Mózg wyłączony z gniazdka
W Raciborzu przebrany za policjanta mężczyzna strzelał do prawdziwych funkcjonariuszy z broni palnej. Jeden z nich zginął na miejscu. Sprawca stanął przed rybnickim sądem
Widziano go na stacji benzynowej w policyjnym mundurze. Czekał przy kasie z czteropakiem piwa w ręce. Jak zapamiętali świadkowie, był pobudzony i niecierpliwy – ponaglał sprzedawczynię. Gdy zapłacił, odjechał.
Jeden z klientów zwrócił uwagę na jego buty, zupełnie nieprzypominające policyjnych. Zatelefonował na komendę. Podejrzewał też, że mężczyzna jest pijany, choć wsiadł do auta.
Około ósmej rano policjanci wyjechali na interwencję i zobaczyli stojącego przy samochodzie Renault Scénic mężczyznę w mundurze policyjnym. Podeszli do niego i w pierwszej kolejności zapytali, czy jest funkcjonariuszem i z jakiej jednostki. Usłyszeli, że tylko się tak przebrał, bo chciał... zrobić dowcip kolegom na wieczorze kawalerskim. Gdy poproszono go o dokumenty, zaczął się nerwowo zachowywać i dziwnie gestykulować. W tym czasie kolejnym radiowozem dojechało jeszcze dwóch policjantów.
Gdy postraszono mężczyznę, że zostanie zakuty w kajdanki, powiedział, że zaraz wyjmie dokumenty z auta. Schylił się w stronę drzwi samochodu i nagle gwałtownie się odwrócił i strzelił do stojącego najbliżej policjanta. Oddał w jego kierunku jeszcze jeden strzał, a później kolejne w stronę innych funkcjonariuszy. Na szczęście już chybiał, udało mu się tylko trafić w radiowóz. Chowający się za samochodami policjanci słyszeli świst kul nad głowami. W końcu zraniono napastnika, a on nie oddawał już kolejnych strzałów, bo – jak później ustalono – zaciął mu się zamek w pistolecie.
Przerwał milczenie po trzech miesiącach
Postrzelony policjant zmarł na miejscu. Kule spowodowały uszkodzenie przepony, jelita, trzustki, śledziony, wątroby i żyły głównej. Sprawca strzelał z pistoletu Glock, a w jego aucie znaleziono jeszcze broń maszynową Scorpion z dwoma magazynkami oraz amunicję. Rannego napastnika przewieziono do szpitala. W jego krwi stwierdzono ponad 2 promile alkoholu.
Po przeszukaniu domu sprawcy okazało się, że na strychu miał plantację marihuany w doniczkach.
Już na pierwszym przesłuchaniu Paweł Ś. przyznał się do postawionych mu zarzutów, ale odmówił składania wyjaśnień. Podobnie było podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania. Dopiero po trzech miesiącach zdecydował się mówić. Najpierw szczegółowo opowiadał o swoim życiu.
– Przez jakiś czas pracowałem w Holandii. To tam poznałem Urszulę, z którą dwa lata temu wziąłem w Polsce ślub. Wynajęliśmy dom pod Raciborzem. Pracowałem na czarno jako dekarz i zarabiałem 3 – 4 tysięcy złotych. Dobrze nam się układało, planowaliśmy mieć dzieci. Nie utrzymywałem żadnych kontaktów towarzyskich, nie miałem kolegów, nie imprezowałem. Wystarczała mi żona, jej dzieci i mój syn (z pierwszego związku), z którym spędzałem dużo czasu.
Łzy na przesłuchaniu
Paweł Ś. przyznał, że od kilku lat korzystał z pomocy psychiatry i przyjmował leki.
– Do lekarza zgłosiłem się za namową mamy, bo były poważne problemy z byłą partnerką. Rozstaliśmy się, ponieważ miałem kłopoty finansowe i nie pracowałem. A później od jej humoru zależało, kiedy będę mógł spotykać się z dzieckiem. Była wściekła, że jestem w nowym związku, i zaczęła się batalia o syna. Z tego powodu pojawiły się u mnie zaburzenia emocjonalne i kłopoty osobowościowe. Miałem też napady agresji, ale takiej wewnętrznej. Tylko zażywane leki mi pomagały.
Jak dalej wyjaśniał, wiedział od syna, że jego matka poznała innego mężczyznę i chłopakowi nie najlepiej układały się kontakty z tym panem.
– Wiedziałem, że syn jest źle traktowany, że w domu odbywały się imprezy, a on siedział zamknięty w pokoju – płakał przesłuchiwany. – Udało mi się w tym roku zabrać go na majówkę do nas, a jak go odwoziliśmy, płakał przez całą drogę. Mówił, że nie chce tam wracać, że chciałby mieszkać z nami. Pomyślałem, że coś jest nie tak z jego relacjami z matką i tamtym człowiekiem, ale nie chciałem dopytywać o szczegóły.
Od razu po powrocie do domu zdenerwowany Paweł Ś. zaczął pić piwo – wypił przynajmniej osiem. A rano ubrał się w mundur policyjny i wsiadł do samochodu.
– Do torby spakowałem też kajdanki, które niegdyś kupiłem w Katowicach. Musiałem mieć także ze sobą broń, biorąc pod uwagę to, co się później stało.
Wyjaśniał, że mundur znalazł w 2020 roku w internecie za 100 zł, a glocka i broń maszynową kupił w Czechach osiem, może dziesięć lat temu. Zapłacił 3 tys. zł i zamierzał odsprzedać ją z zyskiem. W rezultacie zakopał ją w lesie, a później trzymał w piwnicy. Tylko raz z niej strzelał, tuż po zakupie.
Oskarżyciela interesowało, gdzie Paweł Ś. zamierzał jechać, wychodząc rano z domu.
– Nie wiem. W ogóle nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, nie byłem niczego świadomy. Określiłbym to tak, że mój mózg został wyłączony z gniazdka. Wydaje mi się, że dojechałem do Raciborza i krążyłem wokół domu faceta mojej byłej partnerki.
Pytany, dlaczego tam pojechał, odpowiedział:
– Podejrzewam, że chciałem go skrzywdzić w związku z tym, co się działo z moim synem. Coś kojarzę, że kilka razy objechałem blok, w którym mieszka. A później już nic nie pamiętam. Nie kojarzę też rozmowy z policjantami. Coś mi świta, że upadłem i poczułem ból w nodze. Nie pamiętam natomiast, że strzelałem do policjantów, ale nie kwestionuję, że to zrobiłem.
Biegli orzekli, że Paweł Ś. jest osobą o prawidłowym stopniu rozwoju intelektualnego i „nie wykazuje cech otępiennych”. Nie jest chory psychicznie w sensie psychozy. Stwierdzono zaś u niego tendencję do nadużywania alkoholu oraz leków i narkotycznych środków psychotropowych. Z tego też powodu doszło u niego do „wytworzenia zespołu krzyżowego uzależnienia od tych substancji”. Jak ocenili specjaliści, u Pawła Ś. występuje „silnie rozwinięty mechanizm nałogowej regulacji uczuć, który przejawia się natrętną i nieuświadomioną potrzebą regulowania stanów napięcia emocjonalnego za pomocą środków psychotropowych”. Ma też tendencję do usprawiedliwiania tego i minimalizowania swojego problemu.
Stwierdzono także cechy osobowości nieprawidłowej typu dyssocjalnego z brakiem poszanowania praw innych
ludzi, nieprzestrzegania norm społecznych, a także impulsywność, tendencję do oszukiwania, jak również lekkomyślne lekceważenie własnego bezpieczeństwa i innych. Zdaniem lekarzy charakteryzuje go także brak wyrzutów sumienia.
Jest z wykształcenia technikiem energetyki cieplnej, był karany za hodowanie marihuany.
Prokuratura nie ma wątpliwości, że Paweł Ś. dokonał zabójstwa i usiłował dokonać dwóch zabójstw z zamiarem bezpośrednim. Oskarżony został także o nielegalne posiadanie broni palnej oraz założenie plantacji konopi.
Emocjonalne zeznania żony
Podczas pierwszej rozprawy oskarżony przyznał się do zabójstwa, ale zaprzeczył, że usiłował dokonać kolejnych. Nie chciał składać wyjaśnień i oświadczył tylko:
– Muszę podkreślić, że nikogo nie planowałem skrzywdzić.
Potwierdził natomiast wszystko, co mówił w śledztwie.
Z prawa do odmowy składania zeznań skorzystała matka oskarżonego, złożyła je natomiast żona Pawła Ś. Były bardzo obszerne i emocjonalne.
– Mąż miał jechać tego dnia do rodziców w Raciborzu, a później usłyszałam w radiu, co się wydarzyło w mieście.
Świadek Urszula Ś. opowiedziała szczegółowo o swoim związku z oskarżonym.
– Poznałam kilka lat temu wspaniałego człowieka, który został moim mężem. Poznaliśmy się przypadkowo w Holandii, bo mieliśmy wspólnych znajomych. Mieszkałam wówczas w Niemczech i Paweł przyjeżdżał do mnie na weekendy. Za jakiś czas zakochaliśmy się w sobie i poznałam jego najlepsze cechy charakteru. Był bardzo troskliwy i rodzinny. Wiedziałam, że bardzo kocha syna z pierwszego związku, bo każdy urlop poświęcał temu chłopcu, przywoził mu zawsze ubrania i inne prezenty. Ale o mnie dbał w szczególności. Byłam po rozwodzie, a Paweł na każdym kroku pokazywał, że jestem wartościową kobietą. Chciał, żebym uczyła się języka i znalazła sobie lżejszą pracę. Jeździliśmy razem na urlopy, spędzaliśmy wspólnie święta i Paweł bardzo dużo rozmawiał z moimi dziećmi. Mogę nawet powiedzieć, że dzięki niemu mój syn studiuje.
Świadek – jak zeznała – będzie zawsze pamiętać, jak słyszała wielokrotnie od oskarżonego, że jest jego ostoją oraz że z nikim nie czuł się tak dobrze, jak z nią.
– Czy wiedziała pani o tym, że mąż się leczył? – pytał sąd.
– Wiem, że leczył się w związku z zaburzeniami emocjonalnymi. Zauważyłam zresztą, że raz był bardzo wesoły, innym razem smutny, a czasami w ogóle się nie odzywał. Jak się pobraliśmy, nadal był opiekuńczy, ale czasami bardzo drażliwy. Wiedziałam, że na bieżąco przyjmuje leki, ale one nie zawsze działały. Zdarzały się takie dziwne sytuacje, że mąż w nocy budził się i wychodził do drugiego pokoju, a rano o tym nie pamiętał. Bywało też tak, że cały czas powtarzał to samo, tak jakby nie pamiętał, co mówił wcześniej. Jego stany emocjonalne były związane zapewne z sytuacją jego syna.
– Co pani może na ten temat powiedzieć?
– Chłopiec chyba nie miał najlepszej sytuacji w domu. Pamiętam, że zadzwonił kiedyś do Pawła i powiedział: „Tato, przyjedź”. Mąż był bardzo zdenerwowany, bo nie wiedział, co się stało, a dziecko płakało. Uspokajałam go wówczas, wziął tabletki i emocje z niego zeszły. Ciągle jednak podejrzewał, że jego dziecku dzieje się coś złego i zaczął się z nim coraz częściej spotykać. Gdy jednak jego była partnerka dowiedziała się o mnie, zaczęła być zazdrosna. Zarzucała mężowi, że zadał się z patologią. To bardzo ciążyło Pawłowi, zwłaszcza że miał coraz bardziej ograniczane kontakty z synem.
Majowy weekend z synem
Urszula Ś. zeznała dalej, że przed tym zdarzeniem, kiedy zginął policjant, syn oskarżonego spędzał z nimi majowy weekend.
– Zauważyłam, że chłopiec był cały czas jakiś wystraszony, nieswój. A gdy go odwoziliśmy do domu – mówił, że nie chce tam wracać. Skarżył się, że ciągle słyszy, jak mama mówi źle o jego tacie i o mnie. Odwieźliśmy go jednak, bo mąż zawsze wywiązywał się z umowy. Jak wracaliśmy, Paweł stał się już całkowicie nieobecny – nie słuchał, co do niego mówię. A jak dotarliśmy do domu – zaczął pić. – Co pił? – dociekał sąd. – Piwo, przy mnie chyba z pięć. I zaczął się nakręcać. Mówił, że go nie kocham i różne takie rzeczy. Nie potrafiłam z nim rozmawiać, w żaden sposób nie mogłam do niego dotrzeć. Zaczęłam się nawet trochę bać i stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak wyjdę z domu. Myślałam, że w końcu się uspokoi i pójdzie spać. Poszłam do budynku gospodarczego i tam przeczekałam. Dzwonił do mnie i prosił, żebym wróciła. Powiedziałam, że wrócę, jak się uspokoi. Wróciłam do domu około szóstej rano. Paweł do mnie zadzwonił, że jedzie do Raciborza...
– Czy mąż nadużywał alkoholu? – dopytywała prokurator.
– Pił tylko wtedy, gdy był zdenerwowany i wyłącznie piwo. – Łączył to z lekami? – Bywały takie sytuacje, ale zazwyczaj szedł później spać. Czasami był pobudzony, ale dokładał sobie leki i było dobrze. Nigdy jednak nie był wobec mnie agresywny. – A wobec innych ludzi? – Tego nie wiem, ale on w zasadzie z nikim się nie spotykał. Rzadko się też rozczulał nad sobą, ale generalnie nie był człowiekiem zbyt otwartym.
– Wiedziała pani o tym, że ma w domu broń?
– Nigdy o tym nie słyszałam. Nie miałam też pojęcia, że ma jakiś mundur policyjny. Przecież on nigdy nie interesował się żadnymi służbami mundurowymi. Nic też nie wiedziałam o tej plantacji marihuany na strychu, bo tam nie wchodziłam.
Swoje zeznania Urszula Ś. zakończyła tak:
– Chcę powiedzieć, że bardzo współczuję rodzinie zabitego policjanta. Ale my też jesteśmy pokrzywdzoną rodziną, która nie dostała po tym wszystkim żadnej pomocy od nikogo. Musieliśmy sami załatwić sobie psychologa, byliśmy napiętnowani przez innych ludzi i dziennikarzy. A przecież syn stracił ojca, rodzice syna, a moje dzieci przyjaciela. Ja z kolei straciłam męża, bez którego nie potrafię żyć, bo bardzo go kocham. Teraz proszę o jedno: żeby ten proces był sprawiedliwy.
Termin kolejnej rozprawy zaplanowano na początek września, oskarżonemu grozi dożywocie.