Widzew – Legia
Dlaczego mecz nie odbył się na Stadionie Narodowym?
Mecze Widzewa Łódź z Legią Warszawa to wielkie piłkarskie święto. Tak przynajmniej było kilkanaście lat temu, gdy obie drużyny walczyły o najwyższe cele. Później Widzew złapał 20-letnią zadyszkę, a Legia pozostała na topie, choć obecnie klub z Łazienkowskiej zalicza ostry kryzys. Mimo to ostatnie spotkanie chciały obejrzeć dziesiątki tysięcy kibiców.
Widzew – Legia to ponadczasowy, piłkarski klasyk porównywany do spotkań Legii z Wisłą Kraków czy z Lechem Poznań. Każdy z tych pojedynków zyskuje na znaczeniu, gdy tylko wspomniane kluby biją się o mistrzostwo Polski. Widzewowi w tym roku to nie grozi. Łódzki klub dopiero próbuje się wygrzebać z wieloletniego kryzysu i wrócić na piłkarski szczyt. Jednak mimo to wśród kibiców Robotniczego Towarzystwa Sportowego zapanowała ekstaza. Obecnie klub z alei Piłsudskiego sprzedaje niewiele mniej karnetów niż włoski Juventus i to tylko dlatego, że stadion jest zbyt mały, aby pomieścić więcej kibiców. Podczas niemal każdego spotkania przy własnej publiczności zajętych jest komplet krzesełek. To nie tylko polski, ale też europejski fenomen.
Spotkanie z Legią (podobnie jak mecz z Podbeskidziem, od którego zależał awans widzewiaków do Ekstraklasy) chciało obejrzeć znacznie więcej widzów, niż jest w stanie pomieścić stadion gospodarzy. Jeśli wierzyć informacjom przekazywanym przez klub, to chętnych na zakup biletu było nawet 70 tys. osób. Już dziesięć sekund po otwarciu sprzedaży strona internetowa Widzewa padła z powodu przeciążenia. Kto spóźnił się choćby o minutę, nie miał szans na dostanie wejściówki. Otwarty w 2017 roku obiekt może pomieścić „jedynie” 19 tysięcy kibiców. Innymi słowy, zakończona ledwie pięć lat temu i kosztująca miasto 153 miliony złotych inwestycja okazała się fiaskiem.
Powiedzmy to wprost: kibice odchodzący z kwitkiem spod stadionu Widzewa to dowód porażki ekipy Hanny Zdanowskiej. Prezydent Łodzi jeszcze w 2013 roku chciała postawić w mieście jeden porządny stadion, ale byłaby to decyzja, która mogłaby wywołać złość kibiców i utrudnić zdobycie kolejnej kadencji. Zamiast tego zdecydowano się na budowę trzech obiektów. Obok identycznych stadionów Widzewa i ŁKS powstał też żużlowy stadion Orła.
Co z tego, że są trzy obiekty, skoro żaden nie nadaje się do zgromadzenia wielotysięcznej publiczności? Horyzont ambicji magistratu najlepiej podsumowuje fakt, że żaden stadion nie spełnia standardów IV kategorii UEFA (w przeciwieństwie do stadionów w Zabrzu czy w Białymstoku), co oznacza, że gdyby któryś klub awansował do fazy grupowej Ligi Europy, to musiałby grać poza granicami miasta. Podobnie powinno być zresztą z dzisiejszym spotkaniem. Nie mam wątpliwości, że hit, jakim jest mecz Widzew – Legia, spokojnie zapełniłby trybuny Stadionu Narodowego. Zresztą kilka tygodni temu prezes Widzewa wspominał, że klub sonduje możliwość rozegrania meczu na „neutralnym”, choć warszawskim gruncie. Najwyraźniej nic z tego nie wyszło, a szkoda, bo kibice z pewnością zrozumieliby, że to nie zarząd odpowiada za zbudowanie zbyt małego obiektu. Ostatecznie klub mógłby przecież zorganizować autokary czy nawet pociąg do Warszawy. Finał Pucharu Polski odbywa się właśnie nad Wisłą i nikt nie marudzi, że z tego powodu trzeba jechać do innego miasta.
Zazwyczaj wtedy, kiedy wspominam o potrzebie budowy jednego stadionu, to słyszę, że kibice obu drużyn by się pozabijali. Dlaczego więc taki system funkcjonuje w Mediolanie, gdzie na jednym obiekcie spotykają się fani AC Milan i Interu? Dziś, gdy wysłużony San Siro przechodzi na emeryturę, a władze miasta szykują się do budowy nowej świątyni futbolu, nikt sobie nie wyobraża, aby rozdzielać kluby i sugerować im granie na innych boiskach. Kibice obu drużyn mają swoje trybuny, które zajmują podczas spotkań derbowych. Nikt nie demoluje stadionu ani nie wyrywa krzesełek, choć emocje sięgają zenitu.
Oczywiście, miast, w których różne kluby mają swoje „prywatne” stadiony, jest więcej, a niektóre z nich potrafią być oddalone od siebie o kilkaset metrów (tak jest w Krakowie i w Liverpoolu). Nie znaczy to jednak, że powinniśmy brać z nich przykład. Tym bardziej że w przypadku Łodzi za wszystkie wymienione inwestycje odpowiadało miasto.