Elegancki drapieżnik
Jaguar F-Type w wersji Convertible, czyli z otwieranym dachem, na długo pozostanie w mojej pamięci. Przepiękny sportowy brytyjski wóz oczarował mnie nie tylko swoją unikatową prezencją, lecz także tym, jak świetnie sprawdził się w długiej trasie. Nie będzie wielkim zaskoczeniem, że F-Type – zwłaszcza z mocnym, 5-litrowym V8 pod maską – kosztuje fortunę, przez co należy traktować go jako spełnienie marzeń najbogatszych.
Patrząc w mój kalendarz testów, coraz częściej dochodzę do wniosku, że mógłbym zostać ekspertem od prognozowania pogody. Kabriolet? Będzie padało! Nie inaczej było w tygodniu, kiedy przejąłem kluczyki od wyjątkowego Jaguara. Pod koniec lipca nasz kraj nawiedziły potężne ulewy, skutecznie uniemożliwiając czerpanie największej frajdy z jazdy z otwartym dachem. Niemniej gdy tylko zza chmur nieśmiało przebijały się słoneczne promienie, natychmiast pozbywałem się dachu. W F-Typie cała operacja transformacji coupe w kabriolet zajmuje kilka sekund i można się o nią pokusić nawet w trakcie jazdy. Zależało mi na niej nie tylko z powodu niepodrabialnego poczucia wiatru we włosach, ale przede wszystkim z chęci napawania się dźwiękiem płynącym spod maski. Testowany wóz napędzał świetny i coraz bardziej unikatowy we współczesnej motoryzacji silnik. Pięć litrów pojemności, V8 i 450 koni mechanicznych. Aktywując jednym przyciskiem jeszcze głośniejszą pracę wydechu oraz przechodząc w dynamiczne ustawienia pojazdu, Jaguar brzmiał wyśmienicie. Rasowo, agresywnie, ale w dobrym i szczerym, a nie tandetnym, sztucznym stylu. Wyścigowego efektu dopełniały „wystrzały” z dwóch podwójnych końcówek rur wydechowych, pojawiające się chociażby przy redukcji biegów. Słuchanie tej „melodii” nie znudziło mi się ani na chwilę.
A chwil za kierownicą brytyjskiego auta spędziłem całkiem sporo. Od razu, gdy tylko odebrałem je ze stołecznego parku prasowego, ruszyłem w kilkusetkilometrową trasę do Rewala, gdzie od 25 lat w wakacje odbywa się młodzieżowy obóz dziennikarski „Potęga Prasy” pod patronatem „Angory”, na którym miałem opowiedzieć m.in. o pracy dziennikarza motoryzacyjnego. Dotychczas nie miałem styczności z bardzo rzadko występującym na naszych drogach F-Typem. Całkowicie błędnie kojarzyłem go chociażby z Mazdą MX-5, czyli fenomenalnie prowadzącym się japońskim roadsterem, który, poza szeregiem zalet, ma – przynajmniej dla mnie – jedną potężną wadę. Mierząc ponad 190 centymetrów wzrostu, właściwie nie mieściłem się w kabinie Mazdy, wyglądając w niej co najmniej karykaturalnie. Dłuższe podróżowanie w pokurczonej pozycji byłoby udręką. Tymczasem F-Type okazał się samochodem z zupełnie innego świata. Nie chodzi mi o jego luksusowy sznyt, będący domeną ekskluzywnej brytyjskiej marki, gdzie jakość i spasowanie materiałów są z najwyższej półki, ale o przestronność wnętrza. Do malutkiego, nieforemnego bagażnika (132 litry pojemności) udało mi się zmieścić niewielką walizkę i plecak. Po otwarciu drzwi, gdy spojrzałem na skórzane czerwone sportowe fotele o lekko kubełkowym profilu, stwierdziłem, że będzie „wesoło”. Tymczasem te okazały się szalenie wygodne, a – co ważniejsze – nie miałem najmniejszych powodów do narzekania na brak miejsca. Czy to na głowę, czy na nogi. Krótkiego przyzwyczajenia wymagała za to bardzo niska pozycja za kierownicą i przeciętna widoczność tego, co dzieje się na drodze, poprzez niewielkie boczne lusterka.
Na autostradzie F-Type czuł się jak ryba w wodzie, sunąc niczym przyklejony do drogi. Musiałem jedynie uważać na tempo jazdy, bowiem ten „drapieżnik” ma olbrzymi apetyt na rozpędzanie się do wysokich prędkości. Pierwszą setkę osiąga w 4,6 sekundy – subiektywnie czuć, że robi to jeszcze szybciej – zaś prędkość maksymalna, czego nie miałem okazji sprawdzić, wynosi 285 km/godz. Z kolei na drogach krajowych rozpieszczał bajeczną łatwością wyprzedzania np. peletonu ciężarówek. Kawałek pustej szosy z przeciwka? Mocne wciśnięcie pedału gazu i było po wszystkim. Wgniatanie w fotel umilała oczywiście symfonia z wydechu. Spalanie? Jak na potężne V8, ok. 12 litrów pochłanianej benzyny na każde 100 kilometrów nie jest wcale złym wynikiem.
W ofercie jest też jeszcze mocniejsza, 575-konna odmiana, lecz po tygodniowym teście „mojego” F-Type’a nie wydaje mi się, żeby warto było dopłacać kolejne 100 tysięcy złotych do i tak już potwornie drogiego auta. Obecne pod maską 450 koni mechanicznych galopowało na tyle żwawo, że ich rozmnożenie należy chyba traktować jako fanaberię. Z kolei na przeciwnym biegunie cennika (co najmniej 375 tysięcy złotych) znajduje się wariant z 2-litrową, 300-konną benzyną. I tu, gdy poznałem jak aksamitnie pracował silnik V8 i ile zapewniał emocji, podejrzewam, że mógłbym odczuwać pewne braki. Skoro już o cenach mowa, warto wspomnieć, ile dokładnie kosztował egzemplarz z parku prasowego. Bazowo 595 tysięcy, natomiast po uzupełnieniu o dodatkowe opcje, suma przekroczyła 750 tysięcy. Jak za dwuosobową, nie do końca praktyczną zabawkę – kosmos! O ile dopłatę rzędu 23 tysięcy złotych za np. system audio wysokiej klasy jestem jeszcze w stanie zrozumieć (ot, realia segmentu premium), tak cena satynowego, jasnoniebieskiego lakieru zwaliła mnie z nóg. Efektowne malowanie karoserii kosztuje ponad... 50 tysięcy złotych! Za tyle możemy kupić np. nowego Fiata 500. Jak ma się to porównanie dla potencjalnych klientów F-Type’a? Pewnie nijak.
Ci, którzy są zainteresowani kabrioletem Jaguara, muszą liczyć się z jeszcze jedną kwestią. W pakiecie otrzymują gigantyczne zainteresowanie wśród innych kierowców czy przechodniów, co na dłuższą metę bywa męczące. Podejrzewam jednak, że brak anonimowości za kółkiem, który dla mnie był pewnym minusem, dla innych może być wielką zaletą i powodem do dumy. Podczas spotkania z obozowiczami „Potęgi Prasy” zostałem zapytany o swój samochód marzeń. Testując w ciągu roku kilkadziesiąt różnych aut, trudno o jednoznaczną odpowiedź. Ale gdy spojrzałem na zaparkowanego na podjeździe Jaguara, o zachwycającej linii nadwozia, genialnym komforcie prowadzenia i rasowym silniku pod maską, doszedłem do wniosku, że ten śmiało mógłby dołączyć do takiej listy...