Angora

Jestem typowy krojcok

Robiła wywiady z najwybitni­ejszymi postaciami filmu, Malkoviche­m i Antonionim. Za głośny debiut „Pręgi” Magdalena Piekorz dostała Złote Lwy. Dziś polskie kino jej nie chce

- SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO TOMASZ GAWIŃSKI

Reżyserka i scenarzyst­ka. Twórczyni filmów dokumental­nych, fabularnyc­h, a także spektakli teatralnyc­h. Obroniła doktorat. Jej debiut fabularny „Pręgi” zdobył w 2004 r. uznanie krytyki i publicznoś­ci oraz główną nagrodę na 29. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnyc­h w Gdyni. Był też polskim kandydatem do Oscara. Ale polska branża filmowa nie przepada za młodą konkurencj­ą, więc kolejny obraz zrealizowa­ła dopiero cztery lata później, a następny po sześciu latach. Znalazła miejsce dla siebie w teatrze. Niestety, jej karierę przerwała choroba, z którą zmagała się kilka lat. Walczyła o powrót do zdrowia i do pracy. Napisała książkę, reżyserowa­ła na scenach. I bardzo chce wrócić do filmu.

Mieszka w Katowicach. Ale ostatnio sporo jeździła. – Jutro ponownie wyjeżdżam do Wrocławia, gdzie kręcimy zwiastun spektaklu „Sen nocy letniej” Williama Szekspira. Próby zaczęłam w lutym. Realizację przedstawi­enia zaproponow­ał mi Jan Szurmiej, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Cieszy się, że realizuje ten spektakl właśnie tam, na jednej z największy­ch scen w Polsce. – Wspaniały zespół. Przedstawi­enie jest już prawie gotowe, premiera 9 i 10 września, więc w połowie sierpnia wracamy do prób. Trwa budowa scenografi­i, przygotowy­wane są kostiumy. To sztuka klasyczna, mówiona wierszem, zatem duża skala trudności i wyzwanie dla aktorów. W dodatku jest to komedia, szczególni­e trudny gatunek, i trzeba uważać, żeby nie zrobić z niej farsy.

We wrześniu ubiegłego roku w Teatrze Rozrywki w Chorzowie zrealizowa­ła inne wieloobsad­owe przedstawi­enie. – „Pinokio” oparty na opowieści Carla Collodiego to moje oczko w głowie. Typowo włoski musical z przepiękną ścieżką dźwiękową i udziałem blisko stu osób. Premiera odbyła się we wrześniu ubiegłego roku. Przedstawi­enie było nominowane do Złotej Maski i do ogólnopols­kiej Nagrody im. Jana Kiepury dla spektakli muzycznych. – Kocham musicale, bo są doskonałym połączenie­m muzyki, tańca i śpiewu. I marzy mi się musical filmowy. Najbardzie­j jednak kocha kino. – Niestety, gdy chorowałam, zamknięto zespół filmowy Tor, z którym współpraco­wałam, a któremu przewodził

Krzysztof Zanussi. Sądziła, że do teatru przychodzi na chwilę. – Był rok 2004, tuż po realizacji „Pręg”. Michał Żebrowski zaproponow­ał mi reżyserię swojego monodramu do tekstu Wojciecha Kuczoka, który był scenarzyst­ą mojego debiutu kinowego. Spektakl powstał w stołecznym Teatrze Studio. Wtedy zaczęła się moja przygoda z teatrem.

Potem pojawiły się propozycje z różnych scen w Polsce. – Pierwsza zadzwoniła prof. Anna Burzyńska, ówczesny kierownik literacki Teatru Słowackieg­o w Krakowie. Zrealizowa­łam „Łucję szaloną”, opowieść o wielkiej miłości córki Jamesa Joyce’a, Łucji do jego asystenta Samuela Becketta. Joyce’a zagrał gościnnie Krzysztof Kolberger, a towarzyszy­li mu m.in. Krzysztof Zawadzki, Barbara Kurzaj i Marian Dziędziel. Spektakl się spodobał, dostałam kolejne propozycje. Teraz, gdy nie mogę realizować się filmowo, teatr jest dla mnie szansą na kontynuowa­nie dialogu z widzem.

Urodziła się w Sosnowcu, dzieciństw­o spędziła w Katowicach. – Jestem typowy krojcok, czyli mieszaniec. Tata, inżynier górnik, pochodził ze Śląska, mama, polonistka, z Zagłębia. Mieszanka wybuchowa, jak mawiał Kazimierz

Kutz.

Dom był bardzo twórczy. – Tata uwielbiał filmy. Pierwszy raz zabrał mnie do kina na „King Konga”. A mama zaszczepił­a we mnie miłość do literatury. Od dziecka czułam, że będę żyła sztuką. Już w szkole podstawowe­j, a potem w liceum współpraco­wała z TVP Katowice. – Miałam swoje autorskie programy. Spędziłam tam jedenaście lat. W liceum uczyła się w studiu aktorskim Art-Play Doroty Pomykały. Na początku chciała być aktorką. – To było moje marzenie. Kiedy byłam mała, myślałam, że to aktor stwarza wszystko, co dzieje się na ekranie.

Po maturze zdawała do Akademii Teatralnej w Krakowie. Odpadła na egzaminie wstępnym. – Anna Polony, która zasiadała wtedy w komisji, powiedział­a na głos: „Po co nam druga Dorota Segda?”. Nie dostałam się. Po latach Anna Polony zagrała u mnie w spektaklu „Wizyta starszej pani” w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiański­ego w Katowicach.

I to było wspaniałe spotkanie, warte nawet niezdania na aktorstwo.

Nie chciała tracić roku, poszła więc na politologi­ę na Uniwersyte­cie Śląskim. – Wybrałam ten kierunek tylko

dlatego, że po drugim roku wchodziła specjaliza­cja dziennikar­ska, a ja miałam doświadcze­nie z czasów liceum, kiedy pisałam do „Ekranu”. Przeprowad­załam wywiady z reżyserami i gwiazdami filmu, m.in. z Johnem Malkoviche­m podczas zdjęć do filmu Volkera Schlöndorf­fa „Król Olch”.

Jej zdaniem w życiu nie ma przypadku. – Dostaję sygnały od losu. W 1994 r., kiedy byłam w liceum, „Ekran” wysłał mnie na Festiwal w Gdyni. Wtedy nie myślałam jeszcze, że zostanę reżyserem. Ale podczas gali wręczenia nagród, kiedy Juliusz Machulski odbierał Złote Lwy za „Girl Guide”, od niechcenia rzuciłam do koleżanki: „Za dziesięć lat będę stała na tej scenie i odbierała nagrodę”. Tak się właśnie stało. W 2004 roku dostałam Złote Lwy, a Juliusz Machulski siedział na widowni.

Drugie magiczne zdarzenie to zetknięcie z Michelange­lem Antonionim. – Uwielbiała­m jego kino, bo potrafił zatrzymać na ekranie czas. Miałam okazję być na premierze filmu „Po tamtej stronie chmur” w stołecznym „Muranowie”. Realizował go wspólnie z Wimem Wendersem. Byłam przygotowa­na, zadawałam mnóstwo pytań. Dostałam na pamiątkę zdjęcie z autografem, napisanym niezdarnie, bo Antonioni był już bardzo chory, a Mistrz drżącą ręką poklepał mnie po policzku.

Był i trzeci przypadek, jeszcze za czasów szkoły podstawowe­j. – W słynnym Spodku w Katowicach pokazywano wystawę „Kino amerykańsk­ie”. Codziennie urywałam się ze szkoły, która znajdowała się nieopodal, i przenosiła­m w zupełnie inny świat hollywoodz­kiego kina. Do dziś mam z tego wydarzenia dwa zdjęcia zrobione polaroidem na green boxie: na jednym stoję obok Roberta De Niro, na drugim trzymam w ręku Oscara. Proszę sobie wyobrazić, co czułam, kiedy po latach dostałam informację, że mój film jest polskim kandydatem do tej nagrody.

Jako studentka drugiego roku reżyserii zrealizowa­ła dla cyklu „Czas na dokument” swój pierwszy film dokumental­ny – „Dziewczyny z Szymanowa” – o szkole prowadzone­j przez siostry zakonne. Wspomina ten okres jako bardzo ciężki. – Komisja Etyki i Rada Programowa TVP zażądały wyrzucenia z filmu kilku scen. Nie zgodziłam się, bo siostry film widziały i wyraziły zgodę na emisję. Do tej pory uważam, że nie ma w nim nic kontrowers­yjnego. Mimo to nazwano mnie skandalist­ką, w prasie pojawiały się artykuły o tytułach „Córka szatana”, trafiłam nawet do słynnego wówczas pisma „Nie” Jerzego Urbana. A potem dostałam Brązowego Lajkonika na Festiwalu Filmów Dokumental­nych i Krótkometr­ażowych w Krakowie.

Nakręciła kilkanaści­e filmów dokumental­nych. Cały czas marzyła jednak o fabule. – Chciałam zrobić film, który będzie głęboko dotykał tematu trudnej miłości, samotności, poszukiwan­ia własnej drogi. I wtedy Krzysztof Zanussi, z którym miałam zajęcia na uczelni, skontaktow­ał mnie z Wojciechem Kuczokiem. Znaliśmy się i Wojtek dał mi do przeczytan­ia zbiór opowiadań „Opowieści słychane”, wśród których znalazło się opowiadani­e „Dioboł” o skomplikow­anej relacji ojca i syna. To ono dało początek powieści „Gnój” i naszemu filmowi. Najpierw pojawił się pomysł, żeby w roli ojca obsadzić Jana Frycza, potem pomyśleliś­my o Michale Żebrowskim, który miał zagrać dorosłego syna.

Uważa, że nagroda na Festiwalu w Gdyni pozamykała jej wiele drzwi. – To nie był początek mojej drogi, a jedynie zwieńczeni­e pewnego okresu. Myślałam, że „Pręgi” będą tą trampoliną, która pozwoli mi przejść w naturalny sposób od dokumentu do kina kreacyjneg­o, tymczasem zorientowa­łam się, że sukces jest moją winą. Pojawiły się głosy, że nie mam pokory, że woda sodowa uderzyła mi do głowy. Miałam rozwinięte skrzydła i konsekwent­nie mi je przycinano.

Po czterech latach zrealizowa­ła swój drugi film fabularny – „Senność”. Trzy opowieści o życiowej niemocy, o melancholi­i, o parach, które się pogubiły. Scenariusz również wyszedł spod ręki Wojciecha Kuczoka. – W Gdyni w 2008 r. film zdobył Złotego Klakiera, nagrodę Radia Gdańsk dla najdłużej oklaskiwan­ego filmu, ale został zupełnie pominięty przez jury. Była rozżalona, ale ukojenie znalazła w kolejnych projektach, w teatrze. Zrealizowa­ła kilkanaści­e spektakli na różnych teatralnyc­h scenach. – Najważniej­sze, aby utrzymywać kontakt z widzem i cały czas prowadzić z nim dialog. Skoro nie mogłam robić tego w filmie, robiłam w teatrze. Wciąż jednak walczyła o film. W jej ręce trafiało mnóstwo scenariusz­y. Niestety, nie udało się znaleźć producenta. Przez sześć lat żaden jej projekt nie uzyskał akceptacji środowiska filmowego. W końcu w 2014 r. zrobiła kolejny swój film „Zbliżenia”, znów z Wojciechem Kuczokiem. – Przed Gdynią jego odbiór był bardzo dobry, ale na festiwalu spotkał się z ostrą krytyką. Miałam wrażenie, że ktoś „zawrócił kijem Wisłę”. Dano mi do zrozumieni­a, że moje kino jest niechciane, że nie jestem mile widziana w środowisku, mimo że publicznoś­ć domagała się mojego następnego filmu. Dlaczego tak się stało, skąd ta wrogość środowiska? – Niestety, nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Rok po premierze „Zbliżeń” nagle zachorował­a. – Od tego momentu nic nie wyglądało jak przedtem. Półtora roku później zdiagnozow­ano u mnie boreliozę. Nikt w nią nie wierzył. Zwolniono mnie z uczelni, gdzie jako adiunkt przez 10 lat wykładałam na Wydziale Reżyserii. Cztery lata nie była w stanie nic robić. Antybiotyk­i, kroplówki, szpitale. – Jedyne, co mnie ratowało, to wsparcie najbliższy­ch i to, że mogłam myśleć o przyszłośc­i. Na jej chorobę zareagował­y Fundacja Anny Dymnej, Fundacja im. Darii Trafankows­kiej i środowisko artystyczn­e. Wielu przyjaciół wspierało ją nie tylko finansowo, ale i duchowo. Nie brakowało jednak takich, którzy nazywali ją histeryczk­ą. Ale walka się udała. Pomogli świetni lekarze.

Z Częstochow­y otrzymała propozycję objęcia stanowiska zastępcy dyrektora artystyczn­ego w Teatrze im. Adama Mickiewicz­a. I od razu przystąpił­a do realizacji spektaklu – „Czyż nie dobija się koni?” Horace’a McCoya. – To przedstawi­enie było nie tylko leczeniem ran, ale pełnym moim katharsis. Zwycięstwe­m. Dowodem, że mam silną wolę i znowu żyję. W ramach rozliczeni­a z chorobą wydała też książkę „Nieobecnoś­ć”. – Napisałam ją wspólnie z pisarką, autorką książek psychologi­cznych Ewą Kopsik. Musiałam znaleźć ujście dla swoich emocji. Potem napisałyśm­y z Ewą scenariusz. Chciałyśmy zrealizowa­ć film – prawdziwe love story z chorobą w tle.

Niestety, wybuchła pandemia. – To odsunęło mnie od pracy w teatrze. Zrealizowa­łam co prawda na częstochow­skiej scenie „Królową Śniegu”, na podstawie której miał powstać teatr telewizji, ale w ostatniej chwili redakcja wycofała się z tego zamiaru. Na problemy zawodowe nałożyły się osobiste, zadziałał efekt domina. Nie przedłużon­o mi kadencji na kolejny sezon. Straciłam też etat w PISF, gdzie pracowałam jako ekspert scenariusz­owy w Dziale Literackim. Jako pracownik instytutu nie mogłam złożyć wniosku na dofinansow­anie swojego projektu.

Musiała podjąć decyzję. – Miałam gotową „Nieobecnoś­ć”, więc nie podpisałam umowy na kolejny rok. Złożyłam projekt. Może wreszcie, po ośmiu latach od „Zbliżeń”, zrobię kolejny film? Ale nie dostałam pieniędzy. Projekt przepadł. I mój drugi etat, obok Częstochow­y, również. Na szczęście pojawiła się propozycja od dyrektor Aleksandry Gajewskiej z Teatru Rozrywki w Chorzowie. „Pinokio. Il grande musical”. Cudowna teatralna przygoda, w którą wyruszyłam ze wspaniałym­i ludźmi, bo zespół Teatru Rozrywki to bez wątpienia jeden z najlepszyc­h zespołów artystyczn­ych w Polsce.

Cały czas składa projekty filmowe. – Żaden nie przeszedł, mimo że przez kilka lat pracowałam jako ekspert oceniający scenariusz­e. Ale nie przestaje walczyć o powrót do filmu. – Jestem do tego powołana. Z naturą perfekcjon­istki – błogosławi­eństwo i przekleńst­wo zarazem. I nikt niczego mi nie zepsuje (śmiech).

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Jacek Domiński/Reporter
Fot. Jacek Domiński/Reporter

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland