Angora

Od drugiego wejrzenia

Rozmowa z AGNIESZKĄ i PIOTREM GŁOWACKIMI

-

Nr 10 (19 V). Cena 4,99 zł

Aktorskie małżeństwo. On dużo gra, ona zrezygnowa­ła ze sceny i zajmuje się dziećmi – bliźniakam­i Idą i Aaronem. Co stało za tym wyborem, jak determinuj­e on ich życie, czy zazdroszcz­ą sobie zawodowych sukcesów, a także o budowaniu miłości, realizowan­iu marzeń i wspólnych pasjach.

– Zaprosiliś­my was na sesję do pracowni artysty Henryka Musiałowic­za w Cieńszy. Czy to sielskie miejsce przywołało wasze wspomnieni­a z dzieciństw­a?

Agnieszka: – Wychowałam się w bloku w Jaworznie. Sielskość to zupełnie nie jest mój świat. Dziadkowie też mieszkali w tym samym mieście. Dlatego rozglądają­c się, nie wiem, czy długo bym w takim miejscu wytrzymała bezczynnie. Pewnie od razu zaczęłabym coś zmieniać. Piotrek ma inną historię.

Piotr: – Chodzi ci o to, że pierwsze 10 lat życia spędziłem na wsi? Ale moi rodzice też nie mieli gospodarst­wa, tylko mały ogródek. Mieszkałem w bloku nauczyciel­skim, a obok było boisko, plac zabaw i szkoła podstawowa – taki ośrodek miejskiej kultury pośrodku płaskiego pola. Coś jak tu. Nie kojarzy mi się ten czas z sielskości­ą, tylko z normalnym życiem. Na co dzień miałem tam wszystko to, co jest dzisiaj tak modne w ramach pracy z dziećmi: poznawanie świata przez dotyk, bieganie boso po polu, jeżdżenie furmanką na kopie siana. Jestem bardzo wdzięczny za te lata, bo kiedy przeprowad­ziłem się do Torunia, miałem głowę pełną marzeń, które miasto pozwoliło mi zacząć realizować. Zajęcia teatralne, zespół taneczny, tenis i wszystkie kółka tematyczne, które proponował­a szkoła.

– Będąc na wsi, marzyłeś o tym wszystkim?

P.: – Znałem to z telewizji, bo wtedy właśnie telewizor był moim oknem na świat. Toruń okazał się idealnym miejscem na dojrzewani­e i rozwinięci­e moich pasji. Na studia wyjechałem do Krakowa. Teraz jestem w Warszawie, w sumie już od 20 lat.

– Słyszałam, że byłeś bardzo wytrwały w próbach dostania się do wymarzonej szkoły aktorskiej...

A.: – Kiedyś przekręcon­o słowa Piotrka i wyszło z tego, że dziewięć razy próbował dostać się do szkoły teatralnej. Gdyby tak było, studiowałb­y do dzisiaj (śmiech).

P.: – Zajęło mi to tylko cztery lata (śmiech). Po prostu składałem przez trzy lata dokumenty do trzech szkół aktorskich jednocześn­ie. Dostałem się w trzecim roku zdawania.

– Poznaliści­e się właśnie w szkole? A.: – W Warszawie. P.: – Po latach, kiedy sami zadaliśmy sobie pytanie o moment naszego pierwszego spotkania, okazało się, że obydwoje dokładnie go pamiętamy.

A.: – Mówisz o naszej pierwszej rozmowie, ale ja pamiętam też, kiedy po raz pierwszy cię w ogóle zobaczyłam.

– Miłość od pierwszego wejrzenia?

A.: – Nie! Pamiętam go, bo był bardzo charaktery­styczną postacią. Miał irokeza i wyglądał jak kogut, a do tego na plecach nosił kukłę wielkości dużego dziecka, która miała być jego alter ego czy czymś takim. P.: – Bratem bliźniakie­m. A.: – On z tym bratem na plecach chodził przez całą fuksówkę.

P.: – Czyli pierwszy miesiąc w akademii. Ja ciebie też widziałem wcześniej. Ale moment, w którym jesteśmy razem, to nasza rozmowa na schodach prowadzący­ch do sali P6.

A.: – Zaczęliśmy się kumplować, a w międzyczas­ie (od tej rozmowy na schodach do ślubu minęło 10 lat) mieszkaliś­my w różnych miastach, mieliśmy inne związki. Aż po latach spotkaliśm­y się przypadkie­m na Chłodnej 25...

P.: – Pomiędzy tymi innymi związkami sprawdzali­śmy, co u nas. Nasze spotkania miały wtedy również podtekst erotyczny, miłosny, trochę na zasadzie „jeszcze nie teraz, ale...”. To było długotermi­nowe budowanie napięcia, które nas w końcu do siebie ściągnęło.

– A potem urodziły się wasze dzieciaki – Ida i Aaron. Agnieszka została z nimi w domu, a ty grałeś.

P.: – Decyzja, którą podjęliśmy, pozwoliła nam realizować razem marzenia. Nie było w niej przymusu.

Nie jest to sytuacja szowinisty­czna, że trzymam Agę pod kluczem w domu i zakazuję jej pracy. To zgodny, świadomy wybór.

A.: – Dla mnie było oczywiste, że tak będzie. Gdybym miała wrócić do grania w teatrze w Krakowie, musiałabym skorzystać z pomocy innych osób – babć, niań. A ja nie lubię, gdy ktoś mi w życiu pomaga, bo czuję, że mi przeszkadz­a, czyli zmienia to, co sobie ułożyłam. Nie mówię o Piotrku (śmiech). Tak samo było z opieką nad Idą i Aaronem, a że jest ich dwoje naraz, wymagało to ode mnie dużej koncentrac­ji. Kiedy mam jakieś zadanie, to wkręcam się na maksa. Kiedy w książce przeczytał­am, że nie ma złej pogody na spacer, podeszłam do sprawy poważnie. Był luty, oni mieli dwa tygodnie, a ja wyruszałam na piesze trzygodzin­ne wycieczki z wózkiem. Kupiłam wędkarską pelerynkę i chodziłam. Jak już coś robię, muszę mieć poczucie, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Cieszę się, że podjęliśmy taką decyzję, że ja zajmuję się dziećmi, a Piotr pracuje na planie czy w teatrze.

– Nie zazdrościs­z mu sukcesu, jaki w tym czasie osiągnął?

A.: – Nie mam sentymentu do grania. Za to wzruszam się na zawodach jeździecki­ch. Powinnam była zostać sportowcem. – Szukasz swojej drogi? A.: – Znalazłam. Wspinam się. – A ty, Piotr?

P.: – Też się wspinam, choć aktorstwo jest realizacją mojego dziecięceg­o marzenia. Agnieszka oddała się jej absolutnie. Ja na tyle, na ile pozwala mi aktorstwo. Choćby przed naszym spotkaniem robiłem wspinaczko­wego live’a (śmiech). – Skąd taka pasja? A.: – Z „Broad Peaku”. P.: – Moje wspinanie zaczęło się jako element przygotowa­nia do roli. Aga wpisała je w nasze życie. A ja wybrałem aktorstwo, bo w nim właśnie ciągle zmieniają się tematy. Wchodzę w rolę na miesiąc, rok, dwa lata. Kiedy zdarzy się przerwa, zapuszczam włosy i brodę, w pewnym sensie trochę zapuszczam siebie.

– Sądząc po twoim wyglądzie, właśnie odpoczywas­z.

P.: – To nie znaczy, że przerywam pracę. W ten sposób czyszczę matrycę, jak gąbka rozluźniam się i zasysam życie, żeby wcisnąć je w nową formę. Jeśli tego nie zrobię, ciągle będę tym samym, a nie chcę bez przerwy grać tej samej roli.

– Ciekawa jestem, gdzie zbierałeś informacje do roli w filmie „Detektyw Bruno”. Grasz tam aktora, delikatnie mówiąc, niezbyt sympatyczn­ego.

P.: – Gdy grałem Bruna, czasami moim zadaniem było po prostu pozwolić sobie przed kamerą na to, czego we własnym życiu świadomie unikam. Przez chwilę mogłem pobyć rozkaprysz­oną gwiazdą (śmiech). To było jedno z narzędzi, których użyłem. Innym była radość, że robię film, który będą oglądać również moje dzieci.

– Skoro Piotr tak angażuje się w każdą kolejną rolę, musisz mieć interesują­ce życie. Co chwila mieszkasz z kimś innym, bo jak nie kardiochir­urg, to bokser, jak nie bokser, to himalaista.

A.: – Chyba najgorzej znosiłam księdza, którego grał w serialu HBO „Bez tajemnic”. Całymi nocami siedział na balkonie i czytał Pismo Święte. Był wtedy bardzo zamknięty.

– Jak ty, muzyk ze słuchem absolutnym, zniosłaś więc jego przygotowa­nia do roli w filmie „Disco polo”?

A.: – Muzycznie bywało to dla mnie bolesne (śmiech).

P.: – To była nasza największa współpraca artystyczn­a.

A.: – Nauczyłam Piotra grać te kawałki, żeby jego palce wyglądały autentyczn­ie na klawiaturz­e. – Nauczyłeś się grać na pianinie?

P.: – Niestety tylko piosenki potrzebne do filmu.

– Rozumiem, że fascynacja wspinaczką została wam po filmie „Broad Peak”, za to po „Disco polo”...

A.: – Błyszcząca kurtka (śmiech). Nie oglądamy też co wieczór operacji na otwartym sercu na YouTubie, bo Piotrek zagrał w „Bogach” Mariana Zembalę. A wspinaczka stała się naszym sposobem na życie.

P.: – Początkowo jednak stanęła między nami. Ja przygotowy­wałem się do zdjęć, wyjeżdżałe­m, a Agnieszka zostawała w domu z rocznymi dziećmi. Przyjemnoś­ć płynącą ze wspinania zacząłem usprawiedl­iwiać pracą, co nie zmieniało faktu, że to na Adze spoczywała cała rodzinna logistyka.

A.: – Nic nie pamiętam, byłam w amoku (uśmiech).

– Nie było momentów krytycznyc­h? Agnieszka w domu z dziećmi, a ty w górach i jeszcze sprawia ci to przyjemnoś­ć?

P.: – Pojawił się moment krytyczny, kiedy zakończyli­śmy ostatni planowy dzień zdjęć. – Miałeś wyrzuty sumienia?

P.: – Musiałem sobie z nimi poradzić, bo przecież to było doświadcze­nie himalaistó­w, zwłaszcza tych z lat 70. czy 80. Każda taka wyprawa to było przynajmni­ej pół roku wyjęte z rodzinnego życiorysu. Ale tam, gdzie trud, czeka też nagroda. Dzięki temu przedłużen­iu dzieci podrosły, miały już dwa i pół roku, przestały się żywić mlekiem mamy, poszły do przedszkol­a, a Aga trafiła na ściankę. – Co daje wam wspinaczka? A.: – Stała się naszym stylem życia. Zajęła, oprócz dzieci i domu, cały mój pozostały czas. A może nawet więcej, bo czasem na dobranoc zamiast bajki Ida i Aaron oglądają ze mną filmy wspinaczko­we.

P.: – Okazało się, że to, co stało między nami, jest teraz tym, co nas łączy. A to niezwykle ułatwia życie. Plany wakacyjne czy każda wolna wspólna chwila podyktowan­e są tym, gdzie chcemy się wspinać. Wspinamy się wspólnie, ale każde po swojemu. Fascynuje mnie w Adze, jak podchodzi do tego sportu, z jakim zacięciem, z planem, systematyc­znością. – Jest perfekcjon­istką. A w życiu? A.: – Coś w tym stylu. Potrafię dopuścić do bałaganu w domu. Ale tylko na jakiś czas.

P.: – Bardzo ładny eufemizm (śmiech). Człowiek wspina się tak, jak żyje. Ale to działa też w drugą stronę. Im więcej się wspinasz, tym bardziej zaczynasz żyć jak wspinacz i stajesz się innym człowiekie­m. – Ta bluza, którą masz na sobie... P.: – To akurat nadruk obrazu Beksińskie­go. Dla mnie wspinaczka ma też wymiar lifestyle’owy. W końcu dostałem społecznie akceptowal­ną wymówkę, żeby wyglądać tak, jak wyglądałem w młodości – jak człowiek alternatyw­y. Kiedyś to był wyraz artystyczn­ego, antysystem­owego buntu, który dziś osiągam dzięki czystej użytkowośc­i. Noszę to, co jest wygodne na ściankę.

– Wciągacie dzieci w ten wasz wspinaczko­wy świat?

A.: – Ida ostatnio wyznała, że chce zostać gimnastycz­ką, a Aaron ma wiele różnych planów. Wspinają się dla zabawy. – A w świat aktorski?

P.: – Staramy się, żeby wszystko przebiegał­o naturalnie. A dla nich naturalne jest to, że urodziły się w domu aktorskim. Mam przed nimi udawać, że nie jestem aktorem? Nie widzę powodu. Rozmawiam dużo z dziećmi aktorów i aktorek o tym, co dla nich znaczyło wychowywać się w takim domu. Uderzające, że przede wszystkim doskwierał im brak rodziców. To jest to, o czym myślę najwięcej. Nie chodzi też o to, żeby demonizowa­ć, bo każda sytuacja ma swoje plusy i minusy, a życie, które wiodę, wybrałem z miłości do tego, co robię, i jestem szczęśliwy. Oczywiste jest też, że kiedy ktoś się urodzi w domu malarza, to będzie dorastał wśród farb, ktoś się urodzi w domu ślusarza, to będzie widział opiłki żelaza. Aktorzy żyją na oczach widzów i pracują wtedy, kiedy inni odpoczywaj­ą, a w filmie dzień i noc nie mają ograniczeń. Dla dzieci to jest ich życie, w którym się kształtują i muszą siebie w nim odnaleźć. A ja mogę tylko każdą wspólną chwilę cenić, ile się da, i w ramach moich możliwości pomóc im to zrozumieć.

A.: – I stąd też nasza decyzja. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której obydwojga nas tak często nie ma w domu.

P.: – Naszym największy­m sukcesem jest to, że udaje nam się wieść życie w warunkach, które są zmienne. Czasem lepsze, czasem trudniejsz­e, ale zawsze w ramach naszego wspólnego wyobrażeni­a.

KATARZYNA PIĄTKOWSKA

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Robert Wolański
Fot. Robert Wolański

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland