SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Czuję się człowiekiem spełnionym
Jan Szul związany był przez wiele lat z programami informacyjnymi TVP. Dziś, choć nie zerwał z dziennikarstwem, poświęca się zupełnie innej pasji – malarstwu
Wszystko, co w życiu osiągnął, zawdzięcza sobie. Pochodzi ze wsi, szybko się usamodzielnił, skończył średnią szkołę techniczną i studia dziennikarskie w Warszawie. Przez kilka lat mieszkał i pracował w USA. Po powrocie trafił do TVP, skąd odszedł w 2016 roku.
Na nasze spotkanie przyjeżdża prosto z działki. – Mam kawałek ziemi i domek na warszawskim Bródnie. Odwiedzanie tego miejsca sprawia mi wielką przyjemność. Jest tam mnóstwo kwiatów. W ubiegłym roku „odkryłem” przylaszczkę i sasankę. Nie miałem ich na działce, pięknie kwitną i na dodatek wczesną wiosną, przylaszczka na niebiesko, a sasanki na różowo, biało i czerwono. Poznałem też wiele innych kwiatów. Tak mam wszystko zaplanowane, by w ogrodzie ciągle coś kwitło.
Największą jego miłością w ostatnich latach stało się malarstwo. Nie potrafi do końca uzasadnić, dlaczego. – Już od wczesnej młodości zwracałem uwagę na obrazy, ale w domu nie było żadnej rodzinnej tradycji. W malarstwie jest coś, czego ja potrzebowałem, czego potrzebowała moja wrażliwość. Kiedy był na studiach i miał pieniądze, starał się kupować różne obrazy. – Poznawałem malarzy, odwiedzałem ich, podglądałem. Byli wśród nich artyści pierwszej klasy, jak np.: Jerzy Duda-Gracz, prof. Tadeusz Dominik, Janusz Lewandowski, prof. Marian Czapla. Spotykałem się z nimi, zbierałem obrazy, bywałem u nich w pracowniach, czasem jechałem z nimi na plener. Odpowiadała mi ta atmosfera.
Śmieje się, że wtedy nie był jeszcze na tyle bezczelny, aby samemu zacząć malować. – Ale zgromadziłem już sporo obrazów. Kolega żartował, że w domu jest jak w muzeum i niecałą dekadę temu przywiózł mi na imieniny prezent – pędzle, farby i blejtram. Zrugałem go, bo przecież nie malowałem, a jedynie kolekcjonowałem. Pomyślałem jednak, że może warto spróbować. I skusiłem się. Po paru próbach odwiedził znajomych profesorów, by ocenili jego dzieła. – Obejrzeli i stwierdzili, że w kilku przypadkach może trzeba coś zmienić, ale w niektórych jest całkiem OK i warto się tym zająć. To był początek zupełnie innej drogi w moim życiu, a malowanie zaczęło sprawiać mi ogromną przyjemność.
Jan Szul urodził się na Podkarpaciu. Ojciec był rolnikiem, a matka prowadziła dom. – Byłem trochę łobuzem, dużo broiłem. Jeśli ktoś zrobił coś złego w okolicy, to z pewnością brałem w tym udział. Do nauki absolutnie się nie przykładałem. Rodzice nie wierzyli, że pójdę do liceum i dam sobie tam radę. Raz podsłuchał rozmowę matki z ojcem. – Mówili, że nic ze mnie nie będzie. I wtedy pomyślałem, że stać mnie na więcej. Postanowiłem wyprowadzić się z rodzinnego domu, by jak najszybciej się usamodzielnić. W czasie nauki w szkole zawodowej w Przemyślu zdał sobie sprawę, że wszystko, co robi, robi dla siebie. – I po raz pierwszy jako dzieciak uwierzyłem, że nauka jest oknem na świat. Zacząłem się bardzo dobrze uczyć, co dawało stypendium i miejsce w internacie. Raz w tygodniu wymykałem się nocą z internatu, aby przez kilka godzin rozładowywać wagony z węglem. Czasem brałem też dyżury na poczcie. To dawało mi pełną samodzielność. Rzadko jeździł do domu. – Nigdy na święta, gdyż było to słabe ogniwo emocjonalne. Ale wymyśliłem, gdzie mam spędzać ten czas. Uznałem, że jedynymi osobami, które są w stanie mnie zrozumieć i dać mi swoje towarzystwo, są ludzie starsi i samotni. I spędzałem z nimi prawie wszystkie święta.
Później trafił na trzy lata do Technikum Elektronicznego w Radomiu, a po maturze wyjechał na studia na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. – W technikum byłem dobrym uczniem, ale wiedziałem, że nie będę dobrym inżynierem. Wiedziałem, że muszę iść w innym kierunku. Po wielu przemyśleniach doszedłem do wniosku, że satysfakcję da mi albo dziennikarstwo, albo aktorstwo, po prostu praca z ludźmi, intensywny społeczny kontakt. Uznałem, że dziennikarstwo jest społecznym aktorstwem. Kiedy dowiedziałem się, że zostałem przyjęty na studia, po raz pierwszy zrozumiałem, że nie mam z kim podzielić się tą radością. Moja rodzina nie wiedziała nawet, co robię, gdzie się uczę, dokąd zmierzam.
Już po miesiącu nauki trafił do radia. – Miałem wielkie szczęście, gdyż poznałem Andrzeja Turskiego. Od razu wysłali mnie w teren. Dostałem sprzęt i pojechałem. W drodze wielokrotnie sprawdzałem magnetofon, nagrywałem się, słuchałem, bo obawiałem się, czy coś nie nawali. Potem całą noc montowałem. I wyszło. Spodobało się, a ja nie mogłem uwierzyć, że mój materiał poszedł w świat. On sam został w radiu, ale zmieniał redakcje. Po studiach dostał etat w radiowych „Czterech porach roku”. Trafił także do TVP i był w grupie założycielskiej „Teleexpressu”. Jako reporter pracował niecały rok. – Starałem się migać od wojska, ale w końcu mnie dopadli. Po wyjściu uznał, że chce się sprawdzić w innym, dużym środowisku. I pojechał do USA. – Chciałem zrobić sobie przerwę. Zależało mi na zarobieniu pieniędzy na życie, na mieszkanie.
Trafił do Chicago z 50 dolarami w kieszeni. Nie znał języka, a na miejscu nikt na niego nie czekał. – Na szczęście przenocowali mnie dobrzy ludzie, a potem trafiłem do wieloosobowego pokoju w ukraińskiej rodzinie. Podjąłem pracę na budowie. Później była restauracja. Potrafiłem gotować, bo nauczyłem się tego w domu. Zostałem więc asystentem głównego kucharza. Jak mówi, życie było ciężkie i monotonne. – Zależało mi, aby zdobyć większe pieniądze i zdobyłem uprawnienia do montowania urządzeń w podwieszanych sufitach. Pracowałem tak przez trzy lata.
Zarabiałem bardzo dobrze. Sprowadziłem nawet ojca. Miałem już upatrzony dom i początkowo chciałem zostać w Ameryce. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na powrót.
Polska była już innym krajem po przemianach w 1989 r. Zgodnie z planem kupił mieszkanie w Warszawie i wrócił do pracy w TVP. Trafił do „Wiadomości”, gdzie przeszedł wszystkie etapy kariery zawodowej – od reportera po redaktora naczelnego. Był też prezenterem, pojawiał się na wizji, współtworzył pierwszy kanał informacyjny TVP – najpierw było TVP 3, a następnie funkcja dyrektora TVP Info, którą pełnił do czerwca 2011 r. Dwa lata później został kierownikiem redakcji publicystyki, reportażu i dokumentu Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Po kolejnych trzech latach odszedł z telewizji. W sumie w radiu i w TVP przepracował 28 lat. Odszedł, gdyż – jak mówi – z nową ekipą nie dało się już pracować. – Szukałem zajęcia, ale miałem albo za wysokie kwalifikacje, albo obawiali się, że jako dziennikarz chcę się nająć, by potem z tego zrobić jakiś materiał. W końcu trafiłem na stację Shell, gdzie pracowałem przy dystrybutorze i przy kasie. Tam przekonałem się, jak ludzie pomiatają człowiekiem. Spotykałem też wielu moich kolegów, którzy szybko przestali mnie poznawać. Było to doskonałe doświadczenie. – Po trzech miesiącach zostałem ekspertem do spraw mediów w Ministerstwie Energii, które po dwóch latach zmieniło się w Ministerstwo Aktywów Państwowych. Tak więc w trakcie pracy zmieniłem ministerstwa – bez zmiany pokoju i biurka (śmiech).
Pracuje tam do dzisiaj. Zapewnia, że czuje się człowiekiem spełnionym. Postanowił też nie malować do szuflady. – Dorobiłem się 30 wystaw indywidualnych w wielu miastach Polski, a także w Sztokholmie i Pradze. Zacząłem czuć się artystą. Maluje krajobrazy. Na początku był zafascynowany polami. Jak napisano w jednej z recenzji, „artysta dostrzega w rodzimym, pozornie monotonnym krajobrazie głębię i bogactwo form, które rozwijają paletę wrażliwości i osobowość. Prezentowane przez niego obrazy zaskakują świeżością spojrzenia i dojrzałością «słuchu malarskiego” artysty oraz oryginalnym zestawieniem kolorów, np. turkusowe jesienie, lawendowe pola...». Przekonuje, że może malować na okrągło.