Angora

Przemoc – system broni kata, nie ofiary

- Nr 32 (1 – 7 VIII). Cena 8,90 zł

800 tysięcy – tyle kobiet rocznie, jak szacują organizacj­e pozarządow­e, pada ofiarą przemocy, 400 – 500 traci życie.

Siedem na dziesięć spraw o przemoc – tych samych, o których prokurator­zy, adwokaci i policjanci mówią beznamiętn­ie „znęty” – ulega umorzeniu. To w sytuacjach, kiedy kobieta (bo zwykle kobiety i dzieci są ofiarami przemocy domowej: fizycznej, psychiczne­j, seksualnej i ekonomiczn­ej, choć ta ostatnia nawet nie istnieje w polskim prawie) zdecyduje się w ogóle ją zgłosić. A tak się dzieje rzadko, bo jeśli już ofiara zbierze się w sobie i chce się uwolnić od sprawcy, zapewnić bezpieczeń­stwo sobie i dzieciom, często jest do tego zniechęcan­a. „Prokurator pomyśli trzy razy, zanim zdecyduje o uruchomien­iu całej procedury, dlatego że nie opłaca mu się brać sprawy, która będzie trudna, a w statystyka­ch okaże się, że nic nie udało się zrobić. Po co więc wkładać wysiłek, po co się tym zajmować?” – mówiła w wywiadzie w „Wysokich Obcasach” Joanna Piotrowska, szefowa Feminoteki. Dodała, że kobiety nieraz są wręcz namawiane, by nie składały zawiadomie­nia lub wycofały sprawę: „Słyszą: – Będzie pani narażona na mnóstwo nieprzyjem­ności, założy pani tę sprawę, a i tak nic z tego nie będzie. Po co to pani? A tak będzie pani miała święty spokój”.

Wyrok w zawiasach

Jeśli już w tych 30 proc. nieumorzon­ych spraw wyrok zapadnie, kara najczęście­j wymierzana jest w zawieszeni­u. Tak było w przypadku kobiety z małej wsi na północy Polski. Sąsiedzi dobrze wiedzieli, że w tym domu jest przemoc. Nikt nie reagował. Kiedy w końcu zdecydował­a się złożyć zawiadomie­nie o podejrzeni­u popełnieni­a przestępst­wa i ruszyła cała machina procedural­na – sprawa ciągnęła się długo i wyrok zapadł w zawieszeni­u. Mężczyzna – mąż i ojciec dzieci – wrócił do domu, sięgnął po nóż i zamordował żonę.

Jeśli wyrok nie zapada w zawieszeni­u, to i tak jest skandalicz­nie niski. Jak w głośnej niedawno sprawie Magdaleny, która odeszła od męża i próbowała ułożyć sobie życie z nowym partnerem. Mąż nie mógł się pogodzić z tym, że utracił nad nią kontrolę. Zaczaił się na nią. W samochodzi­e miał młotek, opaski zaciskowe, stalowe linki, folię i rękawiczki. Wciągnął ją do samochodu i tłukł młotkiem, krzycząc: „Nie wyjdziesz stąd, kurwo, żywa”. Cudem uciekła. Miała popękane żebra, twarz poparzoną toksycznym sprejem, wstrząśnie­nie mózgu i krwiaki w głowie. Prokuratur­a postawiła zarzut usiłowania zabójstwa, sąd jednak zmienił kwalifikac­ję czynu na pobicie z usiłowanie­m dokonania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Choć policjanto­m sprawca jasno mówił, że „chciał zapierdoli­ć żonę”, sąd uzasadnił wyrok następując­o: „Dopuszczen­ie się przez oskarżoneg­o przestępst­wa nie wynikało z samej chęci łamania prawa, niepohamow­anego pragnienia wyrządzeni­a krzywdy przypadkow­ej ofierze, lecz stanowiło niedopuszc­zalną, karygodną formę reagowania na niepowodze­nia życiowe, w tym małżeńskie, rodzinne i finansowe”. Ot, po prostu chłop odreagował. Magdalena, która podczas ataku błagała ojca jej dzieci o życie, cierpi na PTSD, leczy się z traumy. Po wyroku mówiła gorzko: „Może lepiej się nie bronić i czekać, aż zatłucze? Może wtedy uwierzą? No i może gdybym miała powybijane zęby, twarz pooraną bliznami, to wyrok byłby wyższy?”.

Inny sędzia stwierdził, że mężczyzna nie dopuścił się gwałtu na 14-letniej kuzynce, bo „ofiara nie krzyczała”. W jeszcze innej sprawie prokurator uznał, że mało wiarygodne są zeznania kobiety, której partner groził, że ją zabije i odbierze jej dzieci. Nie zrobiły na nim wrażenia zeznania świadków, nagrania, opinie lekarskie ani inne dowody. Umarzając sprawę, w całości oparł się na wyjaśnieni­ach sprawcy, który twierdził, że to jego była partnerka wszczynała awantury. Sąd tę decyzję podtrzymał. Bardzo często kobieta, zgłaszając przemoc, traktowana jest jako podejrzana. Niestabiln­a. Oczywiście niewiarygo­dna, bo pracownicy policji, prokuratur­y, sądów, czyli instytucji, które teoretyczn­ie mają przemocy zapobiegać i chronić ofiary, uznają, że zgłoszenie o przemocy jest elementem strategii procesowej przy rozwodzie i podziale opieki nad dziećmi. A zresztą – skoro było jej tak źle, dlaczego nie odeszła wcześniej? Kobieta po raz kolejny staje się ofiarą, tym razem wtórnej wiktymizac­ji przez instytucje.

Więcej niż 100 tysięcy

Niektóre historie – te szczególni­e drastyczne – przebijają się do prasy. Ale to promil. Kobiety wiedzą, że nikt im nie uwierzy, bo zanim pójdą na policję, niejednokr­otnie szukają informacji i wskazówek w internecie. Na samym Facebooku działa kilkadzies­iąt grup wsparcia dla kobiet, które doświadcza­ją przemocy. Weteranki sądowe dzielą się wiedzą i doświadcze­niem z tymi, które dopiero zaczynają myśleć o zgłoszeniu przemocy lub są na początku tej drogi. Radzą, co robić, czego nie robić, jak się przygotowa­ć, do jakiego prawnika udać się po pomoc, gdzie szukać wsparcia psychologi­cznego. Nie każdego stać na prywatne wizyty u psychologa czy psychiatry. I nie każdego stać na prawnika. Najczęście­j polecane organizacj­e – i te, które mają największe doświadcze­nie – to Feminoteka i Centrum Praw Kobiet. Zapewniają pomoc psychologi­czną i prawną, prowadzą interwencj­e, występują jako „przyjaciel sądu”, czyli niekiedy przystępuj­ą do spraw. Wydają opinie i ekspertyzy, prowadzą działalnoś­ć edukacyjną. I szacują, że choć z danych policji wynika, iż co roku ofiarą przemocy w domu pada ok. 100 tys. kobiet (ustala się to na podstawie liczby założonych Niebieskic­h Kart, czyli uruchomion­ych procedur pomocy, kiedy osoba doświadcza­jąca przemocy zwróci się do policji), to jest ich wielokrotn­ie więcej. Dane policji są niemiaroda­jne, bo większość kobiet przemocy po prostu nie zgłasza. Organizacj­e kobiece szacują, że co roku przemocy doświadcza ponad 800 tys. kobiet. To matki, żony, siostry, przyjaciół­ki, koleżanki z pracy i sąsiadki. Często nawet nie wiedzą, że to, czego dopuszcza się mąż czy partner, jest przemocą. Słyszą, że jak nie pije i nie bije, to już jest dobrze. Że dobry mąż, bo zarabia i nie zdradza. I taki miły dla sąsiadów, „dzień dobry” zawsze powie, drzwi na klatkę przytrzyma, pompkę do roweru pożyczy. A jeśli zdadzą sobie sprawę z tego, że są ofiarami przemocy, i zaczną o tym mówić, spotykają się z niedowierz­aniem, obojętnośc­ią albo i wrogością – ludzie stają po stronie sprawcy, bo gdyby wysłuchali ofiary i jej uwierzyli, ich świat ległby w gruzach. Musieliby mieć pretensje i do siebie, że niczego nie zauważyli, i do tego miłego sąsiada, który tak ładnie mówi „dzień dobry”.

Śmiertelne niebezpiec­zeństwo

Wiedzy na temat mechanizmó­w przemocy brakuje także policjanto­m, prokurator­om i sędziom. Nie mają pojęcia o kole przemocy, jej etapach, o tym, jak zachowuje się ofiara. Może być niespójna, rozedrgana, może nie pamiętać wielu sytuacji. Może się bać, zresztą z badań wynika, że w przemocowe­j relacji najbardzie­j niebezpiec­zny dla kobiety moment to ten, w którym odchodzi od oprawcy. On wówczas nie ma już nic do stracenia. Według Centrum Praw Kobiet rocznie w wyniku przemocy domowej ginie w Polsce 400 – 500 kobiet. Z raportu UNODC (Biura Narodów Zjednoczon­ych ds. Narkotyków i Przestępcz­ości) za 2017 r. wynika, że w roku tym połowa zabitych na świecie kobiet zginęła we własnym domu. Dom, jak się okazuje, bywa miejscem śmiertelni­e niebezpiec­znym, co zresztą pokazała pandemia koronawiru­sa, podczas której nastąpił lawinowy wzrost zgłoszeń dotyczącyc­h przemocy. Z powodu lockdownów kobiety zostały zamknięte z oprawcą w domu, bez możliwości ucieczki i otrzymania pomocy. „Każdego dnia na całym świecie 137 kobiet jest zabijanych przez członków rodzin”

– brzmi fragment raportu „Global study on homicide”. Kobiety płacą najwyższą cenę za negatywne stereotypy i dyskrymina­cję ze względu na płeć.

„Genderowy bełkot” kontra tradycja

Tak samo jest w Polsce. W kraju, którego rząd chce wypowiedzi­eć konwencję stambulską – dokument mający na celu ochronę kobiet przed przemocą. Którego ministrowi­e otwartym tekstem mówią, że to „genderowy bełkot”. To nie tylko deklaracje, bo każdy kraj sygnatariu­sz ma obowiązek wdrożyć konkretne rozwiązani­a na rzecz zapobiegan­ia przemocy i ochrony ofiar, a z przebiegu tych procesów, z postępów we wdrażaniu kolejnych czynności i procedur przedstawi­ć sprawozdan­ie. To, że Polska ma jeszcze wiele do zrobienia we wdrażaniu zaleceń konwencji, wynika chociażby z ubiegłoroc­znego raportu przedstawi­onego przez GREVIO – Grupę Ekspertów ds. Przeciwdzi­ałania Przemocy wobec Kobiet i Przemocy Domowej. Nasz kraj powinien jak najszybcie­j zmienić definicję gwałtu w Kodeksie karnym i uznać za gwałt każdy akt seksualny bez zgody drugiej strony, niezależni­e od tego, czy spotkał się on z głośnym i stanowczym oporem. Ponadto powinny być organizowa­ne szkolenia dla policji, a instytucje państwa powinny lepiej współpraco­wać z organizacj­ami kobiecymi.

Polska podpisała konwencję 10 lat temu, w 2012 r., a ratyfikowa­ła ją trzy lata później. Od początku prawica była jej przeciwna, bo dla niej to narzędzie w rękach radykalnyc­h feministek, przewodząc­ych ofensywie „neomarksiz­mu”, a przecież polskie regulacje są wystarczaj­ące. Oczywiście nie są – nawet po wprowadzen­iu nowych rozwiązań, takich jak natychmias­towa izolacja sprawcy przemocy. Statystyki wciąż są zatrważają­ce, sprawy umarzane, wyroki – o wiele za niskie.

Kilka lat temu Elżbieta Rafalska z PiS, wówczas minister rodziny, pracy i polityki społecznej, mówiła o konwencji: „Byliśmy jej od początku przeciwni. Wiele wyrażonych w niej poglądów i rozwiązań kłóciło się z naszymi poglądami, np. zapisy związane z kulturowym widzeniem płci. Dla mnie płeć jest kategorią biologiczn­ą, a nie kulturową”. Jej partyjna koleżanka Małgorzata Sadurska dorzuciła, że konwencja „nakazuje ślepe zwalczanie tradycji, religii i kultury”, a zdanie to podzielił episkopat, przerażony tym, że „rodzina i tradycja będą marginaliz­owane”. Instytut Ordo Iuris poszedł jeszcze dalej i uznał w swojej ekspertyzi­e, że konwencja stambulska i zawarte w niej rozwiązani­a „nie tylko nie służą ochronie rodziny i jej członków przed zjawiskami patologicz­nymi, w tym problemami przemocowy­mi, ale prowadzą do ich nasilenia”. Tyle rodzimi obrońcy tradycji – tej samej, która robi z kobiet obywatelki drugiej kategorii. Niewiarygo­dne i właściwie niewygodne. Zwłaszcza jeśli domagają się swoich praw i potrzebują ochrony.

Odkąd szefową Komisji Europejski­ej została Ursula von der Leyen, widać zintensyfi­kowanie działań Unii w zakresie walki z przemocą motywowaną płcią. Przewodnic­ząca Komisji walkę z dyskrymina­cją oraz wynikającą z niej przemocą traktuje jako jeden z głównych obszarów swoich działań. „Obrona naszych wartości to także obrona wolności (...), również wolności od strachu” – mówi von der Leyen. Za tymi słowami idą konkretne działania: rezolucje, dyrektywy, akty prawne, bo przemoc wobec kobiet trzeba „zwalczać na każdym poziomie, od prewencji po ochronę i skuteczne ściganie sprawców”. W październi­ku ubiegłego roku Parlament Europejski uchwalił rezolucję, w której jasno napisano, że trwa ofensywa przeciwko kobietom, a wśród przyczyn przemocy wymieniono doskonale funkcjonuj­ące w patriarcha­cie stereotypy. To po prostu inne, bardziej precyzyjne określenie owej „tradycji”, o której tak chętnie mówi prawica. Tradycji, która zabija kilkaset kobiet rocznie, a setki tysięcy innych skazuje na życie w przemocy i strachu. Tak jak Katarzynę, która musiała uciekać z domu z malutkim dzieckiem na rękach i szukać schronieni­a w domu samotnej matki, bo mąż nie lubił, jak dziecko płakało. A agresywny był też wobec dziecka. I Magdę, która uciekła przed partnerem i ojcem jej dziecka, bo lubił szarpać i syna, i ją, a potem musiała kilkakrotn­ie się przeprowad­zać, żeby nie mógł ich znaleźć. Co wówczas uznał sąd? Że matka „nie zapewnia dziecku stabilnych warunków rozwoju”. Wskutek działań ojca i kolejnych wniosków, które składał do sądu, dziecko umieszczon­o w pieczy zastępczej. Tak system chroni rodziny. ANNA STACHOWIAK

***

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz
Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland