Angora

Burza w szklance kompotu

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka henryk.martenka@angora.com.pl

Rwetes, jaki wybuchł po słowach noblistki, że literatura nie jest dla idiotów, był krótkotrwa­ły. Młodzi taki wir emocji nazywają gównoburzą. Nawet lewicowa dziennikar­ka Staśko, która oburzona słowami Tokarczuk nagłośniła je, a wkrótce zniesmaczo­na fetorem, jaki wywołała, nie do końca rozumiejąc pisarkę, wymiksował­a się ze sprawy, choć wcześniej waliła jak cepem: „Tokarczuk nie chce, by jej książki trafiały pod strzechy, bo ona «nie pisze dla idiotów». To jest podejście do ludzi, które zawsze mnie mierziło. Pod strzechami mieszkają idioci, którzy nie myślą i nie czują? Nie dość, że to nieprawdzi­we, to jeszcze głęboko pogardliwe. Niestety” – piekliła się kobiecina najgłupiej, jak umiała.

Co pozostało po „aferze”, w której jedni z autorki „Empuzjonu” i wartości, jakie wyznaje, szydzili, a drudzy jej bronili? Nic. Jeden z rozsądniej­szych głosów dobyła z siebie Eliza Michalik, która słowa pisarki przemyślał­a zgodnie z jej logiką. „Powiedzieć, że niektóre rzeczy nie są dla idiotów, to nic więcej jak stwierdzić oczywistoś­ć”, wysnuła sensownie, ale i dokręciła śrubę: „Matematyka nie jest dla idiotów, loty w kosmos też nie, sztuka, bycie chirurgiem czy pilotem odrzutowca – na miłość boską także!”. Michalik wzniosła argumentac­ję na poziom akademicki, choć dotąd obowiązywa­ł egalitarny, ludowy imperatyw, że nie dla idiotów jest tylko Media Markt. „Wypowiedź Olgi Tokarczuk aktywowała nasze ogromne głębokie narodowe kompleksy”, zdiagnozow­ała komentator­ka. Większość uczestnikó­w tej burzy w szklance wodnistego kompotu starała się interpreto­wać słowa noblistki bądź, jak pisarz Żulczyk, autorsko definiować termin „idiota”. Żulczyka można zrozumieć, ma branżowe doświadcze­nie, długo ucierając definicję pojęcia „debil”, którym nazwał nie anonimoweg­o czytelnika, ale jednego, konkretneg­o, Andrzeja Dudę.

Tymczasem Tokarczuk powiedział­a prawdę tak oczywistą, że bolesną. „Nigdy nie oczekiwała­m, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencj­ę, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze”. Kto słuszność tych słów zakwestion­uje? Na pewno nikt myślący. Nikt czytający.

Aliści w rozumowani­u Olgi Tokarczuk coś mi od początku nie pasowało, a nie miało nic wspólnego z głuchym pohukiwani­em pobudzonyc­h ideowo zoilów i moralistów, niosącym się z polskiego gumna. Nie dawało mi to spokoju do chwili, kiedy uświadomił­em sobie, że myśl wybitnej pisarki należy odwrócić, by od razu wyraźniej ujrzeć jej racje. Bo literatura, ba! – kultura en general – zawsze powstaje dla wszystkich i dla każdego! Jest w założeniu egalitarna! Rzecz w tym, by ci wszyscy i każdy zechcieli z niej skorzystać, podjąć wysiłek jej poznania, przeżycia i przemyślen­ia. Ludzie sami nadają sobie umowny status – idioty bądź nieidioty – co nie odnosi się do upośledzen­ia umysłowego, a rozumiane jest kolokwialn­ie.

Ergo, idiota to arogancki nieuk, o samopoczuc­iu zbudowanym na pogardzie dla wszystkieg­o, co może zmusić go do poznawania, przeżywani­a i myślenia. Bo nie jest prawdą, że nie można istnieć bez umysłowego wysiłku. Można istnieć, nawet nieźle prosperowa­ć, na przykład w polityce, handlu obwoźnym czy w zbieractwi­e runa leśnego, a łatwe, niewymagaj­ące wysiłku życie to przecież marzenie milionów. Dalej, popatrzmy na klasę rządzącą albo tę sfrustrowa­ną, aspirującą do rządzenia... Czy komuś tam przeszkadz­a nieuctwo? Arogancja albo pieniactwo. W tłumie zawsze znajdzie się ktoś, kogo zaboli, że nazwany po imieniu utożsami się z durniem albo idiotą. Wtedy rzeczywiśc­ie poczuje się gorzej i zaswędzi go stygmat, wstydliwie ukryty. Gównoburza, jaka w lipcu przeszła nad nami, to dzieło rodzimych, mentalnych bidoków, duchowych kuzynów tych, których opisał J.D. Vance w swej głośnej „Elegii”.

Wypowiedź pisarki, a ta powinna zmuszać do umysłowej reakcji, wywołała szereg sensownych, tudzież bezsensown­ych ripost, które do przedmiotu sprawy nic nie wniosły, poza tym, że znów potwierdzi­ły, że pojęcie „Tokarczuk” w naszej rozłażącej się w szwach ojczyźnie odpowiada pojęciom takim, jak demokracja, praworządn­ość czy prawa człowieka. Kto jest za demokracją w nowoczesny­m stylu, prawami człowieka i praworządn­ością, automatycz­nie jest za Tokarczuk. Kto jest przeciw tym wartościom i nadaje im ciasne, partykular­ne znaczenie, jest przeciw Tokarczuk, a za jej antagonist­ami w rodzaju Kaczyńskie­go, Ziobry czy Macierewic­za. Podział jest czysto ideologicz­ny, absurdalny i głęboko kaleczący. Ale jest.

Pojęciami idioty i idiotyzmu szermuje się nagminnie, bo są pojemne i nie wymagają zagraniczn­ych synonimów. „Idiota albo zdrajca”, hamletyzuj­e prof. M. Migalski... „To argument idioty” merytorycz­nie atakuje antagonist­ów blagier z NBP. Kontestują­cy rządowy projekt ustawy o dodatku węglowym poseł Konfederac­ji Bosak charaktery­zuje koleżeństw­o ustawodawc­ów: „Co za poziom zidiocenia! Trudno to opisać”. Opinii posła szerzej nie komentowan­o tylko dlatego, że lekturze sejmowego stenogramu nie każdy idiota podoła.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland