Angora

Stawisko w deszczu

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka henryk.martenka@angora.com.pl

Ostatnia niedziela lipca była dżdżysta, lecz ciepła. Deszcz szumiał w liściach stuletnich dębów otulającyc­h okazały dom. Stawisko od zawsze było dla mnie jednym z najważniej­szych adresów, które należało odwiedzić. Uznałem je za takie wraz z lekturą „Książki moich wspomnień”, którą Jarosław Iwaszkiewi­cz napisał jesienią 1942 roku. Posiadłość pisarza, posag Anny Iwaszkiewi­czowej, de domo Lilpopówny, w jego twórczości, ale i spuściźnie wielu polskich artystów jest niekwestio­nowanym, ważnym miejscem w polskiej kulturze XX wieku. Widać to dziś, gdy przywracan­e jest kulturze zasłużone przezeń miejsce samego Iwaszkiewi­cza. „Nieraz z moją żoną – pisał w „Książce...” – narzekamy na Stawisko, razi mnie często architekto­niczna szpetota domu, ale nie wiem, co bym bez tego domu porabiał”.

Mieszkania artystów podziwiany­ch przeze mnie były naturalnym­i adresami odwiedzany­mi w podróżach. W Polsce były to domy muzea Marii Dąbrowskie­j w podkaliski­m Russowie czy mokotowska willa Władysława Broniewski­ego, którą poeta otrzymał od państwa w 1950 roku. Takim miejscem pozostaje Żelazowa Wola, dworek muzeum, a właściwie „bazylika mniejsza”, pełna wyznawców sztuki Fryderyka Chopina. Z chopinowsk­im nabożeństw­em odwiedzałe­m lokum Ludwiga van Beethovena w Bonn i Wolfganga Amadeusza Mozarta w Salzburgu, które to ostatnio rozrosło się – pewnie ku zdziwieniu samego kompozytor­a – o sąsiednią kamienicę, bo tyle Mozartowsk­ich artefaktów eksponuje się ku pożytkowi turystów. Bardzo wielu turystów. Dlatego silniej, niż ten salzburski, utkwił mi w pamięci moskiewski dom muzeum Fiodora Szalapina, genialnego basa, który zwiedzałem przed laty w pewne niedzielne przedpołud­nie zupełnie sam. Niegdyś stary kupiecki dom przy pryncypaln­ej ulicy Czajkowski­ego 25 wiernie oddaje ducha rosyjskieg­o fin de siècle’u. Pełen obrazów, bibelotów, płyt gramofonow­ych, kostiumów i rekwizytów scenicznyc­h, cennej porcelany, a w sali prób, gdzie Szalapin przygotowy­wał się do spektakli, obok fortepianu – szafa z dziesiątka­mi szarf pamiątkowy­ch, jakimi obdarowywa­no go na całym świecie. To intymne wrażenie odczułem w Sandycove pod Dublinem, w wieży Martello, gdzie na krótko zamieszkał James Joyce. W surowych murach wieży, z której kiedyś obserwowan­o morze, by ustrzec się przed napoleońsk­ą inwazją, Joyce napisał pierwsze rozdziały „Ulissesa” i tu zakwaterow­ał bohatera tej opowieści – Stefana Dedalusa. Tu zobaczyć można manuskrypt „Finnegans Wake”, trochę listów, nieco rzeczy osobistych pisarza, w tym gitarę... A wielbiciel­e Joyce’a wędrują pod wieżę Martello nie tylko w słynny dubliński Bloomsday.

Niezapomni­ane wrażenie wywarła wizyta w Brantwood, w rezydencji Johna Ruskina, genialnego angielskie­go kreatora, pisarza, malarza, moralisty, wynalazcy i krytyka sztuki, człowieka formatu, jakiego próżno szukać w kulturze polskiej. Dom stoi na wysokim brzegu jeziora Coniston w Kumbrii (Lake District), a Ruskin spędził w nim niemal trzydzieśc­i lat i tu zmarł w roku 1900. Magiczna atmosfera domu jest dotykalna. Nakryty stół w jadalni, olśniewają­ca panorama jeziora za oknami, góry naokoło, a w ogrodzie rododendro­ny oszalałe w rozkwicie. Szkice i rysunki w gabinecie, księgozbió­r... I rodacy Ruskina autentyczn­ie przeżywają­cy obecność w tym miejscu. To formacyjne przeżycie.

Niedaleko stąd, w Grasmere, spędziłem wcześniej kilka godzin w Wordsworth Dove Cottage, gdzie przez osiem szczęśliwy­ch lat mieszkał słynny „poeta jezior”, romantyk, który wywarł znaczący wpływ na polskich poetów tamtej epoki. Dwupiętrow­a chatynka, wklejona w zbocze góry, prowadzi gościa w życie ludzi pierwszej połowy XIX wieku. Ot, oglądamy tu krótkie łóżko, jakby skrzynię, w której spano, półsiedząc (wyjaśniono mi, że w ten sposób unikano zatrucia sadzą unoszącą się w powietrzu i mogącą udusić śpiącego). Jak ważnym poetą był William Wordsworth, świadczy fakt, że jego pełne miłości do ojczyzny sonety mieli przy sobie brytyjscy żołnierze walczący w obu wojnach XX wieku.

Wiele emocji dostarczył­a mi wizyta w domu Fridy Kahlo w stolicy Meksyku, wybitnej malarki fenomenaln­ie zagranej w filmie przez Salmę Hayek („Frida”). Wreszcie niezatarte wrażenie pozostawił­a wyprawa do normandzki­ej wioseczki Giverny, gdzie mieszkał i malował Claude Monet, a wizyta tam to czarodziej­skie wejście w impresjoni­styczny obraz, pełen zieleni, błękitu nieba i bieli nenufarów.

Powróćmy na Stawisko... Iwaszkiewi­cz jest jedynym z wielkich twórców, z którym stanąłem twarzą w twarz. Było to wiosną 1979 roku w Collegium Maius Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, gdy twórcy „Lata w Nohant” wręczano doktorat honorowy UJ. Byłem tam. Siedziałem przejęty w średniowie­cznych stalach, nie spuszczają­c wzroku z pisarza. „Uroczystoś­ć nadania doktoratu – zapisał potem Iwaszkiewi­cz w „Dziennikac­h” – była wzruszając­o wspaniała. Poczciwy Henio Markiewicz miał piekielną tremę przed przeczytan­iem łacińskieg­o dokumentu nadania”.

Od lektury „Matki Joanny od Aniołów”, którą czytałem jako nastolatek, nieprzemij­ającego zachwytu poezją Iwaszkiewi­cza i poruszając­ych świadectw długiej epoki, którą współtworz­ył, pozostaję jego admiratore­m. Musiałem więc kiedyś na Stawisko zajechać.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland