Dla każdego coś ładnego
Biznes biżuteryjny to trudny kawałek chleba. Na krajowym rynku działa sześć dużych sieci, z których każda współpracuje z armią projektantów. Jest też kilku mniejszych graczy oraz tysiące indywidualnych pracowni, które oferują wyroby z metali szlachetnych, drewna, kości, plastiku, a nawet prawdziwego węgla. Jakby tego było mało, jesteśmy zalewani wyrobami producentów zagranicznych – od Dalekiego Wschodu po Włochy.
Przy takiej konkurencji przebicie się bez pieniędzy na reklamę czy choćby wsparcia celebrytów jest niezwykle trudne. Kasia Łuć, właścicielka łódzkiej firmy Lukato, jest jedną z niewielu, którym może się to udać.
– Moja droga zawodowa jest dość typowa – mówi projektantka. – Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, potem etnologię i antropologię kultury na Uniwersytecie Łódzkim. O ile na ASP nauczyłam się warsztatu, to dzięki antropologii inaczej patrzę na świat, lepiej dostrzegam jego różnorodność, piękno. Zaczęłam jeździć po świecie, zwłaszcza po Azji (od Wietnamu po Indie, gdzie byłam już kilka razy), co bardzo pomogło mi w projektowaniu, otwarciu się też na ludzi.
Firma to właściwie tylko troje ludzi:
pani Kasia, jej ojciec pan Tomasz, absolwent Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie, i jeszcze jedna pracownica.
– Jubilerstwo czy szerzej metaloplastyka niewiele zmieniły się od średniowiecza. Teraz mamy lepsze narzędzia, zwłaszcza szlifierki, ale gdybym musiała używać takich jak przed wiekami, to też bym sobie poradziła. Oczywiście korzystam też z nowoczesnych technologii jak galwanoplastyka, ale sama idea klasycznego rękodzieła się nie zmieniła.
Ocena projektów to zawsze kwestia gustu, jednak w przypadku Lukato można powiedzieć, że w zasadzie wszystkie są bardzo udane. Dlaczego? Gdyż są wiernym odwzorowaniem świata przyrody. Mamy więc liście wierzby, gałązki drzewa konwaliowego, liście głogu, czarnego bzu, szałwii, lipy, miłorzębu, perukowca (roślina należąca do rodziny nanerczowatych), gałązki dzikiej róży, nasiona rzodkiewki, a nawet muszle, motyle i ptasie pióra. W przypadku niektórych kwiatów nie jest to tylko odwzorowanie roślin – to także prawdziwe kwiaty. W pracowni powstała kolekcja kolczyków z hortensji i bratków, a teraz dołączyły do nich skalnica i niezapominajki, które są utrwalane w kąpieli elektrochemicznej, co sprawia, że zachowują kształt na lata.
Większość prac wykonywana jest tylko w jednej sztuce, jest to więc biżuteria w pełnym tego słowa znaczeniu unikatowa. W ofercie są pierścionki, wisiory, bransolety, kolczyki, broszki i naszyjniki. Podstawowym materiałem jest mosiądz i srebro. Niektóre są pozłacane, a te zrobione z metalu – pokryte czystym oksydowanym srebrem.
Na każdą kieszeń
– Na początku nasze wyroby z mosiądzu chcieliśmy pozłacać, ale zrezygnowaliśmy, gdy okazało się, że ten metal bardzo odpowiada naszym klientkom. Dawniej z tego metalu wyrabiano przedmioty użytkowe, różne posążki, a ostatnio stał się materiałem wykorzystywanym do produkcji biżuterii w wielu krajach świata. Myślę, że ta moda z jednej strony wynika z ceny (kilogram czystego srebra kosztuje ponad 3 tys. zł, gdy kilogram mosiądzu mniej niż 30 zł – przyp. autora), a z drugiej – jego bardzo efektownego wyglądu. No i – co ważne – mosiądz nie śniedzieje.
Najtańsze pierścionki to wydatek 130 – 140 zł. Najdroższe bransoletki (gałązki głogu i kaliny) kosztują 550 i 600 zł.
– Staramy się, żeby nasze wyroby były dostępne na każdą kieszeń – zapewnia pani Kasia. – Dlatego nie zdecydowaliśmy się na produkcję złotej biżuterii. Ponieważ większość wyrobów to przedmioty unikatowe, moglibyśmy zastosować marżę dochodzącą do 50 proc., ale zadowalamy się znacznie mniejszą. Nigdy nie przejmowaliśmy się panującymi trendami. Od kilku lat panuje moda na niewielkie wyroby biżuteryjne. Bardzo często panie noszą naraz kilka cienkich łańcuszków. Tymczasem nasze modele są w większości stosunkowo duże, bo robienie w mikroskali bransoletki w kształcie gałązki głogu nie miałoby sensu.
Większość klientów to panie powyżej 30. roku życia. Dlatego właścicielka przygotowuje też kolekcje dla dużo młodszych kobiet i są już tego pierwsze rezultaty.
Firma ma sklep internetowy, a od niecałego roku niewielki sklep stacjonarny, który mieści się przy ul. Narutowicza, kilkadziesiąt metrów od Piotrkowskiej, głównej ulicy miasta. Wydawałoby się, że to świetny punkt, tyle że kilkaset metrów dalej trwa budowa podziemnej stacji łódzkiego metra i ul. Zielona (przedłużenie ul. Narutowicza) jest nieprzejezdna. Jednak największą sprzedaż przynoszą targi, jarmarki i kiermasze. Od odbywającego się w Pałacu Kultury Warsaw Mineral Expo, poprzez Jarmark Dominikański, Targi Minerałów Biżuterii i Wyrobów Jubilerskich we Wrocławiu, Interstone w Łodzi, po wrocławskie Targi Dobry Design. W sumie to kilkadziesiąt imprez rocznie.
– Podczas tych wystaw bardzo lubimy porozmawiać z paniami, które odwiedzają nasze stoisko i potem wiele z nich staje się klientkami naszego sklepu internetowego.
Każdego roku, a właściwie niemal każdego miesiąca, powstają nowe wzory. Pani Kasia nie jest w stanie powiedzieć, ile przed dziesięć lat istnienia pracowni zrobiła projektów. Setki, tysiące, a może jeszcze więcej...
– Pandemia, inflacja, a nawet niepokoje związane z wojną w Ukrainie mają wpływ na taki biznes jak nasz. Ale nie narzekamy. Klientek przybywa, weny nam nie brakuje. Chciałabym kiedyś otworzyć własny showroom w dobrym punkcie w Warszawie, jednak na razie ze względów finansowych nie jest to możliwe. Być może nawiążemy współpracę z jakimś stołecznym butikiem. Nie mam ambicji stworzenia dużej firmy, chciałabym jednak, żeby nasze wyroby nosiło coraz więcej pań. A ponieważ z natury jestem optymistką, więc mam nadzieję, że to się uda.