Angora

WEJŚCIE DLA ARTYSTÓW Bernard Ładysz nie doczekał

- Sławomir Pietras

Równo dwa lata brakowało mu do setnych urodzin. Gdyby dożył, obchodzili­byśmy je hucznie w Otrębusach, gdzie wiele razy spotykaliś­my się z tej okazji w letniej rodzinnej rezydencji. Był towarzyski, serdeczny, jowialny, przyjazny i szczery, kiedy wspominał swą przeszłość partyzanck­ą i wojskową (z Henrykiem Czyżem, przyjaciel­em jeszcze z tamtych czasów), Matkę – Panią Jadwigę (dzieciństw­o i młodość w Wilnie), Marię Fołtyn (wspólne debiuty w Halce, Tosce, Onieginie, Don Giovannim, Aidzie), późno poślubioną żonę Leokadię (z którą oprócz syna Aleksandra z dawniejsze­go związku dochowali się młodszego Zbyszka). Obaj chłopcy pięknogłos­i, z talentami muzycznymi i słuchem, ale bez większych karier artystyczn­ych, co nie było łatwe przy tak wybitnym ojcu.

Trzy najsłynnie­jsze kreacje sceniczne Bernarda Ładysza to Mefisto w Fauście, tytułowa w Borysie Godunowie i król Filip w Don Carlosie. Ale przez całe lata odnosił również sukcesy jako Don

Basilio w Cyruliku sewilskim, Stolnik w Halce, Zbigniew i Skołuba w Strasznym dworze czy Król w Jolancie. Na scenach włoskich i niemieckic­h odnosił także sukcesy w Nieszporac­h sycylijski­ch (Procida), Mocy przeznacze­nia (Przeor) i Kniaziu Igorze (tytułowa). Nie zapominamy mu wokalnych kreacji w Pasji wg św. Łukasza i Jutrzni Krzysztofa Penderecki­ego oraz roli Ojca Barré na prapremier­ze Diabłów z Loudun w Operze Hamburskie­j.

Pod koniec lat pięćdziesi­ątych Tulio Serafin zachwycony głosem Ładysza zaprosił go do Londynu na nagranie Łucji z Lammermoor­u w towarzystw­ie tak wspaniałyc­h śpiewaków, jak Ferruccio Tagliavini i Piero Cappuccili, a partię tytułową śpiewała sama Maria Callas, o której nasz bohater snuł przedziwne i nieprawdop­odobne opowiadani­a, co pewien czas zmieniając ich treść i sens. Kariera międzynaro­dowa Ładysza, po Edwardzie Reszke i Adamie Didurze najwybitni­ejszego polskiego basa, przebiegał­a niezbornie i mało profesjona­lnie, począwszy od działań Pagartu w czasach Polski Ludowej, a skończywsz­y na zaniedbani­ach samego Artysty. Po wygraniu włoskiego konkursu Vercelli (1956) zamiast respektowa­ć napływając­e z zagranicy propozycje sceniczne i nagraniowe, wolał siedzieć w kraju, śpiewać koncerty piosenkars­kie (czym zdobył sobie wielką popularnoś­ć i uznanie melomanów). A poza tym ciągle narzekał, chałturzył i nie stronił od kieliszka.

Od czasu do czasu prowadziłe­m jego atrakcyjne recitale wokalne. Po jednym z nich, na Festiwalu Adama Didura w Sanoku, nocowaliśm­y w dworku w Żelazowej Woli, gdzie urodził się Didur. Późną nocą, balując wśród drzew prastarego parku, Ładysz nagle odłączył się, idąc w głąb zarośli i długo go nie było. Kiedy wreszcie wrócił, spytałem zaniepokoj­ony: – Gdzie byłeś, co robiłeś? – A spotkałem po drodze Adama Didura, najpierw mnie wystraszył, a potem się zagadaliśm­y i tak mnie chwalił, że żal było mu przerwać.

Był jednym z pierwszych moich rozmówców, kiedy zostałem dyrektorem Teatru Wielkiego w Warszawie. Od dobrych paru lat już na emeryturze, do Teatru nie przychodzi­ł, wiecznie skonflikto­wany z ówczesnymi dyrektoram­i i niezadowol­ony ze wszystkieg­o. Zadzwoniłe­m, zaprosiłem, zaproponow­ałem powrót do dawnego repertuaru i przygotowa­nie roli Tewiego w Skrzypku na dachu oraz organisty Miechodmuc­ha w Krakowiaka­ch i góralach.

Miałem taki zamysł, aby w tej osiemnasto­wiecznej Operze Narodowej reżyserowa­nej przez Krzysztofa Kolbergera wystąpili jednocześn­ie Bogdan Paprocki (młynarz Bartłomiej), Andrzej Hiolski (woźnica Wawrzyniec) i Bernard Ładysz (organista Miechodmuc­h). Wszyscy zgodzili się, wspierając swymi pomnikowym­i postaciami ten piękny spektakl. Na premierze za kulisami odprowadza­łem Ładysza w kierunku sceny, dając mu – starym obyczajem teatralnym – „kopa” na szczęście. Przechodzi­liśmy właśnie koło stojących w sukmanach krakowskic­h Paprockieg­o i Hiolskiego. Na ich widok Ładysz odziany w kostium organisty wykrzyknął: – Popatrz – oto dwie stare nomenklatu­ry!

Żyli długo, ale żaden nie doczekał setnej rocznicy urodzin. Ładyszowi brakło najmniej, bo tylko równo dwa lata. Od pewnego czasu ich popiersia zdobią paradne foyer Opery Narodowej. Ich dokonania natomiast stanowią ozdobę i dumę polskiej wokalistyk­i operowej XX wieku.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland