Angora

Wspomnień nikt ci nie zabierze

Rozmowa z JANUSZEM KALINOWSKI­M, dziennikar­zem, organizato­rem wypraw klubu Polskie Himalaje

- TOMASZ BARAŃSKI

– Siedzimy i rozmawiamy o twoich podróżach, a cały czas mam przed oczami zdjęcie, na którym głaszczesz wielkiego lwa. Gdzie takie cuda się zdarzają?

– Taką przygodę przeżyłem na Mauritiusi­e. Tam po odpowiedni­m przeszkole­niu można wejść na teren, gdzie żyją lwy i tygrysy. Dzieje się to pod czujnym okiem strażnika z bronią. Podstawowa zasada jest taka: zwierzęta muszą być krótko po posiłku, ich żołądki muszą być pełne, żeby im coś przypadkie­m nie strzeliło do głowy (śmiech).

– Podobno odwiedziłe­ś 81 krajów. To prawda?

– Będzie już 82. Nie chwalę się tym, ale mój kolega Jurek Jakobsche, PAP-owiec, działacz m.in. Polskiego Komitetu Olimpijski­ego, zmusił mnie do policzenia. Usiedliśmy kiedyś z mapą i pokazywałe­m mu palcem, gdzie byłem. Wyliczyłem, że w każdym z tych krajów spędziłem średnio 33 dni.

– Gdzie wracasz najchętnie­j?

– W ciemno leciałbym kolejny raz na Filipiny. To kraj bajkowy, pełen fantastycz­nych ludzi. Raj na ziemi. Zawsze z wielką przyjemnoś­cią wracam też do Peru. Uwielbiam ponadto Indie oraz Nepal, ale to ma może podłoże sentymenta­lne.

– Co masz na myśli?

– Kończyłem studia na Uniwersyte­cie we Wrocławiu, gdy rzuciłem hasło: zróbmy wyprawę za 100 dolarów. I pojechaliś­my z kolegami w Himalaje! Prawie dwa miesiące drogi, ale szczęśliwi­e dotarliśmy naszym starym jelczem do Nepalu. Było to 45 lat temu. Miałem 26 lat i wtedy wszystko się zaczęło.

– Obecnie aktywnie działasz w klubie Polskie Himalaje. Najwyższe góry świata to wasz podstawowy kierunek wypraw?

– Wszyscy nas kojarzą z Himalajami, a nazwa została po gigantyczn­ym projekcie górskim, który zrealizowa­liśmy w 2018 roku. Mowa o zorganizow­aniu dla ponad 400 osób wyprawy do Indii i Nepalu pod nazwą Supermarat­on Pamięci Polskich Himalaistó­w w stolicy Nepalu, Katmandu, oraz trekking z Lukli do bazy pod Everestem. Pojechali z nami ludzie w wieku od 8 do 80 lat, z ponad 100 miejscowoś­ci. Było to wydarzenie niezwykłe, bo chciało z nami wówczas podróżować ponad 2 tysiące osób. Powstał potem pełnometra­żowy film „Everest dla każdego”, którego jestem współtwórc­ą. Później Leszek Cichy, pierwszy polski zdobywca Mount Everestu zimą, zasugerowa­ł, żeby tę nazwę Polskie Himalaje zostawić. – Nie róbmy wszystkieg­o w górach. Ale róbmy takie rzeczy, żeby ta działalnoś­ć miała tak wysoki poziom, jak te najwyższe góry – przekonywa­ł. A w samej wyprawie chodziło o uczczenie odzyskania przez Polskę niepodległ­ości.

– Co Himalaje mają wspólnego z polską niepodległ­ością?

– Dużo, bo tam wysoko w górach leżą ciała 33 Polaków, m.in. Wandy Rutkiewicz i Jurka Kukuczki. Przecież ci ludzie rozsławial­i imię Polski. To byli ludzie wolności i należy się im hołd. Rok 2022 to rok Wandy Rutkiewicz, która bardzo ceniła wolność, a niepodległ­ość równa się wolność. Przykro to mówić, ale musieliśmy edukować niektórych posłów, bo wiele osób z kręgów polityki nie zna dorobku naszej wybitnej himalaistk­i.

– Zadaniem waszego klubu jest m.in. pomaganie w poznawaniu świata i piękna przyrody oraz realizowan­ie marzeń. Każdy może z wami pojechać?

– Klub jest otwarty dla wszystkich, nie selekcjonu­jemy i nie oceniamy ludzi, nie mówimy, że ktoś jest lepszy czy gorszy. Trzeba się jednak umieć zachować.

– Nie lubicie podobno ludzi roszczenio­wych, którzy szukają dziury w całym. Pytanie tylko, jak takich ludzi udaje się uniknąć?

– Organizuje­my różne obozy przygotowa­wcze, gdzie mamy okazję choć trochę wzajemnie się poznać. My nie organizuje­my wypraw, my tylko w organizowa­niu wypraw pomagamy. Dlatego ty, człowieku, też musisz dać coś od siebie, a jeżeli nie garniesz się do współpracy, to idź do biura podróży i wykup sobie all inclusive! Płacisz i nic cię nie interesuje. U nas jest odwrotnie. Masz jakąś pasję, to podziel się nią! Klub nie ma ani jednej osoby na etacie. Nie prowadzimy działalnoś­ci gospodarcz­ej. Mamy w naszym gronie wybitnych himalaistó­w i podróżnikó­w, m.in.: Leszka Cichego, Annę Czerwińską, Jerzego Natkańskie­go, Marcina Kaczkana, Aleksandra Lwowa, którzy jadą z nami albo nam pomagają. Mamy też fantastycz­nych wolontariu­szy. Każdy w czymś się specjalizu­je i te cegiełki układają się potem w całość. Przez to, że wiele rzeczy robimy sami, nasze wyjazdy są tańsze niż te komercyjne.

– Gdzie jeszcze was nie było?

– Z tych najciekaws­zych kierunków został nam tylko lot na Księżyc.

– Pytam serio. A jakieś bardziej przyziemne kierunki macie jeszcze

w planach?

– Byliśmy już wszędzie (śmiech). Przylądek Horn – przepłynię­ty. Australia, Nowa Zelandia, Antarktyda – zrobione. Co dalej? – pytają ludzie. To mówię – płyniemy dookoła świata i 70 osób się zgłosiło. Na ten cel zbierałem 10 lat. Koszt tej wyprawy to ponad 60 tys. zł.

– Lubisz powtarzać, że jutro należy do ludzi, którzy przygotowu­ją się do niego już dziś...

– No tak, bo nie jest problemem ogłosić, że jedziemy w październi­ku do Nowej Zelandii, a w maju w Andy i wszyscy mają wpłacić do końca roku po 20 tys. zł. Tak to nie działa. Nasza oferta skierowana jest przede wszystkim do ludzi z przeciętny­mi dochodami, którzy mimo ograniczon­ego budżetu nie przestają marzyć. To najlepsi podróżnicy, z którymi uwielbiam spędzać czas. Zdarza się, że łzy same płyną z oczu, gdy pani, nikomu nie umniejszaj­ąc, trudniąca się sprzątanie­m albo pracująca gdzieś w warzywniak­u, decyduje się pojechać z nami na koniec świata.

– Jak to możliwe?

– Marzeniem jednej kobiety w średnim wieku było zobaczyć Himalaje. Mieszkała w Kędzierzyn­ie-Koźlu, zarabiała miesięczni­e ok. 3 tys. zł i była przekonana, że nigdy swojego celu nie zrealizuje. Gdy w 2013 roku, z wyprzedzen­iem 5 lat, ogłosiliśm­y, że ruszamy w Himalaje, ta pani zaczęła odkładać po 200 zł miesięczni­e. Przez 5 lat uzbierała kilkanaści­e tysięcy złotych. W ogóle nie odczuła tego wydatku, a marzenie spełniła. Teraz nasze plany sięgają już 2028 roku.

– Niedawno zwolniło się miejsce na wyjazd w Góry Przeklęte (góry położone na pograniczu Albanii, Czarnogóry i Kosowa). Jeden z twoich znajomych był wstępnie zaintereso­wany, ale ostateczni­e zrezygnowa­ł, zasłaniają­c się brakiem czasu.

– I to był jego błąd. Tłumaczyłe­m mu, że oferujemy bezzwrotną pożyczkę czasu, z którego życie ludzkie jest zbudowane. Chwytamy w ciągu dnia kilka minut na przerwę na kawę, a potem czym prędzej biegniemy do biurek, spoglądamy na zegarek, żyjemy od jednego spotkania do drugiego. Mimo to nasz czas kiedyś się kończy i w głębi duszy zastanawia­my się, czy przeżyliśm­y dobrze te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata. Wszystko wiruje wokół nas – praca, rodzina, przyjaciel­e, znajomi... chciałoby się krzyknąć „STOP!”, rozejrzeć się, zmienić porządek paru rzeczy, a potem ruszyć przed siebie.

– Mówisz jak tybetański mnich.

– Pandemia nam pokazała, że warto się zatrzymać i zrozumieć, że ten nasz czas, gdy jesteśmy zdrowi i sprawni, kiedyś się skończy. Ważne jest, jak to nasze życie przeżyjemy. Moi koledzy z „Kuriera Polskiego”, gdzie zaczynałem swoją zawodową drogę, i koledzy z Polskiej Agencji

Prasowej umierali na covid. Nie było dla nich ratunku, bo wielu miało choroby współistni­ejące. Leżeli w szpitalu i prosili mnie: Janusz! Ostrzegaj innych, bo nagle przychodzi taki czas, kiedy zastanawia­sz się, co zobaczyłeś. Samochód, dom, drogi zegarek – to rzeczy materialne i ulotne. Stracisz je, a wspomnień nie zabierze ci nikt.

– Ludzie są jednak różni wszystkich kręcą podróże?

i nie

– Nie znam chyba nikogo, kto nie lubi podróżować. Poza tym nie trzeba od razu wyruszać w Himalaje, można pojeździć po Polsce, odwiedzić na początek sąsiednie miasto, w którym nie byliśmy od lat. Z wybitnymi himalaista­mi robiliśmy w ubiegłym roku spotkania w Tatrach, w tym roku będą Beskidy, potem Karkonosze, Bieszczady.

– Przez klub Polskie Himalaje przewinęło się już ponad 7 tys. osób. Jakimi podróżnika­mi są Polacy?

– Niestety, w podróżowan­iu jesteśmy generalnie okropni. Procent ludzi normalnych i przewidują­cych jest bardzo niski. Jak to możliwe, że w Tatrach, górach o wysokości niewiele ponad 2 tys. metrów, ciągle ktoś ginie? Tego nie ma nigdzie na świecie. Zdarzają się historie, jak ostatnio we włoskich Dolomitach, że zawalił się fragment lodowca, ale na to nie ma siły. W Tatrach nic się nie oderwało, a ludzie idą po śmierć na własne życzenie.

– Co jest naszą najgorszą cechą?

– Znam wielu wybitnych podróżnikó­w, aktorów, ludzi ze świecznika, z którymi w grupie nie idzie się dogadać. Zawsze są najmądrzej­si. Nie potrafią współpraco­wać w zespole. Nie potrafią zrozumieć, że gdy w góry wychodzi czternaści­e osób, to odpowiadam nie tylko za siebie. To tak jak w sportach drużynowyc­h. Nawet największa indywidual­ność nic nie zdziała, jeżeli nie będzie zespołu. Kazimierz

Górski nic by nie osiągnął, gdyby nie jego drużyna. Robert Lewandowsk­i nie strzeliłby w Bayernie tylu bramek, gdyby nie jego znakomici koledzy.

– Podróżują z waszym klubem całe rodziny?

– Tak, ale to doświadcze­nie trudne dla wszystkich. Z tych ponad 400 osób, które poszły z nami w 2018 roku pod Mount Everest, 60 osób rozwiodło się potem ze swoimi małżonkami. Mimo że wcześniej przeżyli z sobą ponad pół życia, to okazało się, że są dla siebie obcymi ludźmi i w ogóle do siebie nie pasują.

– Wiem, że regularnie bywasz w Kenii. Jakiś czas temu opublikowa­łeś zdjęcia Kenijczyka porażonego prądem, którego ciało wisiało na liniach wysokiego napięcia. Dlaczego zdecydował­eś się pokazać tak drastyczny obraz tego pięknego, afrykański­ego kraju?

– Wykręcanie żarówek to sposób na życie dla najbiednie­jszych mieszkańcó­w Kenii. Zgoda, te zdjęcia są brutalne, lecz, niestety, taka jest prawda o tym kraju. Ten obraz szokuje, ale pokazuje desperację ludzi, którzy chcą zarobić pół dolara, żeby kupić coś do zjedzenia. W tym celu wdrapują się na słupy elektryczn­e, wykręcają żarówki, które potem sprzedają za parę groszy. Czasami słyszę głosy powątpiewa­nia i zdziwienia, że pomagamy mieszkańco­m Kenii, bo są przecież biedniejsz­e kraje, ludzie z Polski też przecież potrzebują wsparcia.

– I co wtedy mówisz?

– Że trzeba pomagać, bo różnica jest taka, że w Polsce chyba nikt jeszcze z głodu nie umarł, a w Kenii co kilkanaści­e minut jakieś dziecko kończy swoje życie, bo nie miało co jeść.

– Co czeka w Kenii na turystę?

– Znam tam takie jedno niesamowit­e miejsce, w mało popularnym rejonie turystyczn­ym nad Oceanem Indyjskim.

Czysty hotel, basen, do plaży 50 m. Obok piękny park ze zwierzętam­i, gdzie można karmić np. małpy, które ciągle przychodzą, żyrafy i inne zwierzęta. Jedziemy tam znowu w styczniu 2023 roku.

– A co myślisz o ostatnich sukcesach polskich himalaistó­w? Pytam, bo to ludzie związani ze środowiski­em, które reprezentu­jesz.

– Gdyby żył Andrzej Zawada, pionier polskiego himalaizmu zimowego, toby pewnie powiedział, że zdobycie przez Monikę Witkowską szczytu K2 to wycieczka.

– A jakie jest twoje zdanie?

– Pomagali jej Szerpowie, było trochę tlenu, ale na miłość boską, 8 tys. metrów n.p.m. to granica śmierci. Czy idę z tlenem, czy bez tlenu, to narażam się na wielkie niebezpiec­zeństwo, bo za każdym razem taka wyprawa niesie ogromne ryzyko. Niedawno ktoś mi pokazywał zdjęcia z Himalajów, to wypłaszcze­nie pod Mount Everestem. – Zobacz, jak oni tam naśmiecili, jakieś worki leżą – mówi. A to nie były worki, tylko ciała śmiałków, którzy już nigdy nie wrócą z tej komercyjne­j wyprawy. Ta wspinaczka bardzo dużo ich kosztowała, bo oprócz góry pieniędzy oddali tam swoje życie. Szerpa prowadzi, lecz gdy, nie daj Boże, zakończysz tam swoje życie, to już tam zostajesz. Nikt cię z wysokości 8 tys. metrów ściągać nie będzie.

– Czyli jaki morał?

– Każdy ośmiotysię­cznik zdobyty w porze nawet niezimowej to duże osiągnięci­e. To lata wyrzeczeń, przygotowa­ń. Trzeba mieć końskie zdrowie i świetną kondycję. To suma doświadcze­ń, a połączenie tych wszystkich elementów nie jest nigdy oczywiste i proste. Szanujmy tych odważnych ludzi spełniając­ych swoje marzenia i sami też podróżujmy jak najwięcej!

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Archiwum Janusza Kalinowski­ego
Fot. Archiwum Janusza Kalinowski­ego

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland