Śmierć bezbronnego
Tragedia w rodzinie włoskiego inżyniera pracującego we Francji: jego roczną córeczkę zamordowano w prywatnym przedszkolu w Lyonie, gdzie oblano ją środkiem żrącym Destop.
Historia zdarzyła się w Europie, w liczącym ponad 500 tysięcy mieszkańców Lyonie, mieście, w którym bracia Lumière zbudowali kinematograf i nakręcili pierwszy film. Filmowy wabik już się nie będzie liczył, bo tu horror rozegrał się na żywo. 27-letnia Myriam J., pracownica prywatnego przedszkola sieci People & Baby, bestialsko postąpiła z 11-miesięczną podopieczną. Ponieważ nie mogła wytrzymać płaczu Lisy Bertuletti, postanowiła uciszyć ją... płynem do czyszczenia rur kanalizacyjnych. W przypływie szaleństwa oblała twarz dziewczynki, a następnie zmusiła ją do połknięcia cieczy na bazie sody kaustycznej, śmiertelnie zatruwając organizm maleństwa i wywołując niewyobrażalne cierpienie.
Francuscy śledczy od razu wykluczyli nieszczęśliwy wypadek, choć początkowo przedszkolanka nie przyznawała się do winy. Po kilku dniach przesłuchań kobieta jednak opowiedziała, jak doszło do zbrodni. Trafiła za kratki i czeka na badania psychiatryczne, zaś opinia publiczna ze zgrozą zapoznaje się ze stanowiskiem obrońcy oskarżonej. Adwokat Philippe Duplan utrzymuje, że opiekunka nie działała z zamiarem zabójstwa: – Gdy dziewczynka nie przestawała płakać, po prostu całkowicie i głupio straciła kontrolę. Jako okoliczności łagodzące podaje jej trudną sytuację osobistą: niedawne poronienie (lub aborcję) i narzeczonego w więzieniu. Najłagodniejsze komentarze wyrażają niedowierzanie: „To jest nie do pojęcia, aby w tak sadystyczny sposób zadać śmierć niemowlęciu powierzonemu do opieki”; są też takie, w których autorzy domagają się życia za życie, a raczej – śmierci za śmierć.
Dziennikarze sypią pytaniami, na które dotąd nie ma logicznej odpowiedzi: jak osoba z ewidentnymi zaburzeniami emocji dostała pracę przy dzieciach, dlaczego nikt w porę nie zauważył krytycznej sytuacji i jak to się stało, że w żłobku można było sięgnąć po niebezpieczną substancję? Znaki zapytania mnożą się, tym bardziej że przedszkole grozy to jedna z 850 placówek sieci People & Baby, z oddziałami w 13 krajach i 33 tysiącami dzieci w wieku od 10 tygodni do czterech lat pod opieką. W obliczu ostatniej tragedii jakże przewrotnie brzmi ich hasło reklamowe: „Bezpieczne miejsce dla dziecka”...
Ojcem ofiary jest inżynier Fabio Bertuletti z prowincji Bergamo, który od lat mieszka w Lyonie z francuską żoną Sophie i zajmuje się projektami linii napowietrznych wysokich i najwyższych napięć. Włosi, którzy jeszcze są w szoku po koszmarze w miejscowości Soliera, gdzie kilka tygodni temu niańka wyrzuciła 13-miesięcznego chłopca z drugiego piętra, bo „była w transie i przechodziła trudny czas”, przejęli się tym, co spotkało ich rodaka, ale niewiele mogą zrobić, poza uszanowaniem prośby o nieprzeszkadzanie w żałobie.
Śmierć przyszła do przedszkola rano. Po godzinie 8 przyjechała karetka pogotowia i straż pożarna, ale Lisa była już nieprzytomna i ratownicy od razu zorientowali się, że stan dziewczynki jest agonalny. Przewieziono ją do szpitala Femme Mère Enfant w Bron, gdzie zmarła. (ANS)
Na podst.: