Pacierz zamiast mandatu
Błyskające światła radiowozu w lusterku wstecznym, wycie syreny deprymują każdego kierowcę. Konsekwencje są zawsze niemiłe: mandat, wezwanie do sądu, podwyżka ubezpieczenia. Lecz dla większości Afroamerykanów zatrzymanie przez policję to doświadczenie, które może zapowiadać aresztowanie, pobicie, a nawet zagrożenie życia.
W poniedziałkowe popołudnie 28 marca 39-letnia Ashlye Wilkerson, ciemnoskóra wykładowczyni akademicka i pisarka, prowadziła srebrne volvo na międzystanowej autostradzie I-85 w Karolinie Północnej. Obok niej na siedzeniu półleżał jej 61-letni ojciec Anthony Geddis. Tylne siedzenia zajmowały córki Wilkerson, ośmioletnia Alana i pięcioletnia Ariah, oraz jej matka – 62-letnia Fannie Geddis, pracownica przychodni i pastorka w kościele, w którym jej mąż Anthony był szefem diakonów. Kobiety wiozły go do domu po zabiegu chemioterapii w szpitalu Uniwersytetu Duke w Durham. Mężczyzna cierpiał na raka jelita grubego w nieuleczalnym stadium.
Gdy w okolicach Salisbury Wilkerson ujrzała w lusterku niebiesko-czerwone koguty policyjnego auta, spojrzała na szybkościomierz i skonstatowała, że przekroczyła prędkość. Zatrzymała się. Wszyscy momentalnie uświadomili sobie, jak się takie zatrzymania często kończą. Byli wystraszeni, tym bardziej że z auta za nimi wysiadł biały policjant stanowej drogówki. Geddis starał się uspokoić córkę. – Byliśmy w pełni świadomi, jak się może potoczyć rozwój wypadków – stwierdza Wilkerson. – Ale uważałam, że uogólnienia na podstawie negatywnych akcji innych są nie fair.
– Czy pani wie, z jaką prędkością pani jechała? – zapytał policjant. Wilkerson przeprosiła: – Nie zauważyłam ograniczenia prędkości – wyznała. Wówczas włączył się jej ojciec. Z wysiłkiem, chrapliwym głosem, powiedział do policjanta: – To moja córeczka. Wiezie mnie z centrum onkologii w Duke. Policjant patrzył na niego, po czym bez słowa wrócił do radiowozu. Mijały minuty, w volvo narastało napięcie. – Czemu to tak długo trwa? Co on tam robi? – niepokoiła się Wilkerson. Wreszcie policjant podszedł do volvo. Nie od strony kierowcy, lecz pasażera, elegancko ubranego Anthony’ego Geddisa. Spoconego, z wykrzywioną z bólu i emocji twarzą. Taksował go w milczeniu wzrokiem, po czym nagle zapytał: – Czy mogę wiedzieć, jakiego raka pan ma? – Oczywiście, to rak jelita – odpowiedział chory. – Czy mogę się za pana pomodlić? – zapytał naraz policjant. – Jak najbardziej – zareagował emocjonalnie Geddis. – Absolutnie wierzę w siłę modlitwy. Policjant położył dłoń na nadgarstku chorego i zaintonował: – Ojcze, któryś jest w niebie. W tym momencie Wilkerson zrobiła im telefonem zdjęcie. Po pacierzu policjant dał jej ostrzeżenie, życzył bezpiecznej jazdy i oddalił się. Zanim to nastąpiło, dyskretnie włożył coś do ręki Anthony’ego.
22 maja rak zabił Anthony’ego Geddisa. Tydzień później jego córka zamieściła wspomnienie o ojcu na portalu LinkedIn. – Z ciężkim sercem obchodzę dziś pierwszy tydzień bez Ciebie. Wspominam przez łzy nasze podróże na chemioterapię do Duke. Podczas jednej z ostatnich zatrzymał nas policjant, bo za szybko jechałam. Jak zawsze, Ty wystąpiłeś w mojej obronie. Kiedy powiedziałeś policjantowi, że masz raka, westchnął głęboko i zaproponował wspólną modlitwę. Nie wiedzieliście, że zrobiłam wówczas zdjęcie. Policjant nie dał mi mandatu, choć byłby jak najbardziej usprawiedliwiony. Serdecznie mu dziękuję za modlitwę i wyrozumiałość.
Wpis i zdjęcie w ciągu kilku dni widziało ponad pięć milionów osób na całym świecie, a ponad pięć tysięcy zamieściło komentarz. Portale Facebook, Instagram i Twitter skopiowały wpis Wilkerson. Przeczytał go także rzecznik drogówki z Karoliny Północnej. Złożył rodzinie kondolencje i ujawnił, że owym policjantem był 45-letni Jaret Doty. – Tu nie chodzi o mnie, ale o panią Wilkerson w żałobie po ojcu – oświadczył Doty. – Kiedy się dowiedziałem o jego raku, od razu postanowiłem, że nie dam im mandatu. Ja też mam 12-letnią córkę, w której obronie zawsze bym stanął. Siedziałem dłużej w aucie, by dojść do siebie. W roku 2012 cierpiałem na wrzodziejące zapalenie jelita grubego; choroba powróciła ze zdwojoną siłą w roku 2018. Rak to tylko kwestia czasu – orzekli lekarze. Wycięli mi jelito, nosiłem na brzuchu worek stomijny. Taki spostrzegłem u Geddisa. Do pracy wróciłem dopiero kilka miesięcy temu.
Marcowe spotkanie na autostradzie Doty zakończył słowami: – Chcę, byście wiedzieli, że jest ktoś, kto się za was modli w waszej podróży. Przedmiotem, który włożył w dłoń Geddisa, był mały srebrny krzyżyk. (STOL)