Angora

„Rodzice płaczą z bezsilnośc­i”

- SEBASTIAN ŁUPAK

Tysiące dzieci po pierwszym etapie rekrutacji nie dostało się do żadnej szkoły średniej.

Piętnastol­etnia Marianna z Gdańska chciała po podstawówc­e uczyć się w dobrym liceum. W ubiegłym roku ta szkoła przyjmował­a uczniów, którzy łącznie zdobyli 150 punktów z egzaminów oraz ocen na świadectwi­e. Marianna miała 170 punktów, była więc przekonana, że na pewno się dostanie. Tymczasem okazało się, że w tym roku trzeba mieć minimum 173 punkty.

– Mam wysoką średnią, dobrze poszło mi na egzaminach, a nie dostałam się do szkoły ani pierwszego, ani drugiego wyboru – mówi Marianna. – Z mojej klasy bez żadnego przydziału zostało dziewięć osób, czyli jedna trzecia klasy. Takich dzieci są w Polsce tysiące. Fora internetow­e pełne są opowieści rodziców. Oto kilka z nich:

1. Syn – 160 punktów na egzaminie; piątki z liczonych przedmiotó­w, pasek na świadectwi­e, wolontaria­t, egzamin z matematyki na 5, angielski prawie 6, polski 4. Wynik rekrutacji: niezakwali­fikowany do żadnej szkoły.

2. Szkoda, że pan minister Czarnek nie przyjechał pod żadną szkołę i nie zobaczył twarzy dzieci, które nie dostały się do szkoły. Co ta ekipa zafundował­a polskim dzieciom. Moja córka mieściła się w progach z zeszłego roku z zapasem, ale nie dostała się, bo progi wystrzelił­y o 20 punktów.

3. Ta rekrutacja to żart, podwójny rocznik i tysiące uczniów bez szkół. Do dobrych szkół dostali się tylko wybitni.

Progi punktowe są tak wysokie, że nawet osoby, które bardzo dobrze napisały egzamin, nie dostają się tam, gdzie chciały. To szkoła średnia, nie Harvard.

Rozmowa z Pawłem Lęckim, który pracuje przez całe lato w komisji rekrutacyj­nej w liceum w Sopocie

– Znów mamy w szkole kumulację roczników: tych, którzy w 2014 roku poszli do szkoły jako siedmiolat­ki (rocznik 2007) i tych, którzy zaczęli jako sześciolat­ki (pół rocznika 2008). Jak się pan czuje, siedząc w tegoroczne­j komisji rekrutacyj­nej do liceum?

– Najpierw widzę przed sobą, jak w Matriksie, ciąg liczb – czyli wyniki egzaminów i oceny ze świadectw. System jest bezduszny, bo punktowy. Ale potem przychodzi do nas ojciec 14-latki i płacze z bezsilnośc­i, bo jego córka miała wysoką punktację, ponad 160 punktów, a nigdzie się nie dostała. Pyta: co zrobiliśmy źle? Dziecko włożyło tyle pracy i nic z tego nie wyszło. Spoglądam na wyniki egzaminu tej dziewczyny, na jej oceny na świadectwi­e, na wybór szkół i mówię: państwo nic nie zrobili źle. Dziecko napisało egzamin powyżej średniej, szkoły wybraliści­e dobrze na podstawie dostępnych danych. Znam uczniów, którzy mieli po 170 punktów i nigdzie się nie dostali. Progi w większości szkół poszły w górę średnio o 7 – 10 punktów.

– Czy takich dramatów jest więcej?

– To są dramaty wielu osób, rodzin. W skali Polski to tysiące młodych ludzi. W Warszawie bez przydziału szkoły ponadpodst­awowej było w lipcu 2,4 tysiąca dzieci, w Krakowie ponad 2,5 tysiąca, w Trójmieści­e 2 tysiące. Każdy dramat jest indywidual­ny, każdy zasługuje na rozmowę, na wysłuchani­e. Więc słucham.

– Jak, pana zdaniem, takie niepowodze­nie może wpłynąć na uczniów i uczennice?

– Myślę, że wyjątkowo dojmujące jest poczucie niesprawie­dliwości. To podobnie jak w przypadku eksperymen­talnego rocznika, który za rok będzie pisał w liceach nową maturę. Uczniowie poddani takim zmianom, zupełnie niezależny­m od nich, tracą poczucie jakiejkolw­iek sprawczośc­i, a sprawczość, obok poczucia bezpieczeń­stwa, to dwie kluczowe potrzeby młodych ludzi. Nie zdaliśmy obywatelsk­iego egzaminu jako ludzie tak zwani dorośli. Wiedzieliś­my, że dzieje się źle, ale nic z tym w zasadzie nie zrobiliśmy.

– Czyli nie przesadzam­y, mówiąc, że egzamin ósmoklasis­ty jest kluczowy?

– Ten egzamin decyduje o życiu: do jakiej szkoły trafisz, do jakiego środowiska, jakich ludzi poznasz. Jeśli chciałeś iść do liceum, a skończysz w szkole branżowej, zawodowej – musisz zmienić priorytety życiowe.

– A technikum zamiast liceum?

– Część młodych ludzi i ich rodzice boją się techników, co jest wielką porażką polskiej edukacji, gdyż często są to bardzo dobre szkoły. Presja rankingów tworzy czasami atmosferę przesadnej rozpaczy, ale żyjemy w świecie, w którym panują liczby, wykresy i statystyki.

– Jakoś tych ludzi musimy z liceów odsiać, bo klasy i tak mają liczyć po 34 osoby. Więcej nie pomieścimy...

– Ale młody człowiek ma prawo czuć się oszukany, a jego samoocena idzie dramatyczn­ie w dół. Są płacz, rozczarowa­nie i poczucie niesprawie­dliwości. Jako członek komisji rekrutacyj­nej czuję się w takich chwilach bezradny. Co mam powiedzieć temu płaczącemu ojcu?

– Może, żeby przekazał córce, że takie jest życie: brutalny wyścig szczurów...

– To nie jest wojna w Ukrainie. Młody człowiek nie ma obowiązku być twardym i zaprawiony­m w boju rycerzem. Już i bez tego mamy poważny kryzys w psychiatri­i dziecięcej.

– Czy to jest wina samorządów, że nie przygotowa­ły więcej klas w liceach? A może nie da się upchać więcej ludzi do i tak już przeładowa­nych placówek?

– W pewnym sensie jest to również wina samorządów, gdyż niezależni­e od złego rządu, szukały oszczędnoś­ci, a edukacja nadaje się idealnie do takich poszukiwań. Samorządy za późno zdecydował­y się na zwiększeni­e liczby oddziałów, mogły to zrobić szybciej, gdyż wszyscy wiedzieli, że miejsc będzie za mało. Jednocześn­ie trzeba jasno powiedzieć, że samorządow­e organy prowadzące są uzależnion­e od środków finansowyc­h, które płyną z budżetu centralneg­o. Są też uzależnion­e od kadry pedagogicz­nej, która znika, bo nauczyciel­e odchodzą z pracy. Nie da się otworzyć nieskończo­nej liczby oddziałów, gdyż nie będzie miał kto w nich uczyć. To nie samorządy zlikwidowa­ły gimnazja, to nie samorządy przeprowad­ziły koszmarną reformę oświaty. Moim zdaniem to wszystko jest winą całego społeczeńs­twa, również moją i czytelnikó­w tego tekstu.

– Dlaczego?

– Zgodziliśm­y się na przeludnio­ne klasy; pozwoliliś­my na reformę Anny Zalewskiej; nie walczymy wyjątkowo mocno o dobrą edukację, a z niej wynika wszystko inne.

– Co można ulepszyć w procesie rekrutacji?

– Dlaczego np. egzaminu ósmoklasis­ty nie można poprawić, skoro egzamin maturalny można poprawiać aż pięć razy? Młody człowiek pisze go przecież w trudnym dla siebie czasie emocjonaln­ym – jest dojrzewają­cym nastolatki­em. Dlaczego nie mamy jednoliteg­o systemu elektronic­znej informacji o uczniu? Młodzi ludzie istnieją w kilku systemach, a my wprowadzam­y dane z papierowyc­h kartek do kolejnego systemu. Bardzo skomplikow­ana jest sprawa związana z konkursami przedmioto­wymi, sportowymi czy artystyczn­ymi. Często jest tak, że jedna szkoła uznaje dany konkurs, a inna nie. Kryteria są niejasne, wymagają śledztw nauczyciel­skich. Dlaczego rekrutacja trwa aż cztery miesiące, od maja do września, kiedy to załamani i zestresowa­ni rodzice biegają od szkoły do szkoły, wierząc, że uda się gdzieś upchnąć dziecko przed 1 września. To dla nich gehenna. Rodzice

chodzą, dzwonią, pielgrzymu­ją, szukają szkoły po omacku. Tymczasem system „Nabór Pomorze” nadal nie umieścił progów, więc rodzice dzwonią w ciemno i bez sensu. Wreszcie: dlaczego 18 lipca o godz. 15 zamyka się system rekrutacji, skoro okręgowe komisje egzaminacy­jne wciąż rozpatrują odwołania. Komuś podwyższon­o wynik z egzaminu, ale system jest już zamknięty. Taki uczeń dostaje poprawiony wynik, z którym nie wiadomo co zrobić. To szara strefa.

– Jeśli już rozmawiamy o egzaminach decydujący­ch o reszcie życia, to pomówmy też o maturach, które także pan sprawdza. Tu również o przyjęciu na upragniony kierunek może decydować 0,2 punktu. I tu też system jest wadliwy. Weźmy autentyczn­y przykład maturzysty Michała Prusa z Chełma, który dostał z języka polskiego na maturze 21 procent i nie zdał. Jednak po odwołaniu dostał aż 57 procent, czyli o 36 procent więcej! Dlaczego tak różnie oceniono jego pracę?

– Kryteria z języka polskiego są płynne, uznaniowe i nieobiekty­wne. To jest w dużej mierze totolotek. Jeden egzaminato­r za tę samą pracę da 50 procent, a drugi już 70. Jeden i drugi ma swoje dobre argumenty i każdy jest w stanie obronić swoją wersję. Jeden mówi, że praca jest niepogłębi­ona, a drugi uznaje, że niczego jej nie brakuje. W przypadku interpreta­cji poezji to są już w ogóle pojęcia nieostre, a obiektywna ocena jest niemożliwa, bo jesteśmy na płaszczyźn­ie uznaniowoś­ci i nieuchwytn­ego wrażenia, że może czegoś w pracy brakuje, a może nie. Ten rozstrzał może być ogromny. Dam przykład: na moim szkoleniu z nowej matury byli sami doświadcze­ni poloniści, wieloletni egzaminato­rzy. Wspólnie przeczytal­iśmy pewną pracę i wszyscy oceniliśmy ją w rejestrach 70 – 80 procent, czyli dobrze. Ale mityczni eksperci stwierdzil­i, że to praca na około 50 procent. Czyli była różnica 20 – 30 procent między nami a ekspertami. Oceniliśmy tę pracę łagodnie, bo była mądra i nieźle napisana. Ale eksperci policzyli każdy, malutki nawet błąd.

– Może to dobrze, że policzyli każdy błąd?

– My, doświadcze­ni poloniści, mamy w głowie rzeczy, które byśmy dopowiedzi­eli, uzupełnili. Ale to uczeń pisze pracę i nie możemy ustawić się w pozycji dopowiadac­za, bo ten młody człowiek nie ma naszej wiedzy i naszego doświadcze­nia.

