Zrobiłem to, dlatego aby więcej nie oszukiwała...
Obywatel Mołdawii zadał młodej Ukraince kilkadziesiąt ciosów nożem. Zabijał kobietę nieomal na oczach świadków z sąsiedniej kamienicy
Krzyk kobiety usłyszeli pracownicy firmy z sąsiedniej kamienicy. Gdy pod- biegli do okien, praktycznie zobaczyli śmierć na żywo. Jakiś mężczyzna zadawał ofierze ciosy nożem. Mężczyźni rzucili się na pomoc, ludzie nagrywali zdarzenie telefonami komórkowymi.
Zaatakowana kobieta pochodziła z Ukrainy i była koordynatorką w firmie, która zatrudniała fachowców ze Wschodu. Sprawcą zaś był jeden z nich. 26-letnia Maia V. nie przeżyła. Później biegły lekarz ustalił, że zadano jej kilkadziesiąt ciosów w twarz, szyję, klatkę piersiową i jamę brzuszną. Kobieta doznała wewnętrznych i zewnętrznych krwotoków, które spowodowały śmierć.
Zmiana wersji wydarzeń
Już na pierwszym przesłuchaniu Ion B. przyznał się do stawianych mu zarzutów i złożył wyjaśnienia.
– Przyjechałem do Polski w celach zarobkowych i w Puławach byłem 18 czerwca 2020 roku. Zaoferowano mi pracę i Maia V. odebrała mnie z dworca oraz zawiozła na miejsce zakwaterowania. Przekazała mi informacje, że w ciągu tygodnia dostanę umowę i inne niezbędne dokumenty. Pracę rozpocząłem 22 czerwca, a po około dziesięciu dniach dopomniałem się o te papiery. Trochę się przeciągało, ale w końcu wszystko dostałem, także 300 złotych zaliczki.
W połowie lipca – jak wyjaśniał Ion B. – postanowił się zwolnić i poprosił o rozliczenie i wypłatę za przepracowane dni.
– Maia obiecała, że pieniądze wpłyną na moje konto, ale nic nie otrzymałem. Dlatego 14 lipca pojechałem do niej do domu i domagałem się wypłaty. Powiedziała, że nie dostanę nic: ani pieniędzy, ani dokumentów. Zrozumiałem wtedy, że zostałem oszukany i zrobiłem to, co zrobiłem. A zrobiłem tak, żeby nikogo już nie oszukała. Mówiłem jej to, kiedy leżała na podłodze, i dźgałem ją nożem po całym ciele. To wszystko bardzo szybko się potoczyło...
Na kolejnym przesłuchaniu Mołdawianin zmienił wersję wydarzeń.
– To Maia pierwsza zaatakowała mnie nożem. Trafiła mnie ostrzem w ucho. Gdybym nie uskoczył, dostałbym w gardło. Dlatego sięgnąłem po drugi nóż, żeby się bronić – wyjaśniał.
Tę drugą wersję prokuratura uznała za niewiarygodną i oskarżyła Iona B. o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Wcześniej biegli psychiatrzy orzekli, że mężczyzna nie był chory psychicznie ani upośledzony umysłowo. Wykluczono też, że w chwili popełniania czynu był w stanie stresu psychologicznego, że nie występowało u niego silne wzburzenie oraz że działał w afekcie.
Błędy w rozliczeniach?
Przed sądem Mołdawianin przyznał, że zabił pokrzywdzoną, ale potwierdził wersję, że zrobił to w obronie własnej.
– Będąc u niej wówczas w mieszkaniu, dopomniałem się o pieniądze. Usłyszałem wtedy, że jak Ukraińcy wrócą z pracy, to mnie zabiją. I od razu wzięła nóż i mnie zaatakowała.
– Nie mógł pan po prostu uciec? – pytał sąd.
– Nie wiem, czy mogłem tak zrobić, byłem bardzo wystraszony. W mieszkaniu był drugi nóż: wziąłem go i zacząłem dźgać Maię. Miałem tylko jedno w głowie: że ona chciała mnie zabić, proszę wysokiego sądu.
– Ile zadał pan ciosów pokrzywdzonej i w jakie części ciała?
– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem też, dlaczego stwierdzono u niej tyle ran. – Czy krzyczała, żeby pan przestał? – Nie pamiętam, żeby tak krzyczała i w ogóle wzywała pomocy. A później, jak wyjrzałem z balkonu, zobaczyłem policję. Byli już też pod drzwiami. Wyszedłem z tego mieszkania i policjantka kazała mi rzucić nóż. Tak zrobiłem. Kazała mi się położyć na ziemi, też tak zrobiłem...
Oskarżony wyjaśniał także, że wcześniej były błędy w rozliczeniach za pracę.
– Dowiedziałem się od koordynatorki, że pracowałem po 8 godzin, a Ukraińcy po 12. Nie była to prawda, bo pracowaliśmy w jednej brygadzie. Jak Ukraińcy pracowali dwanaście godzin, to ja tyle samo z nimi. Zdarzało się, że pracowaliśmy po 14 – 15 godzin. Wówczas Maia V. przyznała, że się pomyliła na moją niekorzyść w swoich rejestrach. A ja już wtedy zrozumiałem, że jestem oszukiwany.
– Jaka to była różnica finansowa przy tej pomyłce? – Chodziło o jakieś 70 złotych. – Czy to prawda, że był pan karany w Mołdawii?
– Byłem sądzony za pobicie człowieka, który pobił i zgwałcił moją żonę. Skazano mnie na dziewięć lat, ale po apelacji dostałem siedem lat i siedem miesięcy.
Koszmarny widok z okna
Świadek Piotr J. jest pracownikiem firmy, która ma biura w kamienicy naprzeciwko tej, w której doszło do zabójstwa.
– Byłem w pracy i w pewnym momencie weszła koleżanka i powiedziała, że jakaś kobieta przeraźliwie krzyczy. Poszedłem do jej pokoju i wyjrzałem przez okno. Widziałem mężczyznę, który trzyma kobietę w drzwiach balkonowych i usiłuje ją wciągnąć do środka. Jak to zobaczyłem, zbiegłem na dół, żeby tam się dostać. Był też ze mną kolega.
– Czy oskarżony jest tym samym mężczyzną, którego pan wówczas widział? – chciał się dowiedzieć sędzia Piotr Łaguna.
– Nie jestem w stanie tego potwierdzić. Miałem zbyt mało czasu, żeby mu się przyglądać i zapamiętać rysopis. Myślałem tylko o tym, żeby jakoś dostać się do tamtej kamienicy. A później zaczęły pojawiać się radiowozy i przyjechała karetka pogotowia.
– Czy widział pan, żeby ta kobieta zadawała jakieś ciosy?
– Nie. Widziałem tylko, jak mężczyzna ją szarpie, ale nie pamiętam też, czy on zadawał ciosy jakimś narzędziem. Świadek Katarzyna K.: – Usłyszałam krzyk kobiety. Początkowo nie reagowałam, bo w tej okolicy krzyki często się zdarzają. Jednak jak się powtarzały, zaniepokoiłam się i podbiegłam do okna. Zobaczyłam w kamienicy naprzeciwko otwarty balkon i leżącą na podłodze kobietę. Leżał na niej mężczyzna i się z nią siłował. Początkowo myślałam, że to gwałt i zaczęłam krzyczeć: „Zostaw ją!”. Pobiegłam też do koleżanki, żeby zawiadomiła policję.
– Czy widziała pani, jak mężczyzna zadaje ciosy kobiecie? – pytał sąd. – Koleżanka krzyczała, że tak to wygląda. – Rozpoznaje pani oskarżonego? – Nie. Świadek Aneta K.K.: – Na początku też myślałam, że ta kobieta jest gwałcona. A później zobaczyłam w ręku mężczyzny nóż i widziałam, jak zadaje kolejne ciosy. Było ich chyba
kilkanaście albo więcej. Ciosy były zadawane bardzo szybko, jeden po drugim. Patrzyłam na to gdzieś przez trzy minuty, dziewczyny mówiły, żeby to nagrać telefonem..
– Czy ta kobieta miała coś w dłoniach? – chciała się dowiedzieć prokurator.
– Nic takiego nie zauważyłam.
Obłęd w oczach
Świadek Irena S. to policjantka, która przyjechała wówczas na interwencję.
– Zobaczyłam na korytarzu mężczyznę z nożem. Krzyknęłam, żeby go odłożył. Coś mówił, że nie rozumie, bo nie jest Polakiem, ale za chwilę upuścił nóż. Miał całe ręce we krwi. W ogóle był bardzo dziwny, jakby w jakimś amoku. Wydawało mi się, że ma obłęd w oczach. Nie wyczułam jednak od niego zapachu alkoholu. Świadek Dumitru B.: – Oskarżony mieszkał w tym samym budynku co ja. Pracowaliśmy w innych firmach, ale spotykaliśmy się na podwórku na papierosie. Nigdy nie wspominał, że jest w jakimś konflikcie z Maią V. Nie skarżył się też, że mu nie wypłacała pieniędzy za pracę albo że były jakieś opóźnienia.
Świadek Katarzyna K.S. to szefowa Agencji Pracy Tymczasowej, gdzie pracowała pokrzywdzona.
– Maia chciała zwolnić z pracy oskarżonego. Pisała o tym do mnie na komunikatorze internetowym i ostatecznie go zwolniła. W zasadzie tylko on został przez nią zwolniony.
– Czy wyraziła pani zgodę na to zwolnienie? – dociekał mecenas Mateusz Sudowski, obrońca Iona B.
– Odpowiedziałam, że do niej należy decyzja. Dla mnie to było logiczne.
– Czy pokrzywdzona mogła w jakiś sposób oszukać finansowo oskarżonego?
– Nie, bo nie miała takich możliwości. Nie zajmowała się wypłatami dla pracowników – dostawali od niej tylko zaliczkę. Nie słyszałam też, żeby ktokolwiek się na nią skarżył. Maia była młodą dziewczyną, wszystkiego się uczyła i bardzo się starała. Miała trzyletniego synka, którym teraz zajmują się jej rodzice we Włodzimierzu Wołyńskim.
Duże natężenie agresji i siły
Prokurator oczekiwał dożywocia dla Iona B. Adwokat zaś sugerował zmianę kwalifikacji prawnej na obronę konieczną lub jej przekroczenie pod wpływem strachu i wzburzenia. Skutkowałoby to wyrokiem uniewinniającym bądź umorzeniem postępowania.
Sam oskarżony w ostatnim słowie powiedział tak:
– Przyjechałem do Polski, żeby pracować, a wyszło na to, że ktoś chciał mnie zabić. Sam też nie miałem takiego zamiaru i bardzo żałuję, że tak się stało. Po prostu broniłem się i zginęła młoda dziewczyna. Teraz bym chciał dostać możliwość pracowania, żebym był użyteczny dla społeczeństwa. Zależy mi na tym, żebym mógł pomagać swojej chorej mamie i dziecku pokrzywdzonej. Boga zaś proszę o wybaczenie. Przecież nie urodziłem się po to, żeby kraść i zabijać.
Sąd nie dał jednak wiary wyjaśnieniom Iona B., że działał z obawy o własne życie. Pokrzywdzona bowiem nie miała żadnego powodu, żeby go atakować. Nie obawiała się też oskarżonego, o czym świadczy fakt, że dobrowolnie wpuściła go do mieszkania. I właśnie wtedy to on wykorzystał okazję, że był sam na sam z pokrzywdzoną i nikt nie mógł mu przeszkadzać w ataku na nią.
Charakter obrażeń, jakich doznała Maia V., świadczy zaś o dużym natężeniu agresji i siły, jaką włożył w zadawanie ciosów. Było to więc zabójstwo z zimną krwią, popełnione w sposób przemyślany.
Ion B. skazany został na 25 lat pozbawienia wolności. Musi też zapłacić 20 tys. zł zadośćuczynienia matce pokrzywdzonej, która przebywa na terenie Ukrainy i opiekuje się dzieckiem zmarłej.
– Zachowanie oskarżonego było nacechowane wyjątkową brutalnością i agresją, choć nie był w żaden sposób sprowokowany do czynu. To on w sposób ostentacyjny i tragiczny w skutkach wyraził lekceważenie dla obowiązującego porządku prawnego – uzasadniał wyrok sędzia Piotr Łaguna.
W ocenie sądu wymierzenie oskarżonemu surowej kary służy utrwaleniu w społeczeństwie przekonania, że popełnienie tego rodzaju przestępstwa spotykać się będzie zawsze ze zdecydowaną reakcją.
Wyrok nie jest prawomocny. Apelacje złożyła prokuratura i sprawą zajmować się teraz będzie sąd wyższej instancji.