Nasi okupanci
Przyjęliśmy do naszego biura Ruchu Sprawiedliwości Społecznej przy ul. Elektoralnej 26 Marine z trojgiem dzieci. Najpierw, zważywszy, jak trudna jest sytuacja na rynku mieszkaniowym, podjęliśmy decyzję o podzieleniu się naszą siedzibą. Wolontariusze przez kilka tygodni remontowali i przystosowywali biuro do potrzeb uchodźców. Kiedy prace były prawie ukończone, nasza działaczka Mirka spotkała na ulicy Marine, która miała karteczkę z informacją, że poszukuje mieszkania. Wprowadzili się. A my nasze działania pomocowe prowadzimy w jednym pokoju zamiast dotychczasowych trzech.
Teraz miasto grozi nam, że jeśli matka – uciekająca z dziećmi przed rosyjskimi bombami z Mikołajowa – się nie wyprowadzi, to odbiorą nam biuro, które wynajmujemy od Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami Dzielnicy Wola. Na próżno tłumaczymy, że my nie zajmujemy się wyrzucaniem, tylko ratowaniem przed wyrzuceniem. Tak, złamaliśmy przepis, że w biurze się nie mieszka. Ale przecież tam jest wojna, te dzieciaki przeżyły traumę i wymagają pomocy psychologicznej, a nie eksmisji.
Przy czym właśnie uzyskaliśmy – w innej komórce miejskiej – zgodę na przerobienie łazienki, tak żeby był w niej prysznic. Gromadzimy środki, mamy już fachowców, którzy podjęli się wykonać ten remont w czynie społecznym. Ale pani z ZGN postawiła nam ultimatum: albo wyrzucimy matkę z dziećmi, albo tracimy lokal i zniknie z mapy miasta miejsce, które ludzie nazywają „ostatnią deską ratunku”. Bo ZGN Wola i inne dzielnice przystąpiły teraz do energicznego eksmitowania lokatorów z mieszkań. Po ogłoszeniu końca pandemii jesteśmy dosłownie oblężeni przez rodziny, którym urzędnicy miasta st. Warszawa grożą eksmisją.
Mimo że Konstytucja w art. 75 nakazuje władzy publicznej przeciwdziałać bezdomności, samorządy są głównym podmiotem eksmitującym. Chętnie byśmy matce i jej dzieciom pomogli coś wynająć i pomoglibyśmy też płacić czynsz. Wprawdzie ceny są astronomiczne, ale jakoś byśmy się zrzucili. Tylko że teraz to prawie niemożliwe, bo właściciele boją się wynajmować mieszkania matkom z dziećmi. Mówią, że taką rodzinę w razie czego trudniej wyrzucić. A lokali do wynajęcia jest mniej niż potrzebujących. I trudno się temu dziwić wobec wielomilionowej fali uchodźców.
Nie widzę powodu, żeby warszawski samorząd kontynuował dzieło rozpoczęte przez rosyjskiego okupanta. Dzieło krzywdzenia tej rodziny. Dla nas Marine oraz jej dwie córki i syn to nie tylko uchodźcy, ale i przyjaciele. A przyjaciół nie opuszcza się w biedzie.