Estradowy fachowiec
„Nie uważam siebie za dobrego gitarzystę, ale lubię komponować piosenki i je śpiewać”. Mogliśmy się o tym przekonać pod koniec sierpnia, kiedy Ed Sheeran – autor tych słów – dał w Warszawie dwa koncerty.
Czy jakiś inny występ topowej gwiazdy rozpoczął się tak samo punktualnie? Nie tylko co do minuty, ale co do sekundy? Na Narodowym tak było. Równo o 20.15, zgodnie z zapowiedzią, zegar wyświetlony na gigantycznym walcu zasłaniającym okrągłą scenę zakończył odliczanie. Ostatnie sekundy wypunktowała głośno publiczność: 10, 9, 8, 7... i wreszcie po ostatniej usłyszeliśmy gitarę Sheerana. Równocześnie ów walec wzniósł się nad scenę, odsłaniając – na przygrywce do utworu „Tides” – gwiazdę wieczoru.
„Nie ma jak śpiewanie przed publicznością” – twierdzi Sheeran. „Żaden koncert nie jest porażką. Nawet jeśli nikt nie przyjdzie pod scenę, to i tak artysta zyskuje, bo nabiera wprawy i się rozwija”. Tak piosenkarz mówi początkującym wykonawcom. Tymczasem na jego występy walą tłumy. Narodowy 25 sierpnia był wypełniony nawet bardziej niż podczas innych tegorocznych koncertów na tym obiekcie. Pozwoliło na to umiejscowienie sceny. Zwykle jest ona tam, gdzie podczas meczów piłkarskich stoi bramka i wtedy miejsca za sceną są wolne, bo zza niej widzowie nie widzieliby wykonawców. Na koncercie Sheerana scena znajdowała się na środku płyty stadionu, więc wszystkie miejsca mogły być zapełnione i na oko były, poza kilkunastoma na rogach, prawdopodobnie w oczekiwaniu na jakąś grupę fanów, która się spóźniła. Również na płycie było tłoczno.
„Rozumiem, że znacie moje piosenki – krzyknął artysta w odpowiedzi na huczne brawa. A na Narodowym nikomu przeboje Sheerana nie były obce i niemal wszyscy widzowie śpiewali, kiedy piosenkarz ich do tego zachęcał. A Sheeran potrafi rozgrzać widownię i bawić się razem z nią, co udowodnił nie po raz pierwszy.
Urodził się 31 lat temu w angielskim mieście Halifax, a wychował we Framlingham. Później przemierzył świat z koncertami, aby niedawno tam wrócić i zamieszkać razem z żoną Cherry Seaborn (była szkolna koleżanka) oraz z dwiema córkami. Już jako 4-latek śpiewał w kościelnym chórze, a na gitarze nauczył się grać, kiedy miał 11 lat. W dzieciństwie się jąkał. Zaburzeń mowy pozbył się, naśladując Eminema. „Kiedy miałem 10 lat, opanowałem wszystkie utwory na jego płycie – wspomina Sheeran. – On rapuje bardzo szybko, do tego melodyjnie i rytmicznie. Śpiewanie jego utworów pozwoliło mi pozbyć się jąkania”.
W wieku 14 lat zaczął komponować. „Bardzo zależy mi na tworzeniu piosenek. Piszę je, bo mi poprawiają nastrój”. Obecnie Sheeran komponuje prawie 200 piosenek rocznie, z których tylko nieliczne trafiają na płyty. „Od dawna mam obsesję na punkcie muzyki – mówił w jednym z wywiadów. – Nie zależało mi na szkole, a tym bardziej na stopniach. Moim głównym hobby było przesłuchiwanie płytowej kolekcji taty. Kiedy zobaczyłem, jak Eric Clapton gra na złotym jubileuszu królowej (Elżbieta II obchodziła 50-lecie panowania w 2002 roku – przyp. red.), postanowiłem opanować riffy z jego utworu «Layla». Rok później oglądałem koncert Damiena Rice’a, który śpiewał sam, przygrywając sobie na gitarze. Uznałem, że poświęcę się takiej właśnie muzyce”.
Sheeran zyskał fanów, publikując piosenki na YouTubie. W wieku 18 lat poleciał do Los Angeles. Pomógł mu tam aktor Jamie Foxx. Sheeran mieszkał u niego i nagrywał w jego studiu. Mimo że nie miał jeszcze płytowego kontraktu, udało mu się umieścić własną piosenkę na pierwszym miejscu listy iTunes. Równocześnie jego utwory zdobywały powodzenie na YouTubie. W efekcie coraz więcej osób przychodziło na jego występy. We wrześniu 2011 roku wydał longplay „+” („Plus”), dzięki któremu zyskał międzynarodowy rozgłos. Obecnie ma na koncie pięć albumów. Ostatni zatytułowany jest znakiem równości, który królował na Narodowym.
Podczas poprzedniego występu na tym obiekcie, a było to cztery lata temu (Sheeran grał też w 2015 roku na Torwarze), piosenkarz występował na estradzie sam z gitarą, wzbogacając okazjonalnie brzmienie looperem, czyli urządzeniem do tworzenia muzycznych pętli. Tym razem również korzystał z takiej elektronicznej pomocy, ale w niektórych utworach towarzyszyli mu inni muzycy. „Zespół jest ze mną po to, aby piosenki, które śpiewałem dotąd solo, a którym brakowało ikry, zabrzmiały lepiej – twierdzi artysta. – Z looperem występuję już 15 lat, więc pora, żeby czasami zabrzmieć inaczej, jak to było na płycie «No.6 Collaborations Project». Większość piosenek śpiewam sam, a jedynie w kilku ktoś mi towarzyszy”.
Tak było na Narodowym. Akompaniatorzy zagrali z nim dwa pierwsze utwory, a później wracali, żeby wykonać kilka innych. Program podstawowy wypełniło 20 piosenek. Nie zabrakło wśród nich największych hitów piosenkarza, takich jak „I’m A Mess”, „Shivers” i „Perfect”. Na bis Sheeran wykonał trzy piosenki. Wtedy częściowo prześwitujący walec, na którym wyświetlano barwne obrazy, ponownie zasłonił scenę i nie chciał się podnieść. Mimo to artysta nie przestał śpiewać. „To waży tony, więc awaria może się zdarzyć” – skomentował problem techniczny po przeboju „Bad Habits”.
Na finałowej piosence „You Need Me, I Don’t Need You” walec znów powędrował w górę, więc widzowie mogli oglądać gwiazdę wieczoru w pełnej krasie. Ale niełatwo było za Sheeranem nadążyć, bo piosenkarz biegał, skakał i kucał na scenie, podczas gdy ta wciąż się kręciła. Dziwne, że nie dostał zawrotów głowy. Równo po dwóch godzinach opuścił estradę i – mimo owacji – na nią nie wrócił. Następnego dnia miał ponownie śpiewać na Narodowym, więc nie należy się dziwić, że po takim czasie skapitulował. Trudy koncertowania jednak nie są mu obce. „Bywało, że grałem trzy razy dziennie” – oznajmił. Szkoda, że fatalna akustyka na Narodowym powodowała, że dźwięk odbijał się i wracał niczym echo w górskim wąwozie. Ale przeboje i dobra atmosfera rekompensowały brzmieniowe niedogodności. Sheeran wie, jak zadowolić fanów, i jest światowym rekordzistą pod względem przychodów z koncertów. Jego trasa z lat 2016 – 2017 przyniosła 776 milionów dolarów.