Zrobiono ze mnie potwora bez uczuć...
Dożywocie za zabójstwo byłej żony i zranienie nożem jej partnera
Był lipcowy wieczór ubiegłego roku. Do idącej ulicą w Lubartowie pary podszedł mężczyzna, który zaczął zachowywać się agresywnie. Ubliżał spotkanym ludziom i szarpał się z kobietą.
To była agresja skierowana wobec byłej żony. Byli po rozwodzie i mieli dwójkę nieletnich synów. 38-letnia Anna T.B. miała też bliźniaki z innego związku. Zdecydowała się rozwieść, gdy jej mąż siedział w zakładzie karnym. Znacznie wcześniej złożyła doniesienie o znęcaniu się nad nią i straszeniu „poderżnięciem gardła”.
Tym razem Paweł B. już nie straszył, lecz zaatakował ją nożem. Zadał kilka ciosów, co spowodowało między innymi ranę kłutą klatki piersiowej oraz uszkodzenie płuca i aorty. Kobieta zmarła na ulicy z powodu wykrwawienia. Lekko ranny był też jej partner, który stanął w obronie Anny T.B. i próbował obezwładnić agresora.
Symulowana utrata przytomności
Po ataku napastnik schował się w krzakach i udawał nieprzytomnego. Tam znalazła go policja. Gdy próbowano przewieźć go do szpitala, był agresywny wobec zespołu karetki pogotowia. Dość szybko uznano, że jego życiu nie grozi żadne niebezpieczeństwo i ewidentnie symulował utratę przytomności, zatem trafił do komendy policji. Stwierdzono u niego prawie 1,5 promila alkoholu we krwi. U zmarłej kobiety ponad 1,8 promila.
Na pierwszym przesłuchaniu Paweł B. milczał, podobnie jak na kolejnym oraz w trakcie posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania. Nie odpowiadał na żadne pytania i nie reagował na słowa sądu oraz prokuratora i obrońcy. Dopiero pół roku po zdarzeniu podczas ostatniego przesłuchania w prokuraturze oświadczył, że nie pamięta tamtego dnia, i dodał:
– To musiało być straszne, nie mogę w ogóle poukładać sobie tego w głowie i ciągle myślę o swoich dzieciach.
Nie chciał jednak określić, czy przyznaje się do stawianych mu zarzutów.
– Ewentualne wyjaśnienia złożę dopiero przed sądem po zapoznaniu się z aktami sprawy – powiedział.
Paweł B. ma wykształcenie średnie, przyuczył się do zawodu kucharza oraz zbrojarza. W żadnej pracy nie zagrzał dłużej miejsca, choć pracował jako kierowca w piekarni i w pizzerii, jako pomoc w kuchni, magazynier w centrum dyspozycyjnym sieci handlowej oraz jako betoniarz-zbrojarz. Próbował też zarabiać za granicą przy pracach remontowo-wykończeniowych. Był wielokrotnie karany, między innymi za rozbój, zniszczenie mienia, znieważenie funkcjonariusza publicznego oraz za znęcanie się nad żoną i grożenie jej śmiercią. W tym przypadku sąd orzekł m.in. zakaz zbliżania się do kobiety na odległość mniejszą niż 50 metrów.
Biegli psychiatrzy orzekli, że Paweł B. nie cierpi na chorobę psychiczną ani niedorozwój umysłowy. W dniu dokonania zabójstwa miał w pełni zachowaną zdolność do rozpoznawania znaczenia czynu i pokierowania swym postępowaniem. Zaś z opinii psychologów wynika, że ma skłonności do natychmiastowego zaspokajania potrzeb i do frustracji, która może spowodować zachowania gwałtowne. Unika także głębszych związków uczuciowych oraz „ujawnia duży lęk przed uzewnętrznianiem swoich potrzeb”. Jest egocentryczny, ma poczucie niezrozumienia i niesprawiedliwego traktowania. Stwierdzono osobowość dyssocjalną, a ponadto uzależnienie od alkoholu.
Oskarżony, pytany podczas obserwacji medycznej o okoliczności czynu, powiedział krótko: „Nie wiem, czy to był amok, czy urwany film”.
Akta nie kłamią
Na pierwszej rozprawie oskarżony przyznał się do zabójstwa byłej żony i zaatakowania towarzyszącego jej partnera. Nie chciał jednak składać wyjaśnień i zdecydował się tylko na odpowiadanie na pytania stron.
Prokurator Krzysztof Sokół chciał poznać przebieg wydarzeń, oskarżony – podobnie jak w śledztwie – zasłonił się niepamięcią i oświadczył:
– Z tego, co wynika z akt, to ja pozbawiłem życia pokrzywdzoną i zaatakowałem Marcina D. Wiem tylko, że tego dnia piłem alkohol wymieszany z lekami i brałem też amfetaminę. Nie mam jednak pojęcia, dlaczego stała się ta tragedia, bo bardzo kochałem Ankę. Na swój sposób przeżywam to wszystko, bo nie jestem człowiekiem bez serca.
Sąd chciał ustalić, czy spotkanie z byłą żoną i jej partnerem było przypadkowe, czy planowane wcześniej.
– Zupełnie przypadkowe. Byłem wcześniej w parku, a później szedłem ulicą. Pamiętam tylko, że zauważyłem wówczas Ankę. Później widziałem jakieś gałęzie nad głową, była chyba szarpanina i obudziłem się w karetce pogotowia.
Oskarżony wyjaśniał też, że od dłuższego czasu bardzo przeżywał fakt, że miał utrudniony kontakt z dziećmi.
– Nie mogłem się w tej sprawie porozumieć z żoną. Nie mówię byłą, bo wzięliśmy ślub kościelny i ten rozwód się dla mnie nie liczy.
Marcin D. był zarówno świadkiem ataku na pokrzywdzoną, jak i ofiarą Pawła B.
– Tego dnia wyszliśmy z Anią z mojego mieszkania około dziewiętnastej i zauważyliśmy oskarżonego idącego w naszym kierunku. Jak nas zobaczył, zaczął się do nas wulgarnie odnosić. Krzyczał też, że nas pozabija. A później Ania zaczęła się z nim szarpać i kłócili się. Powiedziała mu, że ma zakaz zbliżania się do niej. Wówczas zareagował agresją. Mnie też ubliżał, ale starałem się nie odzywać, bo miałem nadzieję, że zaraz się uspokoi.
Według zeznań świadka Anna T.B. poszła w kierunku domu i wówczas Paweł B. wyciągnął nóż i zadał jej pierwszy cios. Ponoć prosto w serce.
– Wcześniej jeszcze napluł jej na twarz. Odruchowo rzuciłem się w jej obronie i uderzyłem go w głowę. Ania kurczowo się go trzymała i razem upadli na ziemię. Podbiegłem i znowu go uderzyłem. Chciał mnie ugodzić nożem, ale tylko mnie zadrasnął, bo odskoczyłem. Później chyba na moment stracił przytomność, a ja pobiegłem po telefon, żeby zadzwonić po pogotowie. Byłem bardzo zdenerwowany, w szoku i nie mogłem się połączyć. Poprosiłem więc o pomoc sąsiada.
– W jaki sposób oskarżony zadawał ciosy pokrzywdzonej? – pytał sąd.
– Przyciskał ją do ziemi i uderzał nożem z góry.
– Czy pokrzywdzona piła wcześniej alkohol? – dociekała mecenas Agata Skrętowicz, adwokatka Pawła B.
– W mojej obecności wypiła jedno piwo i nie sądzę, żeby piła coś wcześniej. Nigdy też nie zauważyłem, żeby zażywała jakieś substancje psychotropowe. Zresztą była bardzo spokojna w dniu zdarzenia. To oskarżony zaczął nas wyzywać.
Co siedziało w jego głowie?
Gerard Ch. to brat pokrzywdzonej. Zeznał przed sądem, że siostra bała się oskarżonego. Dlatego często towarzyszył jej, jak wychodziła z domu.
– Kłócili się, ale na pewno Ania nie ograniczała mu kontaktu z dziećmi. Nie wiem też nic o tym, żeby przed tą tragedią nastąpiła jakaś eskalacja konfliktu, i nie mam pojęcia, co siedziało w jego głowie. Jedno jest pewne: moja siostra nie żyje i wiadomo, kto ją zabił.
Świadek Małgorzata P., cioteczna siostra oskarżonego, zapewnia, że osobiście nic złego jej nigdy nie zrobił.
– Paweł zawsze się do mnie ładnie odzywał. Ania też była dobra, uczynna i uśmiechnięta. Gorsze były relacje między nimi. Powiem tylko, że to nie było wesołe. Paweł nie pracował, nadużywał alkoholu, a później siedział w więzieniu. Właściwie wtedy czuła się bezpieczna. Zwierzała mi się, że boi się, jak Paweł wyjdzie, bo miała jakieś takie lęki przed nim.
– Mówiła z jakiego powodu? – chciał ustalić sąd.
– Jak był w zakładzie karnym, rozwiodła się z nim, a później zażądała alimentów. I chyba o te alimenty Paweł miał do niej największe pretensje, bo nie chciał płacić na własne dzieci.
– Czy słyszała pani, że pokrzywdzona groziła oskarżonemu? – pytała obrona.
– Nic nie wiem o tym, żeby straszyła, że kogoś na niego naśle. Jakby chciała to zrobić, to zrobiłaby to już dawno i tyle. – Czy nadużywała alkoholu? – W moim towarzystwie nigdy nie piła i nie kupowała alkoholu, choć często razem chodziłyśmy do sklepu. Nigdy też nie widziałam jej pijanej na ulicy.
Przed sądem stanęła również matka oskarżonego.
– Jak byli małżeństwem, to mieli problemy, jak to w każdym związku. Paweł jednak bardzo kochał Anię, może później pojawiła się zazdrość albo coś. Nie wiem... Pamiętam, że na weselu powiedział od razu, że żeni się z nią z miłości, a nie dlatego, że jest w ciąży – zeznała Barbara B.
– Czy syn utrzymywał kontakt z dziećmi po rozstaniu z pokrzywdzoną? – pytał sąd.
– Starał się, jak to było możliwe. Pisał też do synów listy, ale nie zawsze były im dostarczane. Wiem, że młodszego syna uczył gry na gitarze, grali też razem w piłkę. Jak był w zakładzie karnym, pisał do mnie, że chce nadrobić czas, żeby być bliżej i dłużej ze swoimi dziećmi. Wiem, że chłopcy byli szczęśliwi, jak Paweł spędzał z nimi czas. A ta późniejsza rozłąka bardzo źle wpłynęła na jego psychikę. Można powiedzieć, że rozwód i ograniczone kontakty z synami kompletnie go podłamały. Rozpił się, nie bardzo wiedziałam, co mu doradzić.
Zdaniem świadka syn jest dobrym człowiekiem i ma dobre serce.
– Obserwowałam jego stosunek do mojej mamy, która z nami mieszkała. Gdy miała ponad 90 lat i była niedołężna, Paweł bardzo pomagał mi w opiece nad nią. Miał do babci bardzo dużo cierpliwości. A później brakowało mu tego, że jest ojcem, a nie może spotykać się z dziećmi.
Słysząc te słowa, oskarżony rozpłakał się.
Alkohol, zazdrość i ból?
Pod koniec procesu Paweł B. zdecydował się na złożenie uzupełniających wyjaśnień.
– Między mną a Anią było wiele nieporozumień, ale nigdy bym nawet nie pomyślał, że dojdzie do takiej tragedii. A wpływ na moje zachowanie miał alkohol oraz dodatkowo środki odurzające. A także zazdrość i ból spowodowany wieloletnim brakiem kontaktu z dziećmi. Nie zamierzam się usprawiedliwiać, ale to wszystko wyłączyło mi myślenie. Teraz jest mi strasznie wstyd, że zawiodłem wiele osób, ale ja naprawdę – proszę wysokiego sądu – nie miałem zamiaru nikogo zabijać. Zrobiono jednak ze mnie potwora bez uczuć – mówił Paweł B.
Przekonywał też, że starał się być bardzo dobrym ojcem.
– Brałem czynny udział w rozwoju mojego pierwszego syna, w mojej obecności wymawiał pierwsze słowa i stawiał pierwsze kroki. Z drugim nie miałem już takiego kontaktu i musiałem go poznawać na odległość, bo moje wizyty w domu nie były mile widziane przez pokrzywdzoną. Dzieci nie mogły też do mnie przychodzić z powodów wymyślanych przez Ankę. Ona tymczasem szukała ojca dla dzieci wśród mężczyzn z marginesu społecznego. Dlatego wpadłem w depresję i brałem silne leki. Bardzo cierpiałem przez tę bezduszną rozgrywkę mojej żony. Oglądałem zdjęcia swoich dzieci w internecie i płakałem. Owszem, często w rozmowach z Anką mówiłem różne złe rzeczy, ale nie chciałem jej skrzywdzić, bo jednak bardzo ją kochałem... – ocierał łzy oskarżony.
Prokurator domagał się kary dożywocia dla Pawła B. Obrona zaś wnosiła o uwzględnienie przy wydawaniu wyroku stanu psychicznego swojego klienta przed zdarzeniem oraz w trakcie czynu i wymierzenie mu kary 25 lat pozbawienia wolności.
Sam oskarżony w ostatnim słowie powiedział tak:
– Nie zgadzam się z żądaniami prokuratora i wymierzeniem mi tak wysokiej kary. Nie jestem aż tak złym człowiekiem, abym nie mógł już egzystować w społeczeństwie. Jak już mówiłem, nie pamiętam tego zdarzenia i nie zrobiłem tego z premedytacją. Pokrzywdzona groziła mi, że już nigdy nie zobaczę swoich dzieci i proszę o uznanie, że to, co się stało, było efektem silnego wzburzenia. Przepraszam jednak wszystkich i proszę o przebaczenie.
Sąd nie miał wątpliwości, że oskarżony dopuścił się zabójstwa z zamiarem bezpośrednim. Jego wyjaśnienia uznał natomiast za niewiarygodne i będące wyłącznie obraną linią obrony.
Paweł B. skazany został na dożywotnie pozbawienie wolności. Będzie mógł ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie dopiero po 25 latach. Sąd zobowiązał także Pawła B. do zapłaty po 50 tys. zł nawiązki wobec synów zamordowanej kobiety i jej matki.
– Sąd sięgnął po najsurowszy wymiar kary, jaki jest przewidziany za zbrodnię zabójstwa. Taką karę wymierza się w wyjątkowych sytuacjach, gdy żadne okoliczności nie wskazują na możliwość poprawy i szansę na sukces wychowawczy. Dotychczasowa droga życiowa, cechy osobowości oskarżonego oraz popełnienie zbrodni w warunkach wielokrotnej recydywy wskazują na brak jakiejkolwiek perspektywy skutecznej resocjalizacji – uzasadniał wyrok sędzia Jarosław Kowalski.
Sąd zwrócił też uwagę, że pokrzywdzona osierociła czwórkę dzieci, w tym dwóch synów oskarżonego. W tych okolicznościach jedynie najsurowsza kara przewidziana za zabójstwo zapewnić może elementarne poczucie sprawiedliwości.
Wyrok nie jest prawomocny. Zarówno prokuratura, jak i obrona złożyły apelację, a sprawę będzie teraz rozpatrywać sąd wyższej instancji.