SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Nie nudzę się ani przez chwilę
Należał do najlepszych polskich scenografów. Po latach Przemysław Lewandowski odpoczywa z dala od zgiełku, ale wciąż bliska jest mu branża artystyczna
Scenograf telewizyjny, teatralny i filmowy, dekorator wnętrz. Kilkadziesiąt lat w telewizji publicznej. Zawodu uczył się od Xymeny Zaniewskiej i Teresy Zygadlewicz. Jest autorem scenografii do kilkunastu spektakli Teatru Telewizji, a także wielu widowisk, musicali, programów rozrywkowych, teledysków, reklam i festiwali. Projektował również scenografię do filmów, w tym do „Podróży Pana Kleksa”, oraz do blisko dziesięciu przedstawień w różnych teatrach w całej Polsce. Od wielu lat jest już poza TVP, ale mimo problemów ze zdrowiem projektuje. Realizuje się też w działalności gastronomicznej oraz w jeździe na rowerze.
Już na wstępie cytuje swoje życiowe motto: „Jeśli nie możesz tańczyć ze mną w deszczu, nigdy nie będziesz przy mnie w czasie burzy, a jeśli nie ma cię w czasie burzy, to nie potrzebuję cię w słoneczne dni”. – To mój życiowy kierunkowskaz. Przez wiele lat związany z Warszawą, od trzech lat mieszka w Nowym Targu. – Żyję w tym mieście od chwili, kiedy wróciłem ze szpitala. Niestety, miałem nowotwór. Gardła i ślinianki. Na szczęście został wyleczony.
Wybrał Nowy Targ, bo do Warszawy nie chciał już wracać. Męczy go ten wyścig szczurów, choć samo miasto rozwija się fantastycznie. – Bliskie mojemu sercu są Saska Kępa, Żoliborz i Mokotów. Ale jadę tam zawsze najkrótszą drogą i wracam jak najszybciej. Dlaczego Nowy Targ? Bo pasuje mi klimat tego miasta. Zakopanego nie lubię. Poza tym ze względów zdrowotnych dużo jeżdżę na rowerze, a w górskim regionie Nowego Targu są idealne warunki. Robię po 300 km tygodniowo.
Przekonuje, że Podhale to jego miejsce na ziemi. – Najpierw jeździłem tutaj z ojcem na narty. A tata był marynarzem i pływał na statku „Podhale”. Co istotne, od dziecka miałem zdolności plastyczne i kiedyś ojciec zapytał, czy chciałbym uczyć się w legendarnym już zakopiańskim Liceum Plastycznym im. Antoniego Kenara. I nadszedł taki moment, że wybrałem tę szkołę. A później, w stanie wojennym, pomieszkiwałem u znajomych górali, jeżdżąc na nartach w koszulce „Solidarności”. Zresztą często odwiedzałem te strony z dziećmi – Lechem, Kasią i Martyną.
Wiele lat później jego przyjaciel, który budował na Podhalu karczmę, zapytał, czy nie zaprojektowałby mu tego lokalu. – A chwilę potem usłyszałem kolejne pytanie, czy nie poprowadziłbym mu tej restauracji, bo on chciałby wyjechać na urlop. I tak zakotwiczyłem na Podhalu na dłużej, na 17 lat. Wtedy poznałem swoją partnerkę. Byliśmy razem kilkanaście lat, wychowywaliśmy dwóch jej synów.
Większość swojego zawodowego życia spędził w budynku telewizji publicznej przy ul. Woronicza w Warszawie. – Trochę to trwało, bo 37 lat. Trafiłem tam za czasów Xymeny Zaniewskiej, a do TVP wprowadził mnie reżyser Janusz Rzeszewski. Powiedziałem kiedyś w jednym z wywiadów, że mógłbym mieszkać i pracować w samochodzie, bo w ciągu roku robiłem 100 tys. km, podróżując pomiędzy różnymi miejscami, czyli między studiem telewizyjnym, teatrem, filmem a estradą. Moim zawodowym założeniem było, aby nie działać na jednym polu, lecz na kilku. Dawało mi to ogromny komfort.
Już w czasie studiów, na ostatnim, dyplomowym roku na ASP (Wydział Projektowania Wnętrz), rozpoczął pracę w TVP. Wiedział, że chce zajmować się budowaniem przestrzeni scenograficznej. – Koleżanka mnie namawiała, żebym spróbował sił w telewizji. I tak trafiłem pod skrzydła legendarnej Xymeny Zaniewskiej. Pamiętam, jak mnie zapytała, co chcę robić i dlaczego? Poprosiłem ją o rok darmowej praktyki przy telewizyjnej scenografii. To ją przekonało.
Po roku przygotowywał już scenografię własnego autorstwa. – Wcześniej pracowałem jako asystent scenografa przy organizowanym przez TVP Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie. Przygotowywałem scenografię w Operze Leśnej. Jak na tamten czas bardzo nowoczesną, bo ruchomą. Tworzyli ją wówczas Teresa Zygadlewicz i Jerzy Boduch. Byli dla mnie znakomitymi nauczycielami.
Samodzielnie swoją pierwszą telewizyjną dekorację przygotował do programu publicystycznego. – A potem już poszło. Współpracowałem np. z telewizyjną Jedynką przy realizacji koncertów. Były tego setki. Z przyjemnością wspominam pracę przy programach dziecięcych z flagowym „5-10-15”.
Po kilku latach zadebiutował w filmie. – „Jak się pozbyć czarnego kota” w reżyserii Feriduna Erola, który namówił mnie do współpracy. Zaraz potem były „Podróże Pana Kleksa” w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego. Śmieje się, że od razu zamieszkał w Łodzi. – Byłem tam wiele miesięcy. Spałem w pracowni. System produkcyjny polegał na tym, że gotowy projekt od razu trafiał do produkcji. Było to dla mnie ogromne wyzwanie zawodowe.
Lata 80. i 90. były dla niego bardzo udane. Spełniał się. – Pojawiły się propozycje tworzenia scenografii w teatrze. Zadebiutowałem w 1983 r. na scenie
Teatru Wybrzeże w Gdańsku w spektaklu „Terroryści” Ireneusza Iredyńskiego w reżyserii Mariusza Malinowskiego. Półtora roku później pracowałem już w Zielonej Górze, w Lubuskim Teatrze im. Leona Kruczkowskiego przy przedstawieniu „Odejście głodomora” Tadeusza Różewicza. A potem były kolejne spektakle w innych miastach Polski.
Nieco później, bo w 1986 r., rozpoczął pracę przy Teatrze Telewizji. Już jako samodzielny scenograf. Pierwszy spektakl, do którego przygotował autorską scenografię, to zrealizowany telewizyjnie przez Barbarę Borys-Damięcką, a wyreżyserowany przez Tomasza Zygadłę „Mówi Chandler” Raymonda Chandlera. – Zaraz potem było przedstawienie w reżyserii Krzysztofa Langa „Natalia”, którego autorem jest Walery Briusow. I kolejne reżyserowane przez znakomitych twórców, jak np. Janusz Majewski, Kazimierz Karabasz czy Grzegorz Warchoł. Sporo tego było.
A który spektakl utkwił mu najbardziej w pamięci? – Był to mój telewizyjny debiut, czyli „Mówi Chandler”, gdzie po raz pierwszy w przedstawieniu Teatru Telewizji użyto żywej zieleni, którą codziennie zmieniano. Natomiast drugi spektakl to „Beckett, czyli honor Boga” autorstwa Anouilh Jean w reżyserii Grzegorza Warchoła, gdzie cała scenografia zbudowana została z juty, tkaniny, a powstały z tego takie obiekty jak las, zamek, kościół i kilka innych. Wszystkie elementy były ruchome. Uważa to za swój plastyczny sukces.
Jego największy dorobek ilościowy to rozrywka, bo pracował przy produkcji bardzo wielu programów rozrywkowych. Jest m.in. autorem scenografii znanego cyklu „Wszystko jest muzyką” z Waldemarem Malickim. To było wielkie przedsięwzięcie realizacyjne, które prezentowało muzyczną podróż przez wszystkie epoki. Były również liczne teleturnieje, w tym słynne „Koło fortuny”, a także reklamy. – Jako ważną wspominam ponadroczną pracę z Olgą Lipińską przy „Kabarecie”. I, co ciekawe, nigdy się nie pokłóciliśmy.
Opowiada, że wygrał konkurs na scenografię w TVP Info, ale kiedy wziął się do roboty, już w trakcie realizacji musiał odejść. O przyczynach nie chce mówić. – Po prostu sprzedałem prawa i odszedłem.
Po odejściu z TVP miał kaca giganta. Dlaczego? – To były trudne czasy. Kreowaniem „Wiadomości” zajęła się „Pati-Koti”, a poziom telewizji publicznej zszedł na psy. Ale po opuszczeniu TVP czułem się świetnie. Wolny, w pełni sił, niezależny. I wtedy wyjechałem na Podhale. Działalność w gastronomii też przyniosła mu kilka nagród. – Wyróżniono mnie m.in. pierwszą nagrodą „Marki Tatrzańskiej” za menu jagnięce w „Karczmie Szymkówka”. A za prowadzenie tego lokalu, którym zajmował się półtora roku, wyróżniony został specjalnym dyplomem w Małopolskim Przewodniku Turystycznym.
W tym czasie prowadził też zajęcia w swojej dawnej szkole, czyli w „plastyku” w Zakopanem. – Do dziś przygotowuję zdolnych uczniów, którzy chcą zdawać egzaminy do tej szkoły.
Nie tęskni za telewizją, za szeroko pojętym show-biznesem. – Jeśli już, to trochę za teatrem. I nie wykluczam, że w tej świątyni sztuki jeszcze coś zrobię.