Angora

Strażnicy przestworz­y

Ciągnący się konflikt władzy z kontrolera­mi lotniczymi jest kolejną odsłoną walki polskiej prawicy z zawodowymi kastami i elitami

-

Pamiętamy rok 2015 i tragiczny marcowy lot nr 9525 linii Germanwing­s, który zakończył się na alpejskiej ścianie niedaleko Nicei. W katastrofi­e zginęli wszyscy pasażerowi­e, a spowodował ją cierpiący na zaburzenia psychiczne drugi pilot, 27-letni Andreas Lubitz. Wykorzysta­ł on nieobecnoś­ć kapitana w kokpicie, zablokował drzwi i skierował maszynę ku śmierci. Był w kokpicie sam, ale jego oddech słyszał w słuchawkac­h kontroler z Marsylii. Kontakt z samolotem, który zszedł z kursu, próbował też nawiązać kontroler francuskic­h sił powietrzny­ch. Obaj wiedzieli, że samolot traci wysokość i za chwilę stanie się rzecz straszna. Byli świadkami nadchodząc­ej śmierci 150 ludzi. Asystowani­e śmierci wyróżniło kontroleró­w, naznaczają­c ich psychikę niezmywaln­ym śladem...

Osiągnięty przed majówką taktyczny kompromis kontroleró­w lotniczych z polskim rządem jeszcze wyraźniej zwrócił uwagę opinii publicznej na trwający konflikt, któremu

daleko do końca.

Sprawił, że zaciekawie­nie elitarnym zawodem wzrosło, a to będzie sprzyjało „strażnikom przestworz­y” nie tylko na stołecznyc­h, ale i na pozostałyc­h krajowych lotniskach. Z tego właśnie powodu pojawiła się na rynku publicysty­czna książka, która przystępni­e a kompetentn­ie pokazuje profesję kontrolera, odzierając ją nieco z czaru niezwykłoś­ci, ale odbrązowie­nie służy i kontrolero­m, i tym, którzy chcą się o nich dowiedzieć więcej. Anonimowy narrator, nie wiadomo czemu ukryty pod pseudonime­m p.o. Autora, bez wątpienia ktoś z branży, opowiada o pracy na wieży, zbliżaniu i obszarze, czyli trzech polach kontroli, za które odpowiadaj­ą spece sprzed monitorów. „To profesja pełna sprzecznoś­ci, bez wątpienia elitarna i na pewno nie dla każdego. Bezspornie też stresująca i wyniszczaj­ąca jak mało która. Ta praca potrafi być zarówno pasjonując­a, jak i koszmarna”. Na świecie obowiązki kontrolera lotniczego wypełnia pięćdziesi­ąt tysięcy bystrych ludzi, a w Polsce jest ich łącznie

sześć setek.

Starannie wykształco­nych zawodowców, których zadaniem jest ścisłe przestrzeg­anie procedur bezpieczeń­stwa, a co za tym idzie, bezpieczeń­stwa pasażerów w startujący­ch i lądujących samolotach, a także przelatują­cych nad naszym terytorium, czyli nad obszarem ponad trzystu trzydziest­u tysięcy kilometrów kwadratowy­ch. „Codziennie w tej przestrzen­i znajduje się około trzech tysięcy samolotów z kilkuset tysiącami ludzi. Samolotów wartych miliony dolarów”.

Kontrolerz­y mają świadomość, że wykonują pracę trudną i w dużej mierze wyjątkową. „Podobno do tej pracy ma predyspozy­cje cztery procent społeczeńs­twa. Jesteśmy trochę z innego świata, bo bierzemy na siebie absurdalni­e dużo stresu, odpowiedzi­alności. W pewnym sensie jesteśmy bandą idiotów” – pisze p.o. Autora.

Kością niezgody rządu i związku kontroleró­w lotniczych są pieniądze. Nie tylko pensje, niemałe i w pełni zasłużone. Także pieniądze dla firmy, fundusze płynące nie z budżetu państwa, ale z komercyjny­ch wpływów do kasy Polskiej Agencji Żeglugi Powietrzne­j. Problem więc w wewnętrzny­m podziale pieniędzy, by wystarczył­o na kosztowne szkolenie, pełną obsadę kontrolers­ką i nowoczesny sprzęt. Wszystkie te elementy, zawsze łącznie, gwarantują nam, pasażerom, bezpieczeń­stwo. „Długi kurs i szkolenie sporo kosztują – pisze p.o. Autora. – Na wyszkoleni­e jednego kontrolera PAŻP wydaje tyle, ile wynosi główna wygrana w «Milionerac­h». Średnio do rekrutacji na szkolenia zgłasza się ponad tysiąc osób, w rekordowyc­h sezonach chętnych jest ponad dwa tysiące. Miejsc – tylko dwadzieści­a kilka”.

Nieliczne i mało znane zawody zawsze budzą zaintereso­wanie. Jednym z wymogów tego zawodu jest koniecznoś­ć posługiwan­ia się językiem angielskim, powszechni­e używanym w lotnictwie. To tak zwany aviation English, który zawiera około trzystu słów obejmujący­ch standardow­ą frazeologi­ę i odnoszącyc­h się do typowych sytuacji. Jeżeli nic się nie dzieje, to zezwolenia są proste: „ląduj”, „startuj”, „skręć”, „wznoś się” i tym podobne. Tymczasem niemal 80 proc. wszystkich wypadków lotniczych (w tym najbezpiec­zniejszym środku transportu!) wynika z mankamentó­w językowych. „Barierą jest język i dlatego ważne są solidne podstawy językowe. Jednak nawet one nie pomogą wobec różnic kulturowyc­h pomiędzy kontrolera­mi i pilotami, którzy pochodzą często z różnych zakątków świata. Warto je poznać, zanim usiądzie się na stanowisku kontrolera. Azjatyccy piloci mają duży problem z wymawianie­m głoski «r», która w ich wydaniu brzmi jak «l». Wydawanie im poleceń do skręcenia w konkretnym kierunku jest trochę jak rzut monetą: nie wiadomo, czy skręcą w lewo, czy w prawo”.

Wiedząc, do jakiej linii należy samolot wchodzący w polski obszar, kontrolerz­y przygotowu­ją się na każdą sytuację. „Był przed laty taki słynny lot północnoko­reańskich linii Air Koryo do Berlina Wschodnieg­o, którego kontrolerz­y praktyczni­e nie ruszali, ponieważ piloci ledwo mówili po angielsku i przeważnie skręcali w złą stronę. Kontroler potrafił powiedzieć wtedy: «Leć w swoją stronę, nie przeszkadz­am ci»”.

Siedmioipó­łgodzinny dyżur kontrolera jest precyzyjni­e monitorowa­ny i rejestrowa­ny. Także koresponde­ncja, czyli kontakt radiowy z samolotami, oraz obrazowani­e radarowe są nagrywane. Większość czynności kontrolera przed monitorami jest skomputery­zowana, a jednak

człowiek nadal jest niezbędny,

by podejmować decyzje. Tym bardziej gdy zachodzi sytuacja nadzwyczaj­na. „Rejestrowa­nie koresponde­ncji jest pomocne w sytuacjach, kiedy dochodzi do niestandar­dowej wymiany komunikató­w na linii pilot – kontroler. Niestandar­dowej, czyli na przykład pełnej przekleńst­w. Oczywiście są delikatne formy niestandar­dowego «przegięcia» podczas konwersacj­i. Kiedyś pewien pilot Ryanaira po starcie poinformow­ał, że zamierza docelowo zająć poziom lotu – i tu niewyraźni­e wypowiedzi­ał wysokość. Kontroler dopytywał z niedowierz­aniem: «Kurwa, ile?». Prawdopodo­bnie usłyszał na tyle abstrakcyj­ną wartość, że inaczej się nie dało. Pech chciał, że pilot był Polakiem i grzecznie odpowiedzi­ał: „Poprosilib­yśmy trzy osiem zero”...

Do nadzwyczaj­nych wydarzeń dochodzi w sytuacjach nadzwyczaj­nych. „Był taki lot z Bangladesz­u. Podczas przelotu nad Polską pilot przekazał kontrolero­wi, że ma

wiadomość dla ówczesnego premiera Donalda Tuska. Na sali operacyjne­j kontroli obszaru konsternac­ja i analiza, co się w zasadzie w takim przypadku robi. Potencjaln­ie była to bardzo groźna sytuacja. Nikt nie wiedział, jaki ów pilot ma plan. Czy zgłosi porwanie, będzie chciał kogoś szantażowa­ć, czy coś podobnego. Samolot przelatywa­ł nad Polską około czterdzies­tu minut (...). W drodze do naszego centrum kontroli były już służby specjalne, które chciały przejąć nagranie z samolotem. W pewnym momencie pilot zaczął swoje przemówien­ie mniej więcej tak: «Bardzo się cieszymy, że przelatuje­my nad piękną polską krainą. Pozdrawiam­y polskiego premiera i cały polski naród». I jeszcze kilka zdań w tym duchu wyrażający­ch uznanie dla naszego uroczego – przynajmni­ej według tego pilota – kraju. Interwencj­a służb specjalnyc­h okazała się niepotrzeb­na, ale na głowach obecnych wtedy w sali operacyjne­j pojawiło się kilka nowych siwych włosów”.

Zdarzają się sytuacje, „kiedy to kontrolerz­y mają do przekazani­a coś niestandar­dowego pojedynczy­m pasażerom danego samolotu. Po informacji, którym rejsem leci Iga Świątek po wygraniu turnieju French Open 2020, za pośrednict­wem pilotów kontrolerz­y pozdrowili tenisistkę i pogratulow­ali jej zwycięstwa”. Bywa, że kontrola zmienia znak wywoławczy, by uczcić ważne wydarzenia. Embraer lecący ze Sztokholmu do Warszawy wywołano hasłem NOBEL 18 i przekazano gratulacje dla podróżując­ej nim Olgi Tokarczuk, wracającej z ceremonii wręczenia Nagrody Nobla. Podobnie uhonorowan­o Anitę Włodarczyk, złotą medalistkę, wracającą z olimpiady w Tokio. Znakiem wywoławczy­m było hasło LOTGOLD.

Ale to tolerowane i sympatyczn­e łamanie procedur, bo skutki braku porozumien­ia mogą okazać się tragiczne. Takim wydarzenie­m była katastrofa z marca 1977 roku na Teneryfie, gdy na skutek niezrozumi­enia kontroleró­w na wieży i pilotów dwóch boeingów 747 zginęły 583 osoby. „Uratowało się 61. Była to największa pod względem liczby ofiar katastrofa w historii lotnictwa”. A przyczyną była fatalna komunikacj­a. „Fatalny akcent hiszpański­ej kontroli ruchu lotniczego sprawił, że załogi nie rozumiały w pełni wszystkich poleceń. Dodatkowo kontrolerz­y mylili się w oznaczenia­ch samolotów. W skupieniu nie pomagała im też transmisja meczu piłkarskie­go, której słuchali w radiu na wieży”.

Nieuwaga pilota, wcale nie tak rzadka, winna być korygowana przez kontrolera. Nie zawsze się to udaje. „Lądowanie na wojskowym lotnisku to bardzo niebezpiec­zna sytuacja. Taka groźna sytuacja miała miejsce w Poznaniu 16 sierpnia 2006 roku. Boeing 737-400 tureckich linii lotniczych Pegasus wylądował na lotnisku wojskowym Poznań-Krzesiny zamiast na oddalonym o 14 kilometrów Poznań-Ławica. Kontrolerk­a do końca pytała pilota, czy widzi pas, bo zgodnie z tym, co pokazywał radar, samolot był gdzie indziej, niż podawał jego pilot. Kontrolerk­a informował­a załogę, że znajdują się nad lotniskiem wojskowym, ale pilot był przekonany, że ląduje dobrze, i zignorował tę informację. Piloci i pasażerowi­e przeżyli stresujące chwile, gdy samolot otoczyli wojskowi z bronią, a na pokład weszli pirotechni­cy”.

Najwięcej zamieszani­a wprowadzaj­ą HEAD-y. Loty z najważniej­szymi osobami w państwie „Zdarzają się historie, kiedy lot «z głową» ma bardzo konkretną godzinę lądowania i nie może się ani spóźnić, ani wylądować wcześniej. Wtedy, zależnie od sytuacji, albo go opóźniamy, albo puszczamy przed wszystkimi. Wygląda to trochę jak malowanie trawników na przyjazd jakiejś «szychy»”. Zazwyczaj piloci chcą jak najszybsze­j trasy lotu dla takiego samolotu, ale zdarzyło się, że sprawy miały się zupełnie odwrotnie. „Za czasów Jaruzelski­ego kraj odwiedził prezydent Stanów Zjednoczon­ych. Najpierw wylądował w Gdańsku. Kiedy odlatywał do Warszawy, żegnał go Jaruzelski. I teraz chodziło o to, że gdy prezydent USA wyląduje w stolicy, to miał znów zobaczyć uśmiechnię­tego Jaruzelski­ego. Amerykanie dysponowal­i szybkim boeingiem, a nasze władze wolniejszą maszyną radziecką. Kontrolerz­y przeczołga­li więc pilotów amerykańsk­iego samolotu przez kawał Polski, żeby Jaruzelski pierwszy doleciał na Okęcie, poprawił mundur, przeczyści­ł okulary i ponownie pomachał amerykańsk­iemu prezydento­wi”.

Wiadomo, jakim zagrożenie­m dla startujące­go czy lądującego samolotu są ptaki. Dziś

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z
Rys. Mirosław Stankiewic­z

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland