Wniebowzięci nad jeziorem Niegocin
Tysiące turystów oklaskiwało nad jeziorem Niegocin w Giżycku podniebne ewolucje najlepszych pilotów z Polski i Litwy. – Najpierw pokazy lotnicze odbywały się w Kętrzynie, a od 11 lat latamy nad mazurskimi jeziorami. Jest to wydarzenie na skalę europejską – przekonywał Stanisław Tołwiński, pomysłodawca i organizator Mazury AirShow.
Za nami 22. edycja tej popularnej imprezy. Po dwóch latach pustki spowodowanej przez COVID-19 lotniczy show odbył się tradycyjnie w pierwszy weekend sierpnia. Były korkociągi, mijanki z beczkami, pętle, gonitwy samolotów na niebie, samoloty ustawione w klucz, obroty w pionowym wznoszeniu i wiele innych lotniczych konfiguracji, które można było podziwiać w Giżycku. Najlepsze miejsca to okolice plaży miejskiej i lotnisko Kętrzyn-Wilamowo (historyczne lotnisko byłej kwatery Hitlera). Podniebne akrobacje najlepszych pilotów oklaskiwały tłumy widzów z całej Polski. Nie zabrakło oryginalnych maszyn, gości z zagranicy, a nawet skoczków spadochronowych.
Na drzwiach od stodoły też polecisz
Start sobotnich pokazów opóźniał się, a wszystkiemu winny był niski pułap chmur. Padał deszcz i choć wszyscy to widzieli, to publiczność zgromadzona nad jeziorem Niegocin nie zamierzała stosować wobec organizatorów żadnej taryfy ulgowej. – A więc o której ten start? Ile można czekać? – niecierpliwił się Łukasz Cybulski na facebookowym fanpage’u Mazury AirShow. – Wystarczyło jedynie udostępnić informację o opóźnieniu – nie dawał za wygraną.
Niepochlebne wpisy jako pierwszy czytał Maciej Kisiel, wolontariusz z biura prasowego pokazów bez pamięci zakochany w awiacji, a na co dzień chirurg w giżyckim szpitalu. – Ludzie myślą, że są najważniejsi i gdy oni czekają, to nawet na drzwiach od stodoły da się do nich przylecieć. Siedzą na plaży, siedzą w swoich jachtach i tylko wymagają. A powinni pamiętać, że to bezpieczeństwo jest najważniejsze – przekonywał Maciej. – Widoczność w sobotę, na początku pierwszego bloku pokazów, była naprawdę słaba, a pilotom nie wolno przecież wlatywać w chmury. Dlatego musieliśmy poczekać, aż wiatr trochę ten deszcz przegoni – tłumaczył sytuację na niebie młody lekarz wolontariusz.
Ludzi pracujących społecznie przy Mazury AirShow jest co roku kilkudziesięciu. Pomysłodawca wydarzenia Stanisław Tołwiński mówi krótko: bez miłośników lotnictwa, tych tłumów wolontariuszy, nie udałoby się nic. Nic by się nie odbyło. Są to głównie młodzi adepci lotnictwa związani m.in. z wydziałami lotnictwa i budowy samolotów na uczelniach wojskowych i cywilnych.
– Skąd wzięły się te tłumy z zadartymi głowami na plaży? Za co ludzie kochają lotnictwo? – pytam. – Dziś samoloty są praktycznie niezawodne. Dla mnie to perfekcyjne urządzenie techniczne. A samo latanie to przede wszystkim wolność, coś niesamowicie ożywczego. Trudno to opisać – samemu trzeba to przeżyć – objaśniał Michał Andrachiewicz, pracownik Politechniki Poznańskiej, który lotnictwem zajmuje się od 30 lat. Podczas Mazury AirShow biegał z mikrofonem w ręku i opowiadał głównie o tym, co widziała publiczność na lotnisku Kętrzyn-Wilamowo. A było o czym opowiadać. Po wykupieniu biletu za 10 zł człowiek pojawiał się w całkowicie innym świecie. Piękne kolorowe samoloty, wycie silników i piloci chętni do rozmowy. Każdy mógł też za 250 zł odbyć lot zabytkowym radzieckim samolotem An-2 (popularny „Antek”) albo amerykańską Cessną. A trasa lotów promocyjno-zapoznawczych wiodła w kierunku sanktuarium w Świętej Lipce i z powrotem. – Było super. Wniebowzięci byliśmy przez piętnaście minut. Trochę krótko, ale mówi się trudno. Zleciało momentalnie, ale to dobrze wydane pieniądze – zachwalał 18-letni Igor z Łodzi.
Mistrz akrobacji kapitanem Airbusa
Każdy z prezentowanych samolotów i ich znakomici piloci to temat na osobną opowieść. Podczas pokazów zaprezentował się m.in. zespół akrobacyjny Polskich Sił Powietrznych „Orlik” na samolotach PZL-130 Orlik, dotarł też stały gość wydarzenia, świetny pilot, były premier i prezydent Litwy Rolandas Paksas. Na polskim niebie wykonywał dla publiczności akrobacje na samolocie Jak-50. Towarzyszyli
mu dwaj członkowie zespołu akrobatycznego ANBO, który tworzą: Robertas Noreika i Aligmantas Žentelis. Oczy wielu widzów były skierowane też na Wojciecha Krupę, lidera Grupy Akrobatycznej Orlen Żelazny. On i jego skrzydłowi – Dominik Łuczak i Wojciech Grzechowiak – latali na samolotach Zlin Z-50. Pomalowane na czerwono, z widocznym z daleka logo sponsora, świetnie prezentowały się na mazurskim niebie. To specjalistyczna maszyna przeznaczona do akrobacji, gotowa wzbijać się pionowo bez użycia siły nośnej. – To prawdziwa elita pilotów, bo na takich samolotach naprawdę trzeba umieć już latać – stwierdzi Łukasz Czepiela, należący do największych gwiazd pokazów. To jedyny Polak, mistrz świata Red Bull Air Race w klasie Challenger (2018), a na co dzień kapitan rejsowego Airbusa popularnych linii lotniczych. Ten młody, szczupły mężczyzna do Giżycka przyleciał Extrą 330SC, jednym z najlepszych samolotów akrobacyjnych świata. To jednomiejscowa odmiana popularnych Extr, których w Polsce jest mniej niż 20. – Samolot waży 600 kg, ma 315 koni, węglowe skrzydła i niesamowite osiągi. Prędkość obrotowa to 420 stopni na sekundę. Jedną pełną beczkę robimy w 0,8 sekundy – wyliczał Łukasz Czepiela. Jego maszyna przemieszcza się z prędkością ok. 350 km/godz. i w ciągu godzinnego lotu pali ok. 50 litrów paliwa. Jego lot z Częstochowy trwał zaledwie 1,5 godziny.
Latać trzeba z głową
Droga Łukasza do lotnictwa zaczęła się, gdy był 6-letnim chłopcem. – Tata zabrał mnie na pokazy lotnicze. Tam zobaczyłem pokaz akrobacji na takim samolocie, jak teraz lata Żelazny, i zakochałem się w lataniu. Dlaczego tu jestem? Dla siebie, dla publiczności, ale też dlatego, że spłacam dług. Może jakaś młoda osoba zobaczy mój pokaz, podąży moją drogą i potem już dalej będziemy rozwijać te polskie lotnicze tradycje – przekonywał Łukasz, który od lat chętnie dzieli się swoimi umiejętnościami z innymi pilotami zainteresowanymi lotnictwem akrobacyjnym. – Łukasz to mój krajan, bo obaj pochodzimy z Rzeszowa, i jako wytrawny pilot stara się czegoś mnie nauczyć. Obecnie szkoli mnie na dwuosobową Extrę – dowiedziałem się od Marka Forystka, jedynego chyba w Polsce pilota akrobacyjnego wśród adwokatów. Ten przedstawiciel krakowskiej palestry na AirShow przyleciał swoim Boeingiem N2S-3 Stearmanem. To jedyna taka konstrukcja obecnie dostępna w Polsce – samolot podstawowego wyszkolenia w USA w czasach drugiej wojny światowej, rocznik 1941. Cena tej niezwykłej maszyny to ok. 110 tys. euro. – Jakieś drobne naprawy były, ale całość w zasadzie jest oryginalna. To samolot dość przyjazny dla użytkownika i od niego zaczynali wszyscy piloci w amerykańskiej armii – opowiadał Marek Forystek. Choć jego lotniczych fascynacji z różnych powodów nie podziela najbliższa rodzina, z roku na rok staje się coraz lepszym pilotem.
– Na pokazach znalazłem się nie dzięki umiejętnościom, ale przez to, że mam taki, a nie inny samolot – stwierdził jednak skromnie pilot adwokat. Pytałem, dlaczego tu przyleciał z międzylądowaniem na tankowanie na lotnisku w Piotrkowie Trybunalskim.
– My, piloci polscy, wszyscy się znamy, przynajmniej z widzenia. To dla mnie wielka frajda spotkać się w tym znakomitym gronie i być częścią tego wydarzenia – odpowiedział Marek Forystek, który choć z całego serca propaguje lotnictwo, to do latania nikogo na siłę namawiać nie zamierza. – To zbyt duża odpowiedzialność. Lotnictwo niesie pewne ryzyko i nie jest dla ludzi bez wyobraźni. Chojractwo w lotnictwie zazwyczaj się źle kończy i dlatego zawsze trzeba latać z głową – podsumował.
Od Staszka można się wiele nauczyć
A Stanisław Tołwiński, pomysłodawca pokazów Mazury AirShow, chodził rozpromieniony. Uśmiech nie schodził mu z ust, choć jeszcze kilka tygodni temu nie był nawet pewien, czy wydarzenie w ogóle dojdzie do skutku. Podczas tradycyjnego „Ship Party”, czyli rejsu statkiem „Tałty” po mazurskich jeziorach, otoczony grupą sprawdzonych, wieloletnich przyjaciół, m.in. z czasów harcerstwa, sypał branżowymi żartami. Dowcipkował na temat tego, czym różni się pilot samolotu od pilota śmigłowca. – Staszek to nasz sprawdzony przyjaciel. Jesteśmy tu co roku. Można uczyć się od niego wyobraźni i umiejętności realizacji długoterminowych celów. Mamy nadzieję spotykać się na Mazury AirShow jeszcze wiele razy – stwierdził Marek Kaliszek, prezes firmy brokerskiej Mentor, jeden z partnerów wydarzenia.
Na uczestników Mazury AirShow czekało wiele wydarzeń towarzyszących. Były to m.in. warsztaty modelarskie dla dzieci, a także spotkanie z kapitanem Tadeuszem Wroną, pilotem, który awaryjnie wylądował na warszawskim Okęciu Boeingiem 767 z 230 pasażerami na pokładzie. Tygodnik ANGORA był partnerem medialnym Mazury AirShow. Zapraszamy za rok!
Fot. Kamil Winek/Mazury AirShow