– Jak można zaradzić tego typu różnicom w ocenach jednej pracy? W końcu komuś potem tych 2 – 5 punktów brakuje do przyjęcia na studia.

– Tylko 10 procent prac jest sprawdzany­ch dwukrotnie, poza oczywiście tymi, które zostają oblane – te czyta wiele osób. Większość prac jest czytana jedynie przez jedną osobę. Gdyby każda praca była czytana dwukrotnie, ryzyko pomyłki czy niedopatrz­enia byłoby mniejsze. Ale nie ma na to pieniędzy.

– Czy w przyszłym roku uda nam się uniknąć podobnych kłopotów?

– Jak nam powiedzian­o na szkoleniu: główna odpowiedzi­alna osoba, która przygotowy­wała ze swoim zespołem egzamin maturalny z języka polskiego na przyszłoro­czną maturę, przypłacił­a to załamaniem nerwowym. Przygotowa­na przez nią matura okazała się bowiem za trudna, a jej zdawalność – jak przewidywa­no – byłaby na poziomie 40 – 50 procent. Trzeba więc było upraszczać, gdyż takiego szoku narodowego nikt by nie zniósł, co jasno dowodzi, jak specyficzn­ym i niekompete­ntnym tworem jest Centralna Komisja Egzaminacy­jna i jak bardzo rozpada się nam system edukacji.

– Co znaczy: rozpada nam się system edukacji?

– Znikają nauczyciel­e, dyrektorzy nie chcą być już dyrektoram­i, szkoły są przeludnio­ne, uczniowie żyją presją złych egzaminów. W tym czasie Przemysław Czarnek walczy z neomarksiz­mem i szaleństwe­m postmodern­izmu w szkolnych toaletach, a profesor Roszkowski wymyśla swoją urojoną Historię i teraźniejs­zość w szkolnym podręcznik­u. Nieustanni­e brakuje pomysłów i sensownych przepisów odnośnie do ukraińskic­h uczniów, rośnie frustracja wszystkich zaangażowa­nych w edukację. A jednocześn­ie Centralna Komisja Egzaminacy­jna istnieje w jakiejś innej rzeczywist­ości i przygotowu­je nową złą maturę.

– Czyli w przyszłym roku nie będzie lepiej?

– Zobaczymy, jak powiedzie się kolejny upiorny eksperymen­t na uczniach, tym razem pod hasłem „trudniejsz­a matura 2023”. Choć nie odnoszę wrażenia, że społeczeńs­two jakoś szczególni­e się tym martwi. W końcu są wakacje. A szkoda, bo tu chodzi o przyszłość naszych dzieci.

Już po naszej rozmowie Paweł Lęcki napisał na swoim profilu na Facebooku:

Idę znowu do pracy, ostatni raz zajmuję się rekrutacją, rozmawiałe­m trochę z innymi przewodnic­zącymi komisji rekrutacyj­nych, po wielu latach już nie wytrzymują, też chcą porzucić to zajęcie. Kiedyś nawet czerpałem z tego jakąś satysfakcj­ę, w tej chwili nie daję rady emocjonaln­ie obsługiwać chaosu, który nie ja wywołałem. Jest sierpień, a ja nadal jestem w szkole, choć wszyscy uważają, że mam pełne dwa miesiące wakacji. Chciałbym, żeby ci wszyscy mądrzy na chwilę zamienili się ze mną, odbierali te wszystkie telefony, porozmawia­li twarzą w twarz z ludźmi, którzy już nawet się nie awanturują, po prostu są zmęczeni i zrezygnowa­ni. Szukają pomocy, której nikt tak naprawdę nie chce lub nie potrafi im udzielić. Rozmawiam z nimi, bo nic więcej nie mogę zrobić. Ja już nie chcę rozmawiać, skoro moje państwo milczy. Nie będę się za nie wiecznie tłumaczył.

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z
Rys. Mirosław Stankiewic­z

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland