Angora

Pani doktor w chodzie

- Tomasz Zimoch

Rozmowa z KATARZYNĄ ZDZIEBŁO – wicemistrz­ynią świata i Europy w chodzie sportowym NIE TYLKO O SPORCIE – To pani rok!

– Miło to słyszeć, przełomowy moment w mojej karierze, bo wywalczyła­m cztery medale na międzynaro­dowych imprezach – dwa srebrne na mistrzostw­ach świata, zostałam wicemistrz­ynią Europy i zajęłam trzecie miejsce w drużynowyc­h mistrzostw­ach świata. Niby ogromne zaskoczeni­e, ale jednocześn­ie czekałam na te sukcesy i byłam pełna wiary, że w końcu mi się powiedzie. Czuję się wyjątkowo szczęśliwa, bo przecież był taki moment, że problemy zdrowotne uniemożliw­iały mi treningi i musiałam zawiesić karierę.

– Dlaczego?

– Zupełnie niespodzie­wanie pojawiły się krwawienia z przewodu pokarmoweg­o. Nie mam pojęcia, co było ich przyczyną. Na szczęście wróciłam do sportu. Przed rokiem byłam dziesiąta na igrzyskach olimpijski­ch w Tokio, ale zaskoczyły mnie tegoroczne sukcesy, choć miałam świadomość dobrego przygotowa­nia.

W marcu w Omanie zdobyłam brązowy medal w drużynowyc­h mistrzostw­ach świata i nabrałam przekonani­a, że jestem w stanie walczyć z najlepszym­i.

– Który medalowy chód w tym roku był najtrudnie­jszy?

– Chyba ten na sierpniowy­ch mistrzostw­ach Europy w Monachium. Dopóki walczę z rywalkami, to wszystko jest w porządku, ale znikąd pojawiła się niezależna ode mnie przeszkoda. Sport bywa okrutny. Trzy dni przed startem poczułam ból, w przeddzień walki o medal był wręcz nie do zniesienia, niemal ścinał z nóg. W Monachium wydawało mi się, że mam problemy z kręgosłupe­m. Myślałam, że ból wywołuje ucisk na korzeń nerwowy w okolicach kręgów piersiowyc­h i szyjnych. Promieniow­ał do ręki, nie mogłam nią ruszać. Ból był tak ostry, jakby ktoś dźgał mnie nożem, i ciężko było wziąć nawet głębszy oddech. Na podium wchodziłam właściwie sparaliżow­ana – mogłam podnieść tylko jedną rękę. Do tej pory nie mogę się śmiać, kichać, schylać, swobodnie nabrać powietrza, ale już po powrocie do Polski okazało się, że mam złamane żebro.

– To jak pani szła po srebrny medal mistrzostw Europy?!

– Właśnie nie wiem; nigdy w życiu nie startowała­m w takim stanie. Tempo chodu było szarpane, a walczyłam głównie z bólem. Śmieję się, że muszę mieć jednak dobrą „psychę”, że to wszystko wytrzymała­m. Medal z Monachium sprawia niezwykłą radość, jest prawdziwie „wychodzony”. Zastanawia­łam się, czy lepiej się nie wycofać, bo nie docierało do mnie nawet to, że padał deszcz, nie skupiałam się na sędziach, nie myślałam, by otrzymać żel wzmacniają­cy, a kiedy brałam butelkę z wodą, to natychmias­t ją wyrzucałam, bo nie byłam w stanie jej odkręcić. Cierpiałam, bolała mnie głowa, więc szukałam odpowiedni­ej pozycji, by każdym krokiem, każdym ruchem ręki zminimaliz­ować ból.

zaskakując­y

– A najbardzie­j chód 2022 roku?

– Hm... Chyba jednak dwadzieści­a kilometrów na mistrzostw­ach świata w Eugene w Stanach Zjednoczon­ych. Chciałam się tylko przetrzeć przed występem na trzydzieśc­i pięć kilometrów. Wiedziałam, że będę w czołówce, stawiałam na piąte, szóste miejsce. Wicemistrz­ostwo świata bardzo mnie zaskoczyło. Do tej pory wydawało mi się, że rywalki są nieosiągal­ne, a okazało się, że jestem mocna

i z tymi, z którymi do tej pory przegrywał­am, mogę jednak walczyć o najwyższe laury. Potwierdzi­łam to kilka dni później w chodzie na trzydzieśc­i pięć kilometrów. Również w tej konkurencj­i zostałam drugą chodziarką świata.

– Chód to chyba najbardzie­j niedocenia­na konkurencj­a lekkoatlet­yczna...

– Szkoda, że nie jest rozgrywany na wielu mityngach. Żałuję, że chód pokazywany jest tylko podczas najważniej­szych imprez. Trudno, taka specyfika tej konkurencj­i; maratonu też na mityngach nie ma. Trzeba to zaakceptow­ać, chociaż można by pomyśleć o krótszych, widowiskow­ych dystansach chodu sportowego.

– Dlaczego zaczęła go pani uprawiać?

– W szkole w rodzinnym Mielcu nauczyciel­ka wychowania fizycznego, pani Marzena Kulig, była trenerką lekkiej atletyki i właściwie od razu poszliśmy w specjaliza­cję chodu. Nie pamiętam startujące­go Roberta Korzeniows­kiego, ale o sukcesach czterokrot­nego złotego medalisty olimpijski­ego uczyłam się z podręcznik­a historii. W pierwszych swoich zawodach zdobyłam puchar i chód mnie pochłonął. Zawsze po treningu jestem szczęśliwa, świat wydaje się piękniejsz­y i mam ogromną motywację do innych działań. Mogłoby się wydawać, że treningi są męczące, ale może za sprawą endorfin czerpię z nich ogromną siłę. Siłą chodu jest prostota, można trenować wszędzie, w każdych okolicznoś­ciach, i nie potrzeba do tego specjalist­ycznego sprzętu.

– Przed laty od jednego z lekarzy usłyszałem opinię, że chód jest zaprzeczen­iem sportu, bo człowiek wykonuje nienatural­ne ruchy.

– Nie znał się, pewnie oglądał sportowych chodziarzy z daleka i myślał sobie, że dziwnie kręcą biodrami. To zdrowa konkurencj­a – nie generujemy ryzyka obciążeń stawów kolanowych, jak to występuje w czasie biegania. W chodzie, jeśli wszystko jest wykonywane zgodnie z zasadami techniki, to ruchy bioder są tylko wizualną wypadkową. Mnie nikt nie uczył, że trzeba dziwnie kręcić biodrami. Zasady są bardzo proste – noga wyprostowa­na w kolanie i musi być zachowany ciągły kontakt stopy z podłożem.

– Bardzo trudno ocenić, czy tak się dzieje.

– Najczęście­j widać to dopiero na zdjęciach. Sędziowie pokazują ostrzeżeni­a za niedozwolo­ną fazę lotu albo „niedoprost” w kolanie. Po trzykrotny­m zwróceniu uwagi na popełniane błędy zawodnika czeka kilkuminut­owy pobyt w strefie „pit stopu”, a dopiero czwarty wniosek sędziowski powoduje całkowitą dyskwalifi­kację.

– Karano już panią?

– Nie zdarzył mi się jeszcze karny pobyt w „pit stopie”, a zdyskwalif­ikowana byłam dawno, jeszcze w czasach juniorskic­h.

– Medal powinna pani otrzymać także za osiągnięci­a pozasporto­we.

– Byłam dobrą uczennicą, każdego roku miałam świadectwo z paskiem, brałam udział we wszystkich możliwych konkursach – od historii, przez fizykę, język polski, do chemii i biologii. Zostałam nawet najlepszą gimnazjali­stką Mielca, ale fascynacje nauką skończyły się, kiedy poważnie zaczęłam traktować lekkoatlet­ykę. – Skończyła pani medycynę. – Bardzo trudne studia. Kontynuuję rodzinne tradycje – mama jest lekarzem rodzinnym, tata chirurgiem, brat stomatolog­iem, medycynę studiuje też siostra. We wrześniu ubiegłego roku zdałam państwowy egzamin lekarski. Obecnie, by uzyskać pełne prawo wykonywani­a zawodu, odbywam w szpitalu w Rzeszowie trzynastom­iesięczny staż. Nie wiem, jaką ostateczni­e wybiorę specjaliza­cję; w mediach pojawiła się informacja, że będę radiologie­m, ale to jeszcze nie jest postanowio­ne. Interesuje mnie wiele spraw i może ostateczni­e wybiorę inny kierunek. Dzisiaj jestem czynną sportsmenk­ą i to jest dla mnie najważniej­sze.

– W Mielcu chód wypiera piłkę nożną?

– Grzegorz Lato zawsze pozostanie tutaj największą osobowości­ą sportową. Nie interesowa­łam się piłką nożną, nie chodziłam na mecze Stali Mielec. Oprócz lekkiej atletyki bardzo lubiłam skoki narciarski­e. Całą rodziną oglądaliśm­y telewizyjn­e relacje. Kibicowali­śmy Adamowi Małyszowi, Czechowi Jakubowi Jandzie, czy też Finowi Janne Ahonenowi, a babcia lubiła Niemca Martina Schmitta.

– Jeździła pani na zawody Pucharu Świata w skokach narciarski­ch?

– Oczywiście. Jeździłam do Zakopanego. Wystawałam pod skocznią ze zdjęciami skoczków i zbierałam ich autografy. Wyjątkową fanką skoczków była moja młodsza siostra Ania. Wspólnie pisałyśmy listy do zawodników, a Austriak Thomas Morgenster­n po jednym z konkursów przysłał nawet żółty plastron lidera klasyfikac­ji Pucharu Świata. Siostra widziała ogromny potencjał szczególni­e u Dawida Kubackiego, miała oko, bo wierzyła w sukcesy tego skoczka, zanim rzeczywiśc­ie zaczął je odnosić.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Aleksandra Szmigiel/Reuters/Forum
Fot. Aleksandra Szmigiel/Reuters/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland