Polska maryjność
Kiedy w serialowych Wilkowyjach grono pobożnych niewiast postanowiło wprowadzić w życie pomysł walki o trzeźwość swoich mężów, skierowały do miejscowego proboszcza apel, aby ten zobowiązał nieboraków do złożenia przysięgi przed ołtarzem, że porzucą swój zgubny nałóg. Ten jednak krytycznie odniósł się do ich inicjatywy, tłumacząc, że to jest nierealne. – Pan Bóg dla nich jest kimś dalekim i nie do końca zrozumiałym, dlatego przysięgę winni złożyć Najświętszej Panience, bo ona jest im bliższa i wtedy takie słowo Jej dane ma większą szansę powodzenia – wyjaśnił swoje stanowisko. Serialowy proboszcz w tym krótkim wywodzie zawarł istotę polskiej pobożności, w której kult maryjny zajmuje bezsprzecznie naczelne miejsce.
Sierpień na naszej mapie wiary stanowi swoiste apogeum zawierzenia Bożej Rodzicielce, czego przejawem są chociażby masowe pielgrzymki organizowane do największego na naszych ziemiach sanktuarium maryjnego, jakim od wieków jest Jasna Góra. Częstochowa to tylko jeden z celów pątniczych tras, bo jak Polska długa i szeroka usłana jest ważnymi miejscami maryjnej pobożności. Kiedy byłem alumnem w gnieźnieńskim seminarium, z gronem kilkunastu kandydatów do posługi ołtarza zostałem oddelegowany do posługi przy okazji maryjnego święta w małej podpoznańskiej parafii, gdzie odbywał się doroczny odpust ku Jej czci.
To był jedyny dzień w roku, kiedy do tej wiejskiej parafii ciągnęły prawdziwe tłumy wiernych, niekiedy z bardzo odległych zakątków diecezji, aby razem z bliskimi przeżywać to święto. Parafialne uroczystości były przewidziane na dwa dni, aby wierni mogli przez dłuższy czas wielbić Niepokalaną. W sobotnie popołudnie w miejscowym kościółku odbywały się specjalne nieszpory ku Jej czci, a później nocne czuwanie, aby w jak najlepszy sposób przygotować się do głównego akcentu, duchowej uczty, jaką miała być niedzielna odpustowa suma.
Nasza posługa ograniczała się do cogodzinnej peregrynacji z koszykiem na ofiary, które zbieraliśmy także w czasie nocnego czuwania, a do asysty w czasie niedzielnej mszy sprawowanej przez biskupa zostało oddelegowanych trzech kleryków. Pozostali nadal mieli zbierać datki. To z pewnością pozostawiło w nas niesmak, mimo że i nam przypadło w udziale posmakowanie wyszukanych potraw serwowanych w odpustowym menu...
Drugim zgrzytem, który na lata został w mojej pamięci, było to, że prawie żaden z zaproszonych na uroczystą ucztę kapłanów, którzy gremialnie stawiali się przy plebanijnym stole, nie znalazł czasu, by poprzedzić pałaszowanie świątecznych frykasów chociażby chwilą modlitwy przed obliczem Tej, która de facto była gospodynią tych uroczystości. Niestety, nie było to jednostkowe traumatyczne doświadczenie, które przyszło mi przeżyć przy okazji maryjnych odpustów. Takich zdarzeń zakosztowałem w trakcie mojej krótkiej przygody z kapłaństwem jeszcze nieraz. Scenariusz prawie zawsze się powtarzał: rozmodleni pątnicy i niejako poza tym wszystkim ci, których jedynym celem był stół i ewentualnie ocena liczby wiernych na tych maryjnych spędach.
To przykre, że odwiedziny u matki, bo tak należy traktować pielgrzymi trud, osoby powołane do opieki nad Jej domem często łączą z komercją i nadzieją na osobisty zysk. W jednym z największych ośrodków kultu maryjnego na naszych ziemiach trudno nie zauważyć olbrzymich skrzyń, skarbon rozmieszczonych przy pielgrzymich ścieżkach, a na każdej z nich przechodzących kłuje napis: „Ofiara dla Matki Bożej”. Ona nie potrzebuje wdowiego grosza, a prawdziwą radość przeżywa z powodu naszej obecności i sama z siebie jest gotowa nieustannie ofiarować nam wsparcie bez konieczności materialnego rewanżu z naszej strony.