Po co ci ten ślub?
Rozmowa z MICHAŁEM WIŚNIEWSKIM, liderem zespołu Ich Troje
Nr 12. Cena 4,99 zł – Pięćdziesiątka to dla mężczyzny wyzwanie?
– Psychicznie mam już dziewięćdziesiątkę. Wewnętrznie zawsze czułem się dużo starszy, fizycznie wręcz odwrotnie, chociaż akurat dzisiaj wysiadł mi kręgosłup. Na odcinku szyjnym mam już trzy implanty. Wszystkie swoje pasje, szaleństwa i nałogi przypłaciłem zdrowiem, ale nie narzekam. Naprawiam, co się da. Wczoraj rozmawiałem o tym z rówieśnikiem, na którym czas zdecydowanie odcisnął swoje piętno. Tłumaczyłem mu, że musi o siebie zadbać. Od narzekania nie schudnie. Trzeba ćwiczyć. Nie wystarczy, że nie będzie jadł. Sam nie dbam o wagę, ale na scenie muszę zmieścić się w kostiumy. Odkąd wygrałem z alkoholem, przybyło mi 10 kilo. Nabieram ciała przez zimę i muszę ćwiczyć na wiosnę.
– Co poczułeś, kiedy na trzeźwo zobaczyłeś siebie prawdziwego?
– Cały czas byłem prawdziwy. Alkohol tylko uwypukla pewne cechy, najczęściej negatywne. Wiąże się też z brakiem asertywności, co często wykorzystują ludzie, którzy cię otaczają. Powiedziałem kiedyś mojej córce Fabienne: „Pamiętaj, córciu, że dbanie o siebie nie oznacza, że jesteś egoistą. Mówi ci to pilot, który za każdym razem przypomina, że najpierw maseczkę zakładasz sobie, a później dziecku”. To się nie wzięło znikąd. Jeżeli nie zadbasz o siebie, staniesz się wrakiem człowieka i nie zadbasz wtedy o bliskich.
– Na najnowszej płycie „Projekt X” śpiewasz: „Chciałbym opowiedzieć moją historię, pachnie fajkami i alkoholem, ojca nie miałem, matki nie miałem, sam po ulicy się nocą błąkałem”. Zrobiłeś wiwisekcję życia z okazji pięćdziesiątki?
– Na każdej płycie robię wiwisekcję, dlatego coraz częściej pracuję z tekściarzami, żeby nie wylewać słowami swojej żółci. To jest oczywiście opowieść o Łodzi, czyli o mnie, bo jestem częścią swojego miasta. Akurat ta piosenka niewinnie się zaczyna, ale trudno zawrzeć w czterech wersach prawdę o tym, jak było, nie obrażając przy tym nikogo. Długo nad tym pracowaliśmy z Szymonem Barabachem. Gdybym napisał to sam, byłoby ostro, bo jestem człowiekiem, który posługuje się komunikatem otwartym. Z Szymonem staraliśmy się znaleźć dystans do tego, co przeżyłem. Tak naprawdę najpiękniejsze rzeczy tworzymy wtedy, kiedy jesteśmy w złym stanie emocjonalnym, a nie dobrym. Teraz jest mi dobrze. Mam spokój i chcę go pielęgnować. Niech piszą inni.
– Zastanawiam się, czy ta dojrzałość psychiczna, od której zaczęliśmy, ma źródła w Twojej samotności z dzieciństwa?
– Często powtarzam moim dzieciom: „Pamiętajcie, że samotnym można być nawet wtedy, gdy nie jesteś sam”. Żyłem w domu dziecka, w rodzinie zastępczej, ale nie byłem dzieckiem z Delhi pozostawionym samemu sobie na ulicy. Nie ma skali bólu i nie ma skali samotności. „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” – to też mówię moim dzieciom. Pamiętam hip-hop z lat 90. Jestem chłopcem, który urodził się na Chojnach, w typowym łódzkim familoku, gdzie mieliśmy jeden wychodek na kilka domków, a hiphopowcy śpiewali, że w bloku jest im źle. Ku... – myślałem – każdy z nas marzy, żeby tam mieszkać. Później przeniosłem się do kamienicy na Obrońców Stalingradu, gdzie tynki leciały ze ścian, bawiliśmy się na brudnym, zaśmieconym podwórku, a hiphopowcy z bloków dalej narzekali. Moje dzieci słuchają hip-hopu, więc ja też do tego wróciłem. Musiało minąć 20 lat, żebym poznał i zrozumiał ich punkt widzenia. Problem w tym, że dzisiaj ludzie nie mają czasu, żeby poznać drugiego człowieka.
– To prawda.
– Jakiś dziennikarz zapytał mnie ostatnio, co mi sprawia największą przykrość. Odpowiedziałem – a nigdy się nie skarżę – że nazywanie mnie „dzieciorobem”, bo to czytają moje dzieci. A moje dzieci to moje największe przeboje. Myślę, że niejeden rodzic powiedziałby tak o swoich dzieciach w kontekście własnego życiowego sukcesu. Nieważne, czy jest kasjerem w Tesco, czy profesorem uniwersytetu.
– Kiedy urodził się twój pierwszy syn, Xavier, czego chciałeś mu zaoszczędzić jako ojciec?
– Casus dziecka z domu dziecka jest prosty – chce naprawić wszystkie błędy swoich rodziców. Każdy rodzic, który wychował się w rodzinie, gdzie były zachowania patologiczne, wierzy, że jest w stanie zadośćuczynić za te wszystkie grzechy i porażki. Dla jasności, krzywdą są nie tylko alkohol, narkotyki czy przemoc domowa, ale również zmuszanie dziecka do studiowania medycyny, bo tatuś jest lekarzem. Napisałem dla mojego ojca piosenkę „Nie pij, tato”, którą śpiewano w każdym domu dziecka. W 2016 roku zaśpiewała mi to moja córka Vivienne. Kolejny powód, dla którego zwyciężyłem z nałogiem i jestem z tego dumny. Summa summarum, kiedy rodził się Xavier, już wiedziałem, co będzie studiował i kim zostanie. Z czasem wszystko zweryfikowałem. Zrozumiałem, że najcenniejszą rzeczą, jaką mogę dać moim dzieciom, jest wolność. Wolność również
w popełnianiu błędów. Z ich mamami chcemy, żeby wyfrunęły z gniazda i jak najmniej się przy tym poobijały. Możemy je ratować, opatrywać rany, ale nie będziemy im mówić, jak mają żyć.
– Dzieci to owoc miłości. Jesteś niestrudzonym poszukiwaczem miłości.
– Jak każdy z nas. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby żyć w samotności. Ludzie powinni się kochać. Niejedną piosenkę o tym napisałem. Jak ktoś mnie pytał o definicję miłości, odpowiadałem: „Miłość jest wtedy, kiedy na łożu śmierci ktoś trzyma cię za rękę”. Być z kimś do samego końca – to jest miłość. Kochanie to co innego. Wiąże się z szacunkiem, zaufaniem, prawdomównością; to są rzeczy, które sprawiają, że czujesz się kochany, zadbany, bezpieczny. Ale jesteśmy tylko ludźmi, którzy w życiu kierują się emocjami. Magda poznała mnie jako alkoholika, Marta tak samo, Ania i Dominika również wiedziały, z kim się wiążą. Żebyś mnie dobrze zrozumiała – nie zrzucam z siebie ani winy, ani odpowiedzialności. Na szczęście na tym wzburzonym morzu w końcu widać spokój za oknem.
– Wiem. Z każdą z tych kobiet brałeś ślub. Pola jest twoją piątą żoną. Twoja nieustępliwość w tej materii jest w jakiś sposób wzruszająca. Jakby w tej ślubnej ceremonii była magia...
– Za każdym razem ludzie mnie pytają: „Po co ci ten ślub?”. Kiedy czujesz, że chcesz z tą kobietą spędzić życie, to nie rzucasz monetą, tylko się oświadczasz. Ślub – cywilny czy kościelny, to bez znaczenia – jest tego konsekwencją. Przysięgą przed Bogiem: „Przysięgam, że to jestem ja, bez żadnych tajemnic, obiecuję, że w zdrowiu, chorobie, w bogactwie i w biedzie, w szczęściu i nieszczęściu będę przy tobie”. Nie ma w tym nic skomplikowanego. Ta przysięga jest dla mnie bardzo ważna. Po co mam się łączyć z kimś, kto nie jest na to gotowy? Jak idę na targ i kupuję pomarańczę, to nie oczekuję, że ona będzie truskawką. Za każdym razem wierzyłem, że nam się uda. Wydaje mi się, że miałem, łącznie z Magdą, która wylała na mnie wiadro pomyj, bardzo kochające żony, które z najlepszymi intencjami podchodziły do naszego małżeństwa. Każda mi poświęciła część swojego życia, a ja im.
– Cztery razy ci się nie udało. To nie jest oskarżenie, tylko stwierdzenie faktu. Ale się nie poddałeś.
– Są momenty, kiedy wydaje ci się, że możesz przenieść góry, a potem przychodzi chwila próby i okazuje się, że nie dajesz rady. Gdzieś po drodze moje żony opadały z sił i – nie wgłębiając się w szczegóły – po prostu się poddawały. Przyjmowałem to z pokorą. Cenię kobiety za to, że potrafią przywdziewać zbroję. Ale jak idą spać, to muszą tę zbroję zdjąć i są wtedy tak samo bezbronne jak cała reszta. Kobietom zawsze się wydaje, że są w stanie zmienić mężczyznę. Mimo że ostrzegasz je 500 razy, że się nie zmienisz, wciąż w to wierzą. Aż w końcu pękają.
– I tak się stało.
– W końcu nadszedł moment, że zaszyłem się z własnej woli. Pola poznała mnie trzeźwego, ale ona również wiedziała, z kim się wiąże. Kiedy kończy mi się wszywka, popijam sobie. Pola widziała mnie po alkoholu, ale nigdy nie widziała mnie pijącego pięć lat z rzędu. Ja jestem z gatunku barankowatych – jak się napiłem, szedłem grzecznie spać, nie miałem łazika, nie robiłem awantur, nie znikałem na mieście. Najlepsze imprezy mam w domu, nie na zewnątrz. Chodzi o to, że jeśli ktoś ci poświęca swoje życie, mało tego, rodzi ci dzieci, oczekuje od ciebie, że ten poświęcony czas nie pójdzie na marne, czy to jest związek partnerski, czy małżeństwo, nie ma znaczenia. Tym razem obiecałem sobie, że już nigdy nie będę się starał, żeby komuś zrobić dobrze na siłę, żeby kogoś uszczęśliwić. Taki jest mój pomysł na związek z Polą. – Sensowny... – Tak uważam. Spotykam na swojej drodze wiele małżeństw, które wytrzymały ze sobą w szczęściu i zdrowiu 40 lat, ale widzę też całą masę małżeństw, które żyją razem 40 lat i szczerze się nienawidzą. Pomijam wszystkich tych, którzy tkwią w związku małżeńskim, bo mają wspólny kredyt i nie stać ich na osobne mieszkanie. Albo są razem dla tak zwanego dobra dzieci, co uważam za największą głupotę.
– My, dorośli, sami siebie oszukujemy, a dzieci i tak wszystko widzą, czują i rozumieją.
– W związku z Dominiką po raz pierwszy stałem się ojczymem, bo wspólnie wychowywaliśmy jej wówczas trzyletniego Maksa. Zostaliśmy patchworkową rodziną pełną gębą. Kiedyś powiedziałem – i wciąż tak uważam – że mężczyzna powinien odczekać swoje, zanim zostanie ojcem. Do ojcostwa trzeba, panowie, po prostu dorosnąć. Wiem, że są chlubne wyjątki, i tym panom gratuluję, ale one tylko potwierdzają regułę. Myślę, że nasze dzieci są szczęśliwe. Oczywiście przed nimi kolejne życiowe wyzwania, troski, budowanie własnej rodziny. Mam nadzieję, że daliśmy im dobre wzorce. Uważam, że jesteśmy o wiele lepszą rodziną niż niejedna rodzina udająca normalną. Nie ma recepty na sukces, nie ma recepty na szczęśliwy związek, nie ma recepty na miłość. A nawet jeżeli jest, zawsze pojawi się czynnik losowy, przypadek, zasiedzenie czy nuda, które sprawią, że wszystko się rozsypie.
– Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?
– Bez dzieci. One są całą siłą napędową. Niedawno w Nowym Jorku pożegnałem przyjaciela, obydwoje z żoną nie chcieli mieć dzieci, żyli tylko dla siebie. Od 14. roku życia byli nierozłączni. Najpiękniejsza miłość, jaką można sobie wyobrazić, dbali o siebie każdego dnia. On żył dla niej, ona żyła dla niego. Teraz Robert umarł, miał dopiero 55 lat. Dla niej świat się skończył. Zjechaliśmy z całego świata, żeby pożegnać przyjaciela i wspierać przyjaciółkę. Pomyślałem, że mieli wszystko oprócz jednej rzeczy – nigdy nie poczuli miłości dziecka. Spełnieni natomiast w swojej miłości, posiłkowali się obcymi dziećmi i chętnie nas przyjmowali. Zaprosili kiedyś mnie i Fabienne do Nowego Jorku, gdzie moja córka dzięki nim chodziła do Broadway Dance
School. Później zaprosili mnie i Eti, a ja na jakiejś uliczce w Nowym Jorku przekonałem ją, że warto znać angielski, i tak złapała bakcyla. Dziś mówi perfekcyjnie po angielsku i uczy się japońskiego. To też wydarzyło się dzięki nim.
– Miałeś 22 lata, jak założyłeś zespół, który przyniósł ci sławę, pieniądze, miłość. Co byś dzisiaj powiedział tamtemu chłopakowi?
– Przez lata śpiewałem: „Jutro będzie lepszy dzień”. Albo: „Michał, pamiętaj, zawsze naprzód, nigdy wstecz. Nie patrz się za siebie, bo przeszłości nie da się zmienić”. Natomiast moim dzieciom mogę przekazać mądrość, że życie pobiera swoje cło nie tylko od porażek. Każdy musi zapłacić wysoką cenę za błędy, ale za sukces również. Trzeba o tym pamiętać. To jak z tym kołem szczęścia, które możesz sobie narysować. Kosztem zdrowia – coś, kosztem przyjaciół – coś, kosztem kariery – coś, kosztem miłości – coś. Zawsze musisz coś poświęcić, żeby gdzie indziej zyskać. Tajemnica w tym, żeby znaleźć równowagę. Mogę powiedzieć, że w sumie robię to, co chciałem, a w dzieciństwie chciałem zostać tramwajarzem: jeździć swoją trasą i obserwować ludzi. Jeżdżę w trasę i rozmawiam z ludźmi.
– Czujesz się spełniony.
– Kiedyś prosiłem się o miłość. W każdym domu dziecka zobaczysz całą masę błagalnych spojrzeń o miłość. Oni o nią błagają, nie wypowiadając słowa. Bo czy ktoś z nas nie chce być kochanym? Nie znam takiej osoby. Potrzebowałem 40 lat, żeby wytatuować sobie na karku: „I’ll never beg for love again”. I nigdy więcej o miłość nie będę prosił. O tym muszę pamiętać.