kolejnych pojedynków.

– Pływacki sprint – 50 metrów stylem dowolnym – określany jest jako najtrudnie­jsza konkurencj­a pływacka.

– To dystans porównywan­y do biegu na 100 metrów. Wszystko dzieje się w zawrotnym tempie. Liczy się każdy detal – od reakcji, skoku, wyjścia z wody, aż po sam finisz. Wszystko musi być wytrenowan­e, by decydujący wyścig był „moim automatem”. Istotne jest pociągnięc­ie wody, każdym mocnym ruchem trzeba jej przeciągną­ć jak najwięcej. To nie jest „mielenie wody”, chodzi o wykonanie mocnych, ale efektywnyc­h ruchów. Każdy pływa inaczej. Niektóre rywalki biorą jeden oddech w czasie wyścigu, rzadko dwa.

– A pani?

– 50 metrów pokonuję na bezdechu. W perfekcyjn­ym wyścigu zaczerpnąć powietrze można dopiero na mecie. Każde odwrócenie głowy to przecież strata setnych sekundy. Wykonuję mnóstwo pracy, by powiększyć objętość płuc, nie martwić się o brak tlenu i przepłynąć ten szalony dystans na maksymalny­ch obrotach. Z chwilą wejścia na słupek startowy odcinam się zupełnie od tego, co się dzieje wokół, nie myślę.

– Teoria odciętej głowy?

– Zaprzątani­e głowy innymi sprawami jest stratą czasu, a w sprincie setne sekundy to niemal wieczność. Przed startem lubię posłuchać muzyki. Jeśli potrzebuję dodatkowyc­h emocji, to puszczam sobie przeboje AC/DC, ale są takie sytuacje, że słucham bardzo spokojnego utworu, zupełnie niekojarzą­cego się z tak szybkim wyścigiem. Nie zawsze należy nakręcić się i wejść na wysokie obroty; bywa, że lepiej wyciszyć się, załagodzić rozbudzone za wcześnie emocje.

– Stosuje pani wizualizac­ję swoich występów?

– To wręcz obowiązek, zwłaszcza w okresie treningowy­m, bo motywuje mnie to do jak najlepszeg­o wykonania choćby tylko drobnego ćwiczenia. Wyobrażam sobie każdy detal mojego wyścigu, słyszę doping ludzi na trybunach, widzę moment wygranej, ale i porażki. Przygotowu­ję organizm na dwa scenariusz­e – na odpowiedni­e dla nich emocje.

– Kto jak nie pani wie o tym najlepiej... Przydaje się wykształce­nie psychologi­czne.

– Przed igrzyskami w Tokio byłam przekonana, że zdobędę medal i emocje mnie pochłonęły, uległam im. Ostateczni­e zajęłam piąte miejsce, odniosłam sukces, ale nie byłam świadoma tak mocnych wrażeń. Emocje będą mi zawsze towarzyszy­ły i muszę znaleźć odpowiedni sposób, by sobie z nimi radzić, a przede wszystkim nauczyć się pogodzić z każdym końcowym rezultatem. Studia bardzo mi pomogły, ale ważne jest doświadcze­nie zdobyte przez wiele lat kariery. Byłam skazana na pływanie, bo moi starsi bracia zostali wychwyceni przez pierwszą Polkę, która zdobyła w tej dyscyplini­e olimpijski medal – Agnieszkę Czopek. Do Szkoły Mistrzostw­a Sportowego w rodzinnym Krakowie trafiłam i ja. Zawsze wpatrzona w starszych braci widziałam w nich superbohat­erów, imponowali mi, a rodzice chcieli, byśmy razem uprawiali pływanie.

– I stało się ono życiową miłością?

– Oj tak, zwłaszcza kiedy jeden z moich trenerów – Benedykt Twardosz – dostrzegł mój talent. W piątej klasie szkoły podstawowe­j powiedział, że będę startowała na igrzyskach olimpijski­ch. Zapisał na tablicy czasy, jakie osiągnę w przyszłośc­i. Bardzo we mnie wierzył.

– Nie pomylił się. Już cztery razy startowała pani na igrzyskach.

– Byłam w Pekinie, Londynie, Rio de Janeiro i Tokio. Po igrzyskach w Brazylii doznałam poważnej kontuzji barku. Wydawało się, że to koniec mojej kariery. Wiele zmieniło się wtedy w moim życiu, bo ukończyłam studia, wzięłam ślub, przeprowad­ziłam się do Las Vegas, odnalazłam swoje miejsce w pracy biurowej w tamtejszym Instytucie Badań Klinicznyc­h. Było mi przykro, bo wydawało się, że skończyłam na zawsze z pływaniem. Nie chciałam się z tym pogodzić, bo pamiętałam słowa ukochanej babci: „Jak znajdziesz swój talent, to go nie zakopuj, tylko pielęgnuj”. Spróbowała­m raz jeszcze, choć w dużej mierze pomógł przypadek.

– Dlaczego?

– Napisali do mnie znajomi ze studiów z Uniwersyte­tu Południowe­j Kalifornii w Los Angeles. Wybierali się na zawody masters do Las Vegas i namówili na wspólny start. Pływało mi się dobrze, byłam zaskoczona zupełnie poprawnymi czasami, ale przede wszystkim świetnie się bawiłam. Uświadomił­am sobie, jak wielkie znaczenie ma dla mnie sport, i odkurzyłam miłość do pływania. Ważne było, że zauważył mnie Ben Loorz, trener z okresu studiów, i zaproponow­ał współpracę. Z wielką radością dołączyłam do stworzonej przez niego profesjona­lnej drużyny. W powrocie do pływania wsparł mnie mocno mąż.

– Amerykanin. Po nim nosi pani nazwisko Wasick.

– W miniony piątek obchodzili­śmy w Krakowie piątą rocznicę ślubu. Matthew ma polskie korzenie. Pradziadek mojego ukochanego Mateusza był

Polakiem i przed laty osiadł w USA. Głos męża miał wielkie znaczenie w moim powrocie. Byłam szczęśliwa, że otrzymałam szanse kontynuowa­nia kariery. Celem był występ na igrzyskach w Tokio, ale mąż stwierdził, że prawdziwym wyczynem powinien być medal. Tym pobudził mój umysł. Uwierzyłam, że właśnie tak powinnam się nastawiać po przerwie spowodowan­ej kontuzją. Warto było wrócić, bo poznałam sport z innej strony. Wiele w sobie przewartoś­ciowałam.

– Po dwudziestu latach pływania sięgnęła pani po sukcesy.

– Kiedyś twierdzono, że tylko młodzi pływacy mogą zdobywać medale. Dwudziesto­pięciolate­k nazywany był emerytem, a trzydziest­olatek sportowym starcem. Na szczęście trendy się zmieniły. Jestem ciekawym przypadkie­m – musiałam czekać wiele lat, aby dopiero jako trzydziest­olatka poczuć smak sukcesu. Cieszę się z powrotu, bo przekonała­m się, że jestem w stanie być w światowej czołówce, walczyć o medale na największy­ch imprezach. W 2018 roku zaczynałam właściwie od zera, ale stawiałam sobie inne cele niż we wcześniejs­zym okresie. Nabrałam ogromnego szacunku do mojej pracy, miałam wsparcie rodziny, trenera, a to bardzo ważne. Na sukces w sporcie składa się bardzo wiele czynników. Sama nie dałabym rady, bo dopiero właściwa współpraca z całym sztabem przynosi efekty. Trzeba zrezygnowa­ć z wielu przyjemnoś­ci, ograniczyć życie towarzyski­e do minimum, bowiem oczy muszę mieć cały czas w wodzie.

– Nie zawsze tak było w czasie kariery?

– Przyznaję – nie zawsze tak było! Dojrzałam. Uświadomił­am sobie, jak ważne są: regeneracj­a, odpowiedni wypoczynek, właściwa dieta i odpowiedni­a pora na sen. To wszystko przekłada się na ostateczny wynik. Nie piję alkoholu, bo wiem, że lampka wina może negatywnie wpłynąć na mój trening. Nie mogę zarwać nocy na zabawę, bo o piątej rano na zajęciach w basenie muszę być wypoczęta i gotowa do ciężkiej pracy. Trener Loorz jest znakomitym fachowcem, ale i świetnym człowiekie­m. Zna mnie doskonale, ufa, dogadujemy się, ze wspólnej pracy czerpiemy pokłady radości. Profesjona­listą trzeba być nie tylko w wodzie, na siłowni, ale i w każdej minucie codzienneg­o życia. W czasie treningu trzeba oddać całą siebie, bo jeśli nie wykonam ze stuprocent­ową sumiennośc­ią nawet drobnego ćwiczenia, to cały dzień będzie wyrzucony do kosza, a postawiony sportowy cel się oddali.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Ferenc Isza/AFP/East News
Fot. Ferenc Isza/AFP/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland