Nie lubię starych dziadów trzymających się władzy
Rozmowa z GRZEGORZEM BENEDYKCIŃSKIM, burmistrzem Grodziska Mazowieckiego
– Od blisko 30 lat jest pan burmistrzem jednej z najbogatszych gmin w Polsce. Czy to, kto rządził Polską, wpływało na pana pracę jako samorządowca?
– Nigdy nie byłem typem załatwiacza. O żadne relacje nie zabiegałem, bo nie były mi one do niczego potrzebne. Stroną był zawsze dla mnie marszałek województwa. Gdy np. pojawiły się środki unijne na budowę obwodnicy Grodziska Mazowieckiego, to rozmawiałem o nich zawsze tylko z nim.
– Co dla pana jako samorządowca jest najważniejsze?
– Niezależność. Rozmawiam nie z posłami czy ministrami, ale z moimi radnymi. Nie wyobrażam sobie, żebym musiał przekonywać jakiegoś faceta z Warszawy, żeby mi dał parę złotych na inwestycje.
– Czy obecna władza próbuje ograniczać kompetencje samorządów?
– Jestem liberałem i gdy słyszę, że rząd zmniejsza podatki, to moje serce się raduje, ale dlaczego dzieje się to kosztem gmin? Skoro ludzie płacą mniej, to zwiększmy udział samorządom. Niestety, nic takiego nie następuje, a to przecież my w terenie odpowiadamy za wiele elementarnych potrzeb ludzi. Przyjęto taką formułę: fundusz rozwojowy, fundusz drogowy i my teraz piszemy te wnioski i czapkujemy, żeby coś dostać. Zaczęła się gonitwa. Zamieniam się w faceta, który zaczyna szukać kontaktów, dojść.
– Dlaczego?
– Zabiera to nie tylko poczucie samodzielności działania, zabiera też mnóstwo czasu i przede wszystkim zabiera godność. Nie mam czasu myśleć, co pożytecznego zbudować, ale myślę, w jaki sposób znaleźć dojście. To jest ohydne. Połowa gmin w Polsce właściwie nie ma nadwyżki operacyjnej i w związku z tym ma mizerne możliwości finansowania inwestycji. Gdy taki burmistrz coś dostanie, to coś zrobi. A jak nic nie dostanie, to nic nie zrobi. Dawniej, mówię przede wszystkim o środkach unijnych, kryteria były jasne. Dzisiaj, w odniesieniu do środków krajowych, te kryteria są rozmyte. Króluje uznaniowość.
– Skąd wziął się wielki gospodarczy sukces Grodziska Mazowieckiego?
– Z wolności. Wie pan, jestem facetem, który ma prawie 70 lat, a zaczynałem swoją pracę w urzędzie. W roku 1975 trafiłem jako stażysta do urzędu gminy, gdzie zajmowałem się głównie przynoszeniem wódki naczelnikowi. Rolnicy przychodzili, żeby dostać przydział na węgiel. A jak chcieli coś załatwić, to musieli postawić. Wódkę można było kupić od godz. 13, ale zaczynało się pić trochę wcześniej i wtedy my, stażyści, byliśmy uruchamiani.
– Węgiel na przydział? Nie boi się pan, że to za chwilę może wrócić?
– Mam nadzieję, że to już raczej historia, ale inne rzeczy są już podobne. Kto miał lepsze układy w województwie, w partii, to dla gminy coś załatwił. I nagle w 1990 roku przyszła zmiana systemu. Przeprowadzona w 1990 roku reforma samorządowa uchodzi do dziś za jedną z najbardziej udanych reform ostatniego 30-lecia. Udało się wtedy przełamać monopole totalitarnego państwa. Jeżeli ktoś obserwuje Polskę, to wie, że ten czas wolności, który dostaliśmy, został dobrze wykorzystany.
– Włączył się pan w te działania?
– Najpierw zostałem radnym, a po czterech latach, w 1994 roku, burmistrzem. Mieszkańcy zaufali przyjezdnemu, bo pochodzę z Kujaw. Najpiękniejsze było to, że jako burmistrz i jako rada mieliśmy pełną swobodę działania. Wiedzieliśmy, że gdy pojawi się w naszej gminie przemysł, to będzie więcej pieniędzy z podatków i ruszą wtedy inwestycje. Wówczas gmina Grodzisk Mazowiecki była jedną z najbiedniejszych na Mazowszu.
– A teraz jest jedną z najbogatszych. Położenie koło Warszawy załatwiło sprawę?
– Takie położenie jak my mają czterdzieści cztery gminy dookoła Warszawy, a najbardziej przemysłowym miejscem pod Warszawą jest Grodzisk Mazowiecki.
– To skąd ten sukces?
– Zaczęliśmy sprowadzać firmy. Włożyliśmy w to dużo wysiłku. Kiedyś pojechałem do Belgii, do mojego przyjaciela samorządowca. Pokazał mi, na czym polega strefa przemysłowa, jak ją zorganizować. Od początku miałem świadomość, że przyszłością są rozwojowe firmy produkcyjne, bo one zawsze inwestują w ludzi. To wszystko spowodowało, że bezrobocie mamy na poziomie 2 procent i jest kłopot ze znalezieniem rąk do pracy.
– Cały czas mówimy o biznesie. – No właśnie. Grodzisk Mazowiecki, który 500 lat temu otrzymał prawa miejskie, zasłynął jako znany w okolicy ośrodek handlu i przemiału zboża, pierwsze miasto na trasie linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, popularne uzdrowisko, siedziba pierwszej w Polsce kolei elektrycznej. Miasto było także przez cztery stulecia wspólnym domem dla żydów, chrześcijan, niemieckich ewangelików, ojczyzną dla przybyszów z różnych stron świata. Dlatego nie tylko dobrobyt i praca mają tu znaczenie. Ludzie chcą normalnie żyć i dlatego zawsze dbaliśmy w naszej gminie o rozgraniczenie stref przemysłowych od stref mieszkalnych. Chodzi o to, żeby ludzie mieli dużo zieleni i nie czuli na plecach oddechu przemysłu. To wszystko spowodowało, że do naszej gminy w ostatnich latach sprowadziło się już 20 tys. ludzi.
– Czy samorządowcy powinni opowiedzieć się w zdecydowany sposób za którąś ze stron sporu politycznego obserwowanego obecnie w Polsce?
– Jest to niemożliwe, bo środowisko samorządowców, podobnie jak polskie społeczeństwo, jest wewnętrznie podzielone. Nie ma wiodącej organizacji, która scaliłaby to środowisko i raczej nie spodziewałbym się tego, że samorządowcy w sposób zdecydowany przemówią jednym mocnym głosem.
– A mogłoby to mieć jakieś znaczenie?
– Istotniejsze będzie to, jaką grupę samorządowców pozyskają do startu w wyborach poszczególne partie polityczne. Bo sprawny samorządowiec jest w stanie przynieść średnio 2 – 3 tys. głosów, a przy systemie D’Hondta może to mieć wpływ na arytmetykę wyborczą, na końcowy wynik poszczególnych partii.
– A byłby pan zainteresowany tym, żeby w Polsce coś się zmieniło?
– Chciałbym, żeby w końcu zrobiło się normalnie. Ubolewam głównie nad dwiema sprawami. O pomstę do nieba woła sytuacja w mediach publicznych. Brak równego dostępu do mediów łamie zasadę równości uczestniczenia w wyborach. Nie ma możliwości przeprowadzenia wyborów w sposób transparentny i uczciwy przy takich mediach publicznych, jakie mamy obecnie. To katastrofa. A drugim elementem są oczywiście sądy.
– Sądy podobno działały źle, opanowała je sędziowska sitwa i dlatego Zjednoczona Prawica postanowiła je zreformować.
– Przez te wszystkie lata, gdy jestem w Grodzisku Mazowieckim burmistrzem, nigdy mi się nie zdarzyło, żebym z jakimś sędzią, prokuratorem czy komendantem policji siedział i coś knuł. Nawet nie wiem, kto jest u nas prokuratorem. Nie może być sytuacji, że kiedykolwiek w naszym kraju ktoś zwątpi, że zostanie sprawiedliwie osądzony. To przecież nasze elementarne prawo. Jeżeli to się nie zmieni, to będzie tragedia. Dlatego nie mogę zrozumieć postaw i zachowań wielu ludzi wywodzących się z nurtu postsolidarnościowego. Wolnych sądów powinniśmy bronić za wszelką cenę, bo jeżeli to stracimy, to znowu wpadniemy w coś, co było straszne. Byłem młody i inaczej to odbierałem, ale to było gówno.
– Za chwilę przestanie pan być burmistrzem...
– Wyrażam pogląd: nie lubię starych dziadów trzymających się władzy. A w związku z tym za rok, kiedy skończy się kadencja, oddam władzę młodszym pokoleniom. Mam bardzo młody urząd, ekipa następców jest dobrze przygotowana.
– Wymieniał pan w tej rozmowie swoje liczne sukcesy, a z czego jest pan niezadowolony?
– Nie przywiązywałem, podobnie jak wielu moich kolegów z samorządów, wystarczającej wagi do rozpowszechniania wiedzy o tym, co to jest demokracja, co to jest trójpodział władzy, czym są wolności obywatelskie. Przyjęliśmy założenie, że to jest tak proste, tak oczywiste, dane raz na zawsze i nie trzeba tego pielęgnować. To był błąd.