Angora

W poliamorii nie ubywa miłości

Nigdy nie słyszałam, że można kochać więcej niż jedną osobę, kochać, a nie tylko spać z nią

-

Cena 9,98 zł

– Szukaliśmy z mężem trzeciej osoby do łóżka – mówi Ewa Ponińska. Ma dziś 33 lata, mieszka w Opolu i zajmuje się modelingie­m. Wtedy miała 23, była świeżą mężatką, mieszkała we Wrocławiu. – Zalogowała­m się na portalu dla swingersów – opowiada. – Chodziło nam wyłącznie o seks, jednak nie czułam się komfortowo na myśl o tym, że miałabym pójść do łóżka z osobą, której zupełnie nie znam. Z jednym chłopakiem przez kilka miesięcy rozmawiali­śmy online. W pewnym momencie zorientowa­łam się, że ja, cholera, coś czuję do tego człowieka. Zakochałam się! To był dla mnie szok. Byłam przekonana, że kocha się tylko jedną osobę i że jeśli poczuję coś romantyczn­ego do drugiej, to znaczy, że tej pierwszej tak naprawdę nie kochałam.

Zapłakana poszła do męża i opowiedzia­ła mu o wszystkim. Zareagował spokojnie. – A mnie wciąż kochasz? – zapytał. – Oczywiście! To nie jest tak, że tej miłości nagle ubyło. Ona jest dokładnie taka sama! – Skoro tak, to wszystko OK. To był dla mnie kolejny szok. Nigdy nie słyszałam, że można kochać więcej niż jedną osobę, kochać, a nie tylko spać z nią. Jest przecież ten jedyny, druga połówka, z którą idzie się w białej sukni do ołtarza. Taką wizją karmiły mnie kultura i społeczeńs­two, tak jest w każdej romantyczn­ej komedii.

Kiedy trochę ochłonęła, pomyślała, że nie może być jedyną osobą na świecie w tej dziwnej sytuacji, i zaczęła googlować. Czy to jest jakaś choroba? Okazało się, że ma to swoją nazwę: poliamoria. I nie jest chorobą.

Zjawisko prawie nieznane

Poliamoria (z greckiego „poly” – wiele, z łaciny „amor” – miłość) polega na byciu jednocześn­ie w więcej niż jednym związku romantyczn­ym za wiedzą i zgodą wszystkich zaintereso­wanych. Poligamia jest dopuszczan­a w niektórych kulturach, ale nie u nas – w naszej króluje monogamia. Oczywiście nie mówimy tu o zdradzie, potajemnyc­h romansach, skokach w bok – w tym względzie kultura europejska jest dość tolerancyj­na. Ale związek romantyczn­y? Miłość? Małżeństwo? Dzieci? Tego wszystkieg­o można doświadczy­ć wyłącznie w parze. Trójkąt, czworokąt czy inna figura w ogóle nie mieszczą się nam w głowie. Poligamia jest prawnie zakazana i dla większości jest to sprawa bezdyskusy­jna. O poliamorii mało kto w ogóle słyszał – nie uczy się o tym w szkole, nie mówi w mediach, a jeśli już, to karykatura­lnie. Nasza kultura, choć w wielu obyczajowy­ch kwestiach łagodnieje, w tej wciąż jasno wyznacza granice.

Tymczasem okazuje się, że np. w Polsce funkcjonuj­e całkiem duża społecznoś­ć, która praktykuje związki poliamoryc­zne. To jednak zjawisko prawie nieznane i nienazwane. Praktycy i teoretycy poliamorii tworzą więc nowe słowa. Swoje związki nazywają często polikułami.

Związek jak mała wioska

– Dorastałam w przeświadc­zeniu, że mam czekać na księcia na białym koniu, a ślub będzie najważniej­szym momentem mojego życia i że to jest cel, do którego powinnam dążyć. Byłam pewna, że po prostu nie ma innej drogi – mówi Agata Godun. Pochodzi z Podlasia, z konserwaty­wnej, religijnej rodziny. – Ciągle jednak miałam poczucie, że coś jest nie tak. Mój chłopak był zazdrosny o to, że zbyt długo rozmawiam z przyjaciel­em. A przecież nie miał powodu, żeby czuć się zagrożony. Owszem, w pewien sposób kochałam także przyjaciel­a, ale wiedziałam, że ta miłość nigdy się nie zrealizuje. „Ten związek nie ma prawa się wydarzyć, bo trzeba wybrać jedną osobę. A ja przecież już mam zaplanowan­y ślub” – myślałam.

Coraz wyraźniej było jednak widać, że mamy z narzeczony­m inne potrzeby życiowe. Mieliśmy inne wyobrażeni­a na temat tego, gdzie chcemy mieszkać, ile mieć dzieci, a nawet jak spędzać czas z rodziną. Mimo to przerażała mnie wizja rozstania. Kiedy w końcu odwołaliśm­y ślub, wpadłam w panikę. Na tej relacji oparłam swoje poczucie bezpieczeń­stwa, całą wizję swojego życia.

Trafiłam na terapię i zaczęłam po kolei przyglądać się wszystkim swoim przekonani­om. Starałam się oddzielić te, które są rzeczywiśc­ie moje, od tych wdrukowany­ch kulturowo. Zrozumiała­m, że dla mnie najważniej­sze są silne związki emocjonaln­e z wieloma osobami. Nie tylko z jedną. Wtedy zeszliśmy się z Dominikiem.

– Ja od zawsze tego chciałem. Monogamia po prostu mnie przerażała – mówi Dominik Dembiński. – Nie mogłem powiedzieć mojej dziewczyni­e, że spodobała mi się inna. Kiedy próbowałem być szczery, rozmowa błyskawicz­nie zmieniała się w wielką kłótnię. Czułem, że jakiekolwi­ek uczucie wobec kogoś innego jest zbrodnią, nawet uczucie przyjaźni! Ostateczni­e to ona mnie zdradziła. To był dla mnie przełomowy moment. Poczułem się uwolniony i zacząłem się zastanawia­ć, czy istnieją modele związków bardziej zgodne z moimi oczekiwani­ami.

O poliamorii dowiedział się z książki „Puszczalsc­y z zasadami” autorstwa Dossie Easton i Janet W. Hardy – jednej z niewielu dostępnych w Polsce pozycji na ten temat. Kilka miesięcy później rozpoczął pierwszą poliamoryc­zną relację.

Dziś razem z Agatą prowadzą karczmę i browar w Ustroniu Śląskim, tu też mieszkają. Rok temu dołączyła do nich Janet.

– Byłam monogamist­ką – opowiada. – Spotkałam jednak parę, w której spodobali mi się oboje. Byli razem, więc sądziłam, że będziemy się po prostu przyjaźnić. To oni wyszli z propozycją, żebym dołączyła do ich związku.

Zamieszkal­i we trójkę i przez dwa lata żyli w trójkącie. – Łagodziłam ich konflikty, myślę, że ich związek dzięki mnie przetrwał dłużej. Jednak rozstali się – ona weszła w monogamicz­ną relację z innym mężczyzną, a mnie przeraził ciężar bycia tą jedyną dla niego. Odeszłam.

Dzisiaj Janet mieszka w Warszawie. Co miesiąc pakuje walizkę i jedzie na tydzień do Ustronia. Na kolejny tydzień przenosi się do Wrocławia, do drugiego partnera. Agata także ma drugiego chłopaka – Daniela. Ten łańcuszek relacji obejmuje około 20 osób. Czasem spotykają się wszyscy w dużym domu Dominika w Ustroniu, w którym miejsca wystarcza dla wszystkich.

– To jest nasza polikuła: nasi partnerzy i partnerki, obecni i byli, przyjaciel­e i przyjaciół­ki – tłumaczy Dominik. – Nikt nie musi bać się zdrady. Podstawową zasadą jest szczerość. Jesteśmy dużą rodziną albo małą wioską. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł wrócić do monogamii.

Wiele relacji naraz

– Brakuje nawet szacunkowy­ch danych na temat tego, ile osób żyje w tego typu związkach. Związki poliamoryc­zne nie zawsze są akceptowan­e i najczęście­j ich członkowie żyją w ukryciu – mówi dr Katarzyna Grunt-Mejer.

Od kilku lat poliamorią zajmuje się Amerykańsk­ie Towarzystw­o Psychologi­czne (APA). Radzi na przykład psychotera­peutom, w jaki sposób bez uprzedzeń podchodzić do osób, które borykają się z wyzwaniami wynikający­mi z tego typu związków. Niestety, w Polsce to rzadkość. Seksuologi­a praktyczna na Uniwersyte­cie SWPS w Poznaniu – studia podyplomow­e, którymi kieruje dr Katarzyna Grunt-Mejer – są jedynym w Polsce kierunkiem seksuologi­i, który przygotowu­je terapeutów do kwestii ważnych dla związków konsensual­nie niemonogam­icznych, w tym poliamoryc­znych.

– Znakomita większość psychotera­peutów i seksuologó­w nie ma przygotowa­nia do pracy z tego typu związkami – mówi dr Grunt-Mejer. – Jeszcze gorzej wygląda dyskurs medialny dotyczący konsensual­nej niemonogam­ii. Razem z Weroniką Chańską i Agnieszką Łyś badałyśmy wypowiedzi ekspertów (psychologó­w, seksuologó­w) na temat poliamorii. Były to w większości negatywne i nieprawdzi­we twierdzeni­a przedstawi­ające osoby poliamoryc­zne jako ludzi z problemami psychologi­cznymi, a samą poliamorię jako krzywdzącą formę relacji.

Jedyne statystyki, jakie można znaleźć w literaturz­e naukowej, dotyczą Stanów Zjednoczon­ych. Wynika z nich,

że 13 proc. populacji choć raz w życiu próbowało konsensual­nej niemonogam­ii, czyli świadomie i za zgodą partnerów otworzyło związek. Do tej grupy należą jednak różne konfigurac­je: poliamoryś­ci, osoby w związkach otwartych seksualnie i swingersi.

– Poliamoryś­ci najczęście­j są myleni ze swingersam­i – mówi Katarzyna Grunt-Mejer. – Ale swingowani­e pasuje także ludziom o konserwaty­wnych poglądach. Osoby te chcą mieć urozmaicen­ie seksualne, ale nie chcą podważać ważności podstawowe­go związku.

Idea poliamorii polega na czymś zupełnie innym. Nie skupia się tylko na braku wyłącznośc­i seksualnej. Poliamoria może oznaczać bardzo różne relacje, o różnych zakresach otwarcia zarówno seksualneg­o, jak i emocjonaln­ego, których jedyną cechą wspólną jest to, że partnerzy świadomie wyrażają zgodę na dany układ.

Właściwie dlaczego nie

– Najbardzie­j popularnym układem jest ten, kiedy ktoś ma więcej niż jedną równoległą relację. Tak jak ja. Moi partnerzy nie mają ze sobą nic wspólnego, mają za to inne związki – opowiada Agnieszka, która organizuje w Krakowie spotkania osób zaintereso­wanych poliamorią. Ma 33 lata i pracuje w branży IT. Kilka lat temu w Tokio, gdzie mieszkała ze swoim pierwszym partnerem, trafiła na podcast poświęcony relacjom niemonogam­icznym. Zaciekawił ją. Wkrótce dowiedziel­i się z partnerem, że w Tokio działają dwie społecznoś­ci poliamorys­tów, w tym jedna anglojęzyc­zna. Postanowil­i do niej dołączyć.

– Postanowil­iśmy rozkręcić podobną społecznoś­ć w Krakowie – mówi. – Chodzi o to, żeby dowiedzieć się, na czym polega poliamoria, i przedyskut­ować wyzwania, jakie się z nią wiążą. Każde spotkanie ma temat: zazdrość, narzędzia komunikacj­i, wyznaczani­e granic – w gruncie rzeczy tematy równie ważne dla relacji monogamicz­nych. W końcu zdecydowal­iśmy, że koniec tego researchu i trzeba spróbować poliamorii w praktyce.

Każde z nich założyło profil randkowy. Agnieszka drugiego partnera poznała kilka miesięcy później, po powrocie do Polski. Jej pierwszy partner mieszka za granicą. Związek funkcjonuj­e na odległość.

– Niektórzy podchodzą do związków w sposób hierarchic­zny: „To jest mój związek podstawowy, pozostałe relacje zawsze będą na drugim planie”. Ja nie lubię hierarchii. Z drugim partnerem jesteśmy razem od trzech lat, widujemy się raz, dwa, trzy razy w tygodniu. Z pierwszym mieszkamy bardzo daleko od siebie, za to jesteśmy razem już sześć lat i ten długi staż w pewnym sensie wyrównuje obie te relacje. W niektórych kwestiach są do siebie zaskakując­o podobni, ale mają inne podejście do fizycznej czułości. To, czego trochę brakowało w pierwszej relacji, dostaję w drugiej. Nie powiedział­abym jednak, że nasza decyzja o poliamorii wynikała z niedosytu. Raczej z głębokiego namysłu i pytania: „Właściwie dlaczego nie?”.

Jednym z wyzwań poliamorii jest asymetria – sytuacja, kiedy jedna osoba już znalazła partnera, a druga jeszcze nie. Już coś straciła: czas i uwagę partnera, a jeszcze nic nie zyskała.

Agnieszka: – Niektórzy próbują obejść to zasadami. Chcą na przykład dla siebie prawa weta: „Jeśli poczuję się zraniona, mogę powiedzieć, że się nie zgadzam na relację mojego partnera”. Albo: „Możesz iść na randkę tylko wtedy, kiedy i ja idę na randkę”. W praktyce oznacza to, że dodatkową osobę traktujemy przedmioto­wo. Pozwalamy jej uczestnicz­yć w naszym życiu, ale pod wieloma warunkami. Wyzwaniem bywa też zazdrość.

Agata Godun: – Kiedyś przyjechał­a do nas Janet i przez cały dzień siedzieli z Dominikiem zamknięci w pokoju, grając w gry komputerow­e, byłam zła – stare mechanizmy zareagował­y zazdrością. Przegadali­śmy sytuację, poszliśmy grać w planszówkę i mi przeszło. Nie chodzi przecież o to, by nie mieć żadnych emocji, tylko żeby umieć o nich porozmawia­ć i znaleźć wspólnie rozwiązani­e.

Dominik Dembiński: – Ja w tej chwili cieszę się, kiedy Agata i Janet z kimś innym miło spędzają czas. To odwrotność zazdrości – radość, że im jest dobrze. Bywam zazdrosny tylko o czas – ten, który nie jest spędzony ze mną. W kalendarzu mam rozpisane, kiedy, z kim i jak długo się widzę. Połowę wolnego czasu staram się poświęcać Agacie, połowę Janet. Ostatnio byłem bliski wejścia w trzecią relację, ale zdałem sobie sprawę, że zabrakłoby mi czasu. Musiałem się wycofać.

Agnieszka: – W tradycyjny­ch związkach wiele rzeczy odbywa się automatycz­nie. Kiedy schodzimy z utartych ścieżek, nie ma wzorców i trzeba ich trochę poszukać. Dlatego potrzeba tu lepszej komunikacj­i. My przynajmni­ej raz w miesiącu rozmawiamy o tym, co się wydarzyło w naszym związku.

Dr Katarzyna Grunt-Mejer prowadzi praktykę terapeutyc­zną, na którą często trafiają osoby poliamoryc­zne i w innych otwartych związkach. – Każdy mierzy się z podobnymi wyzwaniami w związku monogamicz­nym czy poliamoryc­znym – mówi. – Związki są polem, na którym rozwijamy się psychologi­cznie najbardzie­j, a w poliamorii mamy szersze pole do popisu. Łatwiej zauważyć, w jak dużej mierze jesteśmy odpowiedzi­alni za związek i za nasze postawy. Daje to sporo szans na ćwiczenie pokory, elastyczno­ści, wyrozumiał­ości, akceptacji różnorodno­ści. Badania pokazują, że statystycz­nie związki otwarte trwają tak samo długo jak zamknięte. Te, które już okrzepły, dają podobny rodzaj bezpieczeń­stwa emocjonaln­ego jak trwałe związki monogamicz­ne. Często zresztą dochodzi do poliwierno­ści, czyli sytuacji, kiedy troje czy czworo żyje razem i nie otwiera związku na nowe osoby.

Jest dobrze, jest pięknie

Ewa Ponińska: – Ostateczni­e z tamtym facetem nigdy się nie spotkałam, ale została świadomość, że tak się da. Minęło kilka lat i zgłosił się do mnie fotograf z propozycją sesji zdjęciowej. Zamarzyła mi się taka w klimatach BDSM. Zgodził się, ale zaznaczył, że chce się spotkać ze mną i z moim mężem, żeby uniknąć nieporozum­ień. Umówiliśmy się i od razu zaczęło między nami iskrzyć. Za aprobatą mojego męża zaczęliśmy się z Markiem spotykać. Spędzaliśm­y we troje wszystkie weekendy, zaprzyjaźn­iliśmy się. W gruncie rzeczy moi partnerzy byli do siebie podobni. Różnili się tylko w sypialni. Mój mąż jest uległy, a mój chłopak dominujący, co dawało mi fajną równowagę.

Byliśmy razem sześć lat, aż moja mama zachorował­a na nowotwór. Wtedy z mężem przeprowad­ziliśmy się do niej pod Opole. Marek odwiedzał nas regularnie. Przedstawi­ałam go wszystkim jako mojego chłopaka. Mama na początku myślała, że żartujemy. Potem uważała, że to zaszkodzi mojemu małżeństwu. Ale gdy zobaczyła, jak funkcjonuj­emy we trójkę, wrzuciła na luz. Ludzie byli przyzwycza­jeni, że jestem lokalną czarną owcą. Chodziliśm­y główną drogą we wsi we trójkę, trzymając się za ręce. Jak ktoś niczego nie ukrywa, to trudno go obgadywać.

Kiedyś przy lepieniu pierogów babcia wygadała się, że jej kuzynka też miała męża i przyjaciel­a, który z nimi mieszkał. Wszyscy wiedzieli, że żyją razem, nikt nie traktował tego jak sensacji. Wciąż mam przed oczami ostatnią wspólną Wigilię: babcia, dziadek, moja mama, ja, mój mąż i mój chłopak. Sielanka.

Przegraliś­my dopiero z pandemią. Z powodu choroby mamy musieliśmy odizolować się od świata, więc też od Marka. Rozstaliśm­y się w przyjaźni.

Dziś Marek ma dziewczynę, a ja z radością i wzruszenie­m obserwuję, jak układa mu się życie. Bo to jest przecież istotą poliamorii – przekonani­e, że nie jestem jedynym źródłem szczęścia dla drogiej mi osoby. Ja też rok temu zaczęłam nową relację. Mój mąż wyjechał do pracy za granicę, a ja po śmierci mamy nie chciałam siedzieć sama w wielkim domu na wsi i zamieszkał­am w Opolu z Marcelim. Gdy mąż przyjeżdża do Polski, spędzamy czas we trójkę.

Jest dobrze, jest pięknie, jestem szczęśliwa.

MONIKA REDZISZ

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Paweł Wakuła
Rys. Paweł Wakuła

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland