Kim jesteś, królu złoty?
Najnowszy Range Rover to samochód pełen sprzeczności. Z jednej strony mamy do czynienia z olbrzymim, potwornie drogim, komfortowym i onieśmielająco luksusowym autem zaprojektowanym w charakterystycznym dla Brytyjczyków eleganckim stylu. Z drugiej – ten wóz dla najzamożniejszych może poszczycić się terenowym rodowodem i możliwościami, których raczej większość jego potencjalnych właścicieli nigdy nie będzie weryfikować. Do tego testowany Range Rover imponował wręcz absurdalnymi – jak na gabaryt – osiągami, jakie zapewniało dziarsko pracujące pod maską 530 KM. Czy jest o czym marzyć?
5,26 metra długości, ponad 2 metry szerokości i 2,7 tony masy własnej. Tego kolosa na kołach – notabene także gigantycznych, bo 23-calowych – nie sposób przeoczyć na drodze. Zwłaszcza jeśli jest w przepięknym, opcjonalnym złotym satynowym kolorze lakieru, wymagającym dopłaty ponad 45 tysięcy złotych. Zatrważająca suma to tylko niewielka część całkowitej wartości sprawdzanego przeze mnie Range’a, którego wyceniono na... przeszło milion złotych! Mowa o przedłużonej wersji LWB napędzanej przez 4,4-litrowy słynny silnik V8 zapożyczony od BMW.
Piąta generacja legendarnego dużego Range’a kontynuuje stylistyczny pomysł Brytyjczyków na potężną, luksusową terenówkę, zaproponowany w 1970 roku. Jeden z ulubionych samochodów królowej Elżbiety II, która jeszcze niedawno sama chętnie zasiadała za jego kierownicą, niezmiennie robi piorunujące wrażenie. Najnowsza odsłona wyszlachetniała poprzez wygładzoną linię boczną z ukrytymi klamkami, a także za sprawą nowoczesnych, estetycznych pionowych tylnych lamp. Od frontu to jednak wciąż masywny „stary dobry Range”, którego nie pomylimy z żadnym innym wozem. Za każdym razem, gdy go oglądałem, dochodziłem do tego samego wniosku. Jest piękny, ale... za wielki.
Być może bardziej do gustu przypadłaby mi krótsza, zgrabniejsza wersja. Przedłużony wariant LWB stworzono głównie po to, aby zapewnić pasażerom w drugim rzędzie absolutnie niczym nieograniczoną przestrzeń. Ci, którzy są wożeni, mogą liczyć na królewskie traktowanie. Czekają na nich dwa oddzielne, bardzo wygodne i pokryte grubą skórą fotele, które można rozkładać do pozycji niemal leżącej. Niemal, bo do zapraszającej na drzemkę „leżanki”, jaką spotkałem chociażby w Mercedesie klasy S czy Lexusie LS, trochę im zabrakło. Co zaskakujące, siedziska nie oferowały ani wentylacji, ani opcji masażu (takie bajery miał tylko fotel kierowcy i drugi obok). W trakcie podróży pasażerowie z tyłu mogą liczyć na prywatność, osłaniając się od świata zewnętrznego elektrycznie wysuwanymi roletkami umieszczonymi na bocznych szybach. W razie potrzeby można schłodzić napoje w schowku w podłokietniku pełniącym funkcję minilodówki lub korzystać z multimedialnych, niezależnych ekranów (poprzez złącza HDMI da się podpiąć zewnętrzne urządzenia lub można polegać na internetowym streamingu filmów), do których dołączono bezprzewodowe słuchawki. Jeśli jednak wszyscy na pokładzie chcą słuchać tej samej muzyki, czeka na nich system audio „Meridian Signature Sound” z 35 (!) głośnikami.
Komfort, komfort i jeszcze raz komfort. Pneumatyczne zawieszenie, jakim szczycą się Brytyjczycy, sprawia, że wszelkie dziury i drogowe nierówności właściwie nie są odczuwalne w kabinie. Mamy za to specyficzny efekt bujania i kołysania niczym na jachcie. Szczerze mówiąc, z perspektywy kierowcy nie byłem przekonany do tych nietypowych, jak na cztery koła, doznań. Szybsza próba wejścia w zakręt? Miałem wrażenie, że Range zaraz się przewróci. Jasne, nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością, bowiem pojazd doskonale trzymał się drogi, ale i tak odczuwalne przechyły skutecznie hamowały moje zapędy do ostrzejszej jazdy. A dlaczego w ogóle przychodziło mi do głowy tak mocno wciskać gaz w tym olbrzymie? Otóż zachęcał do tego aksamitnie pracujący, potężny silnik V8, który – według danych technicznych – potrafi rozpędzić tak ciężkie auto do pierwszej setki raptem w 4,6 sekundy. Kosmos! Zdziwiłem się, że w trybie dynamicznym dało się skorzystać z tzw. procedury startu przy wyłączeniu systemu kontroli trakcji. Patent zarezerwowany dla sportowych wozów w Range Roverze był jednak lekkim przerostem formy nad treścią. Przy sprinterskiej próbie samochód zachowywał się jak motorówka, odczuwalnie unosząc się. Wówczas wartości na prędkościomierzu rosły jak szalone i trzeba było się pilnować, żeby nie przeszarżować, bo Range ani myślał o złapaniu zadyszki.
Nie zmienia to faktu, że znacznie przyjemniej jeździło mi się spokojniej, w stylu bardziej dystyngowanym – jak przystało na luksusową brytyjską markę. Średnie spalanie, po pokonaniu prawie 500 kilometrów (z czego połowę stanowiła autostrada, a połowę miejskie korki), wyniosło 17 litrów zużycia bezołowiowej na 100 kilometrów. Dużo, mało? Trudno stwierdzić. Z pewnością to i tak bez znaczenia dla zainteresowanych zakupem tak drogiego auta.
Właściciele Range Rovera docenią za to doskonałe materiały wykończeniowe, schludny, nieprzekombinowany projekt deski rozdzielczej i świetnej jakości cyfrowe ekrany, które bardzo estetycznie udało się w nią wkomponować. Nie tylko rozbudowany system kamer ułatwia manewrowanie tym kolosem, ale przede wszystkim robi to tylna oś skrętna, umożliwiając bezstresowe odnalezienie się na parkingach. W rezultacie duży Range jest zwrotny niczym kompaktowe auto.
Pozostaje pytanie, jak duże grono skorzysta z tego, z czego nieodzownie słynie brytyjska – nie zapominajmy – terenówka? Elektroniczny centralny mechanizm różnicowy, poszczególne terenowe tryby jazdy, dopracowany napęd na cztery koła czy głębokość brodzenia w wodzie nawet do 90 cm przypominają o tym, że właśnie do jazdy po szeroko rozumianych bezdrożach stworzono ten samochód. Przyznaję, że sam, w obawie o unikatowy lakier czy stan kosztownych felg, nie podjąłem próby przeczołgania Range’a po innych drogach niż tych asfaltowych. Podejrzewam, że podobnie będą robić ci, którzy wyłożą za swój samochód ponad milion złotych. Bo Range Rover z 2022 roku jawi się jako pojazd przykuwający spojrzenia, świetnie pełniący funkcje reprezentacyjne. Ukazuje zasobność portfela i nieszablonowe podejście do motoryzacji wśród najbardziej zamożnych. Tyle że trudno o sensowne uzasadnienie takiego zakupu, a co za tym idzie – pełnego wykorzystania jego prawdziwej tożsamości. Podsumowując, to nieoczywista alternatywa dla klasycznych limuzyn, które jednak – w dużej mierze – po prostu lepiej się prowadzą w normalnych, codziennych okolicznościach...