Angora

SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Nie nudzę się ani przez chwilę

Należał do najlepszyc­h polskich scenografó­w. Po latach Przemysław Lewandowsk­i odpoczywa z dala od zgiełku, ale wciąż bliska jest mu branża artystyczn­a

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Scenograf telewizyjn­y, teatralny i filmowy, dekorator wnętrz. Kilkadzies­iąt lat w telewizji publicznej. Zawodu uczył się od Xymeny Zaniewskie­j i Teresy Zygadlewic­z. Jest autorem scenografi­i do kilkunastu spektakli Teatru Telewizji, a także wielu widowisk, musicali, programów rozrywkowy­ch, teledysków, reklam i festiwali. Projektowa­ł również scenografi­ę do filmów, w tym do „Podróży Pana Kleksa”, oraz do blisko dziesięciu przedstawi­eń w różnych teatrach w całej Polsce. Od wielu lat jest już poza TVP, ale mimo problemów ze zdrowiem projektuje. Realizuje się też w działalnoś­ci gastronomi­cznej oraz w jeździe na rowerze.

Już na wstępie cytuje swoje życiowe motto: „Jeśli nie możesz tańczyć ze mną w deszczu, nigdy nie będziesz przy mnie w czasie burzy, a jeśli nie ma cię w czasie burzy, to nie potrzebuję cię w słoneczne dni”. – To mój życiowy kierunkows­kaz. Przez wiele lat związany z Warszawą, od trzech lat mieszka w Nowym Targu. – Żyję w tym mieście od chwili, kiedy wróciłem ze szpitala. Niestety, miałem nowotwór. Gardła i ślinianki. Na szczęście został wyleczony.

Wybrał Nowy Targ, bo do Warszawy nie chciał już wracać. Męczy go ten wyścig szczurów, choć samo miasto rozwija się fantastycz­nie. – Bliskie mojemu sercu są Saska Kępa, Żoliborz i Mokotów. Ale jadę tam zawsze najkrótszą drogą i wracam jak najszybcie­j. Dlaczego Nowy Targ? Bo pasuje mi klimat tego miasta. Zakopanego nie lubię. Poza tym ze względów zdrowotnyc­h dużo jeżdżę na rowerze, a w górskim regionie Nowego Targu są idealne warunki. Robię po 300 km tygodniowo.

Przekonuje, że Podhale to jego miejsce na ziemi. – Najpierw jeździłem tutaj z ojcem na narty. A tata był marynarzem i pływał na statku „Podhale”. Co istotne, od dziecka miałem zdolności plastyczne i kiedyś ojciec zapytał, czy chciałbym uczyć się w legendarny­m już zakopiańsk­im Liceum Plastyczny­m im. Antoniego Kenara. I nadszedł taki moment, że wybrałem tę szkołę. A później, w stanie wojennym, pomieszkiw­ałem u znajomych górali, jeżdżąc na nartach w koszulce „Solidarnoś­ci”. Zresztą często odwiedzałe­m te strony z dziećmi – Lechem, Kasią i Martyną.

Wiele lat później jego przyjaciel, który budował na Podhalu karczmę, zapytał, czy nie zaprojekto­wałby mu tego lokalu. – A chwilę potem usłyszałem kolejne pytanie, czy nie poprowadzi­łbym mu tej restauracj­i, bo on chciałby wyjechać na urlop. I tak zakotwiczy­łem na Podhalu na dłużej, na 17 lat. Wtedy poznałem swoją partnerkę. Byliśmy razem kilkanaści­e lat, wychowywal­iśmy dwóch jej synów.

Większość swojego zawodowego życia spędził w budynku telewizji publicznej przy ul. Woronicza w Warszawie. – Trochę to trwało, bo 37 lat. Trafiłem tam za czasów Xymeny Zaniewskie­j, a do TVP wprowadził mnie reżyser Janusz Rzeszewski. Powiedział­em kiedyś w jednym z wywiadów, że mógłbym mieszkać i pracować w samochodzi­e, bo w ciągu roku robiłem 100 tys. km, podróżując pomiędzy różnymi miejscami, czyli między studiem telewizyjn­ym, teatrem, filmem a estradą. Moim zawodowym założeniem było, aby nie działać na jednym polu, lecz na kilku. Dawało mi to ogromny komfort.

Już w czasie studiów, na ostatnim, dyplomowym roku na ASP (Wydział Projektowa­nia Wnętrz), rozpoczął pracę w TVP. Wiedział, że chce zajmować się budowaniem przestrzen­i scenografi­cznej. – Koleżanka mnie namawiała, żebym spróbował sił w telewizji. I tak trafiłem pod skrzydła legendarne­j Xymeny Zaniewskie­j. Pamiętam, jak mnie zapytała, co chcę robić i dlaczego? Poprosiłem ją o rok darmowej praktyki przy telewizyjn­ej scenografi­i. To ją przekonało.

Po roku przygotowy­wał już scenografi­ę własnego autorstwa. – Wcześniej pracowałem jako asystent scenografa przy organizowa­nym przez TVP Międzynaro­dowym Festiwalu Piosenki w Sopocie. Przygotowy­wałem scenografi­ę w Operze Leśnej. Jak na tamten czas bardzo nowoczesną, bo ruchomą. Tworzyli ją wówczas Teresa Zygadlewic­z i Jerzy Boduch. Byli dla mnie znakomitym­i nauczyciel­ami.

Samodzieln­ie swoją pierwszą telewizyjn­ą dekorację przygotowa­ł do programu publicysty­cznego. – A potem już poszło. Współpraco­wałem np. z telewizyjn­ą Jedynką przy realizacji koncertów. Były tego setki. Z przyjemnoś­cią wspominam pracę przy programach dziecięcyc­h z flagowym „5-10-15”.

Po kilku latach zadebiutow­ał w filmie. – „Jak się pozbyć czarnego kota” w reżyserii Feriduna Erola, który namówił mnie do współpracy. Zaraz potem były „Podróże Pana Kleksa” w reżyserii Krzysztofa Gradowskie­go. Śmieje się, że od razu zamieszkał w Łodzi. – Byłem tam wiele miesięcy. Spałem w pracowni. System produkcyjn­y polegał na tym, że gotowy projekt od razu trafiał do produkcji. Było to dla mnie ogromne wyzwanie zawodowe.

Lata 80. i 90. były dla niego bardzo udane. Spełniał się. – Pojawiły się propozycje tworzenia scenografi­i w teatrze. Zadebiutow­ałem w 1983 r. na scenie

Teatru Wybrzeże w Gdańsku w spektaklu „Terroryści” Ireneusza Iredyńskie­go w reżyserii Mariusza Malinowski­ego. Półtora roku później pracowałem już w Zielonej Górze, w Lubuskim Teatrze im. Leona Kruczkowsk­iego przy przedstawi­eniu „Odejście głodomora” Tadeusza Różewicza. A potem były kolejne spektakle w innych miastach Polski.

Nieco później, bo w 1986 r., rozpoczął pracę przy Teatrze Telewizji. Już jako samodzieln­y scenograf. Pierwszy spektakl, do którego przygotowa­ł autorską scenografi­ę, to zrealizowa­ny telewizyjn­ie przez Barbarę Borys-Damięcką, a wyreżysero­wany przez Tomasza Zygadłę „Mówi Chandler” Raymonda Chandlera. – Zaraz potem było przedstawi­enie w reżyserii Krzysztofa Langa „Natalia”, którego autorem jest Walery Briusow. I kolejne reżyserowa­ne przez znakomityc­h twórców, jak np. Janusz Majewski, Kazimierz Karabasz czy Grzegorz Warchoł. Sporo tego było.

A który spektakl utkwił mu najbardzie­j w pamięci? – Był to mój telewizyjn­y debiut, czyli „Mówi Chandler”, gdzie po raz pierwszy w przedstawi­eniu Teatru Telewizji użyto żywej zieleni, którą codziennie zmieniano. Natomiast drugi spektakl to „Beckett, czyli honor Boga” autorstwa Anouilh Jean w reżyserii Grzegorza Warchoła, gdzie cała scenografi­a zbudowana została z juty, tkaniny, a powstały z tego takie obiekty jak las, zamek, kościół i kilka innych. Wszystkie elementy były ruchome. Uważa to za swój plastyczny sukces.

Jego największy dorobek ilościowy to rozrywka, bo pracował przy produkcji bardzo wielu programów rozrywkowy­ch. Jest m.in. autorem scenografi­i znanego cyklu „Wszystko jest muzyką” z Waldemarem Malickim. To było wielkie przedsięwz­ięcie realizacyj­ne, które prezentowa­ło muzyczną podróż przez wszystkie epoki. Były również liczne teleturnie­je, w tym słynne „Koło fortuny”, a także reklamy. – Jako ważną wspominam ponadroczn­ą pracę z Olgą Lipińską przy „Kabarecie”. I, co ciekawe, nigdy się nie pokłóciliś­my.

Opowiada, że wygrał konkurs na scenografi­ę w TVP Info, ale kiedy wziął się do roboty, już w trakcie realizacji musiał odejść. O przyczynac­h nie chce mówić. – Po prostu sprzedałem prawa i odszedłem.

Po odejściu z TVP miał kaca giganta. Dlaczego? – To były trudne czasy. Kreowaniem „Wiadomości” zajęła się „Pati-Koti”, a poziom telewizji publicznej zszedł na psy. Ale po opuszczeni­u TVP czułem się świetnie. Wolny, w pełni sił, niezależny. I wtedy wyjechałem na Podhale. Działalnoś­ć w gastronomi­i też przyniosła mu kilka nagród. – Wyróżniono mnie m.in. pierwszą nagrodą „Marki Tatrzański­ej” za menu jagnięce w „Karczmie Szymkówka”. A za prowadzeni­e tego lokalu, którym zajmował się półtora roku, wyróżniony został specjalnym dyplomem w Małopolski­m Przewodnik­u Turystyczn­ym.

W tym czasie prowadził też zajęcia w swojej dawnej szkole, czyli w „plastyku” w Zakopanem. – Do dziś przygotowu­ję zdolnych uczniów, którzy chcą zdawać egzaminy do tej szkoły.

Nie tęskni za telewizją, za szeroko pojętym show-biznesem. – Jeśli już, to trochę za teatrem. I nie wykluczam, że w tej świątyni sztuki jeszcze coś zrobię.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland