Nie chciał zabić
To było w listopadzie 1992 roku. Zaprezentowałem w „997” inscenizację głośnej wtedy zbrodni, której dokonano 16 października tamtego roku na niewielkiej stacyjce Radziwiłłów. Ofiarą była Halina M., mieszkanka wsi Franciszków. Po emisji programu nadeszło prawie sto informacji, lecz wzięto pod uwagę tylko jedną, pochodzącą od mieszkańca Skierniewic. Wskazał on swego znajomego, wzorowego męża, ojca dwojga dzieci, pracownika jednego z okolicznych zakładów. Po kilku tygodniach okazało się, że to pomyłka i sprawcą jest ktoś inny.
51-letnia Halina M. cieszyła się z otrzymania pracy na Dworcu Wschodnim w Warszawie. Co prawda wstydziła się przyznać mężowi, że będzie babcią klozetową, ale oficjalnie jako dworcowa sprzątaczka spodziewała się zarabiać miesięcznie ponad półtora miliona starych złotych. Była to kwota znacząca dla emerytów. Jedyną uciążliwością nowej pracy było to, że pani Halina mieszkała we wsi Franciszków k. Radziwiłłowa, około 50 km od Warszawy.
Zaczęła 1 września 1992 roku. 16 października pracowała do godz. 19.
W oczekiwaniu na pociąg rozliczyła się z dziennego utargu, a potem plotkowała ze zmienniczką. O godzinie 19.56 pojechała do Skierniewic. W Radziwiłłowie była o 21.10, ale nie dotarła do domu. Mąż nie był specjalnie zaniepokojony jej nieobecnością – sądził, że musiała zostać na nocną zmianę. Nazajutrz o 5.30 dróżnik z Radziwiłłowa znalazł w zaroślach częściowo obnażone zwłoki kobiety. Podjęto działania. Policjanci skontaktowali się z pasażerami pociągu Warszawa – Skierniewice. Kilku widziało, jak za wysiadającą w Radziwiłłowie Haliną M. podążał 28 – 30-letni mężczyzna.
Sporządzono portret pamięciowy i odtworzono przypuszczalny przebieg wydarzeń. Kiedy pani Halina M. mijała ostatnią ławkę peronu dworca, morderca najprawdopodobniej uderzył ją kamieniem. Przeniósł zwłoki przez tory kolejowe do pobliskich zarośli. Ukradł dwie torby, lecz zabrał z nich jedynie portmonetkę, w której był bilet miesięczny PKP i 100 starych złotych, i uciekł w kierunku przystanku PKP Jesionka (kilkadziesiąt metrów przed nim znaleziono skradzione dokumenty). Na okładce biletu zabezpieczono ślady palca nienależącego do ofiary. W listopadzie Wydział
Kryminalny Policji w Skierniewicach poprosił mnie o przedstawienie sprawy w programie „997”. Jaki był tego efekt, już wiemy.
Sytuacja zmieniła się w kwietniu 1993 roku. Okazało się, że 24 listopada 1992 roku zatrzymano i aresztowano niejakiego Piotra W. 22-latka oskarżono o dokonanie dwa dni wcześniej rozboju w Żyrardowie. Przebieg napadu był podobny do tego w Radziwiłłowie, porównano więc odciski palców Piotra W. z zabezpieczonymi na okładce biletu miesięcznego Haliny M. – były identyczne. Piotr W. przyznał się do rozboju, ale nie do morderstwa. Twierdził, że chciał tylko okraść kobietę, a ponieważ zaciekle się broniła, skopał ją, zabrał torebki i – jak twierdził – zostawił żywą. Znaleziono świadków, którzy widzieli
go na stacji tuż przed atakiem.
Napaść zauważyła kobieta, która uciekła do domu, nie wzywając pomocy, bo zobaczyła, że ofiara żyje.
Według relacji Piotra W. po kradzieży odciągnął on ofiarę w krzaki i uciekł. W maju 1994 roku Sąd Wojewódzki w Skierniewicach uznał go za winnego, choć stwierdził, że nie miał zamiaru pozbawić życia Haliny M. Ponieważ jednak spowodowane obrażenia zagrażały jej życiu, skazano go na 11 lat pozbawienia wolności. Jednocześnie osądzono go za rozbój w Żyrardowie, wymierzając łącznie 13 lat więzienia i 13 milionów starych złotych grzywny. Jedyną okolicznością łagodzącą był młody wiek sprawcy. Obrońcy odwołali się od wyroku, lecz Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał wyrok sądu w Skierniewicach. Więzienie w Łowiczu Piotr W. opuścił warunkowo w lipcu 2005 roku.