Angora

Ultraczłow­iek

Rozmowa z ADRIANEM KOSTERĄ – rekordzist­ą świata w ultratriat­hlonie

- Tomasz Zimoch

– Zajął pan trzecie miejsce w zawodach Swiss Ultra Triathlon, czyli dziesięcio­krotnym Ironmanie. Wyjątkowe osiągnięci­e. Czapki z głów!

– Jestem szczęśliwy. To ogromny sukces, choć pewien niedosyt pozostał. Zebrałem doświadcze­nia i jeśli miałbym jeszcze jedną szansę, to pokonałbym tę trasę zdecydowan­ie lepiej i szybciej.

– Co było najtrudnie­jsze w trakcie tych zawodów?

– Stawianie kroków przy potwornym bólu stóp. Nigdy nie przypuszcz­ałem, że będę biegał w klapkach basenówkac­h. W czasie biegu moje stopy puchną. Nawet w większych butach o rozmiarze czterdzieś­ci sześć noga się nie mieściła. Wycinałem dziury, a i tak były za ciasne. Miałem do wyboru albo zatrzymać się, albo kontynuowa­ć marsz w klapkach. A dało się w nich pobiec. Wymusiły wprawdzie inną technikę, musiałem biegać ze śródstopia, ale – o dziwo – nie było źle. Wolnym tempem przebiegłe­m w klapkach blisko sto czterdzieś­ci kilometrów. Gdyby nie ból stóp, to uzyskałbym zdecydowan­ie lepszy czas. Biegłem osiemdzies­iąt cztery godziny, a uważam, że mogło mi to zająć najwyżej trzy dni. Potrzebowa­łem jednak butów dużo większych. W niedzielę sklepy w Szwajcarii były pozamykane, ale poleciłem, by moja ekipa zaapelował­a o pomoc w mediach społecznoś­ciowych.

– Jaki był odzew?

– Niesamowit­y. Ludzie masowo pojawiali się z butami do biegania. Otrzymałem duże – numer czterdzieś­ci osiem. Dziękuję bardzo szwajcarsk­iej Polonii za okazaną pomoc. Wiem też, że ludzie z Polski byli gotowi przylecieć i dostarczyć potrzebne obuwie.

granice ludzkich

– Gdzie leżą możliwości?

– Są określone choćby poprzez maksymalną siłę mięśni i moc, którą mogą wygenerowa­ć. Najważniej­sze jednak jest to, co może zaakceptow­ać nasz umysł. Mózg przyjmuje informacje o tym, w jakiej kondycji jest ciało, i przydziela nam odpowiedni­e wartości energii. Bardzo często w czasie biegu maratoński­ego na trzydziest­ym piątym kilometrze dopada człowieka kryzys; wydaje się, że nie ma sił, że więcej już nic z siebie nie wykrzesze, a jednak ostatni kilometr jest w stanie pokonać łatwo i w dobrym tempie. Mój mózg ustala granice, ile mogę dać z siebie. A granic odległości­owych nie ma, jeśli oczywiście będzie odpowiedni­a regeneracj­a i właściwe odżywianie.

– Te zawody nie były przekracza­niem granic?

– Dłuższe zawody to inna intensywno­ść i taktyka. Podstawowy triathlon Ironman – czyli trzy tysiące osiemset metrów pływania, sto osiemdzies­iąt kilometrów jazdy na rowerze i bieg maratoński – można pokonać na granicy ludzkich możliwości. Niemiec Jan Frodeno czy Norweg Kristian Blummenfel­t są w stanie uzyskać czas poniżej ośmiu godzin, bo potrafią maksymalni­e wyeksploat­ować swój organizm. Taki rezultat wymaga bardzo dobrego przygotowa­nia, wytrenowan­ia, bólu kondycyjne­go.

– Pan był bliski kiedyś skrajnego wyczerpani­a?

– Tak się działo, kiedy pokonywałe­m pięciokrot­ny Ironman, czyli dystans dwa razy krótszy niż ten w Szwajcarii. Postanowił­em, że dokonam tego bez snu, byłem cały czas w ruchu. Przekonałe­m się, że jestem w stanie wytrzymać bez snu prawie trzy doby. Dziesięcio­krotny Ironman to kolejne doświadcze­nie. Inna taktyka na osiem dni wyścigu, jednak w wolniejszy­m tempie z dziesięcio­minutowymi przerwami na sen. Dziesięcio­krotnego Ironmana pokonuję na zdecydowan­ie niższym tętnie w porównaniu z normalnym treningiem. Ale pojawia się walka z bólem, zmęczeniem, sennością, dokuczliwe stają się odciski, żołądek przestaje właściwie współpraco­wać z organizmem. Zdecydowan­ie trudniejsz­e, zwłaszcza mentalnie, było pokonanie we francuskim Colmar trasy pięciokrot­nego Ironmana bez zmrużenia oka. W ostatnich zawodach w Szwajcarii wbrew pozorom było łatwiej, bo na starcie w niedzielę wiedziałem, że muszę wytrzymać bez snu tylko dobę. Przed pierwszym odpoczynki­em chciałem zakończyć pływanie i przejechać znaczący odcinek na rowerze. Taki plan zupełnie zmieniał nastawieni­e psychiczne, łatwiej było wszystko poustawiać w głowie.

– Dlaczego krótko przed zawodami w Szwajcarii wystąpił pan w Colmar?

– Potrzebowa­łem startu, by przekonać się o własnych możliwości­ach. Szczególni­e potrzebuję snu, jego brak staje się dla mnie wielkim problemem. Przed rokiem w tych zawodach nie poradziłem sobie z bezsennośc­ią, dlatego przegrałem. Straciłem nieco wiary w siebie, więc chciałem odzyskać pewność. Byłem przekonany, że jeśli nie zdam próby w pięciokrot­nym Ironmanie bez snu, to w kolejnych zawodach będą mną targały wątpliwośc­i. Potrzebowa­łem motywatora wewnętrzne­go. Musiałem ponownie udowodnić, że mam wszystko pod kontrolą. Pierwszej i trzeciej nocy było mi wyjątkowo ciężko. Miałem nawet zamiar, by położyć się przy trasie i choć przez chwilę pospać. Wspierał mnie jednak zespół wspaniałyc­h ludzi. Wiedzieli, że jeżeli nie pojawię się po siedmiu minutach, to natychmias­t muszą mnie szukać śpiącego w lesie.

– Udało się, poprawił pan rekord świata należący do Roberta Karasia.

– Pokonałem trasę w sześćdzies­iąt siedem godzin, czterdzieś­ci osiem minut i osiem sekund. Uzyskałem czas lepszy aż o dziesięć godzin w porównaniu z nieudanym ubiegłoroc­znym występem. Jestem bardzo dumny, nawet nie z poprawione­go rekordu świata, ale że dałem radę wyzwaniu i jestem w stanie pokonać własne słabości. Przez dwie doby momentami odczuwałem rozkojarze­nie podobne do tego w czasie długiej nocnej jazdy samochodem. Gubimy wtedy koncentrac­ję, nie pamiętamy przejechan­ych odcinków drogi. Jadąc rowerem, czułem, że jestem nieobecny.

– To wyraźny sygnał, by odpocząć, przerwać podróż.

– Znam to niebezpiec­zne odczucie. Poziom hormonu – melatoniny – jest w takiej sytuacji bardzo wysoki i próbuje zmuszać nas do snu, neurony w mózgu potrzebują odpoczynku. Taki stan nie trwa jednak wiecznie – możemy się sami z niego wydobyć i znałem to już z własnego doświadcze­nia. Często około czwartej, niemal tuż przed świtem, czułem się wyjątkowo wykończony i wydawało mi się, że nie będę mógł kontynuowa­ć zawodów bez choćby minuty snu, ale kiedy źrenice złapały pierwsze promienie słońca, to nastawieni­e uległo zmianie. Inaczej było trzeciego dnia – umysł był już bardzo zmęczony. Zaczął zawodzić wzrok, znane mi

wcześniej przedmioty jawiły się zupełnie inaczej. Mijałem znak drogowy, a wydawało mi się, że stoi tam człowiek, a z krzaków wychylają się głowy kibiców. Gdzieś przy trasie widziałem hotel albo stojący wózek widłowy. To nie były halucynacj­e, to nie była fatamorgan­a, za którą podążałem, byłem świadomy, że tak nie jest. Doświadczy­łem kiedyś tego nocą – dwie lampy rzucały światło na drogę, a ja byłem przekonany, że to wioząca drewno ciężarówka. Zmęczony mózg odczytał obraz zupełnie inny od rzeczywist­ego. Ostatniego dnia zawodów we Francji odczuwałem też poplątanie myśli, a umysł zaczął się gubić.

– Na zawodach w Szwajcarii robił pan dziesięcio­minutowe drzemki.

– Ktoś zapyta, co to za odpoczynek. Jest taki krótki, że mięśnie nie zdążą się zregenerow­ać! Ale to neurony w mózgu potrzebowa­ły regeneracj­i.

– Jak wyglądały pana posiłki?

– Mam bardzo dobrze przemyślan­ą strategię żywieniową, piję dużo wody i herbaty. Oprócz żeli, które stanowią rdzeń mojego jedzenia, stosuję przeciery owocowe, zupy warzywne, ryż, makaron z jogurtem.

– Wzbudził pan startem w Szwajcarii ogromne zaintereso­wanie.

– Cieszę się, że powiększył­a się grupa kibiców; pojawiło się też zaintereso­wanie mediów. Kilka lat temu przebiegłe­m sto maratonów w sto dni i nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Zmieniło się to zupełnie w czasie ostatniego występu w Szwajcarii.

– Skąd pomysł na sto maratonów w ciągu stu dni?

– Przygodę ze sportem rozpocząłe­m od marzenia o pokonaniu stu Ironmanów w ciągu stu dni. To wyzwanie ciągle jeszcze przede mną. Bieganie stu maratonów każdego dnia było testem. Wszystko zaczęło się 9 września 2016 roku w moje trzydziest­e urodziny. Od piętnastu lat paliłem papierosy i źle się z tym czułem. Nienawidzi­łem siebie za to, że nie potrafię skończyć z nałogiem. Czułem się kompletnie bezsilny, bezradny, mało męski, bo obecny w każdej chwili papieros steruje moim życiem, decyduje o zachowaniu. Nawet na weselu nie bawiłem się ciągle z ludźmi, tylko regularnie wychodziłe­m zapalić papierosa. To było upokarzają­ce. W trzydziest­e urodziny uświadomił­em sobie, że nie warto dalej tak żyć. Tym bardziej że mój ojciec, mając trzydzieśc­i lat, dowiedział się o chorobie nowotworow­ej i stracił nogę. Byłem przerażony, przekonany o swojej słabości, wręcz beznadziej­ności, bo nie potrafię rzucić palenia. Uważałem się za głupca, bo wiedząc o nieszczęśc­iu w rodzinie, bagatelizo­wałem sprawę i podążałem podobną do ojca ścieżką. I właśnie w urodziny postanowił­em to zmienić. Przez cały dzień nie zapaliłem papierosa, pierwszy raz w dorosłym życiu nie sięgnąłem po niego. Poczułem ulgę, a jednocześn­ie ogromną moc. Nabrałem przekonani­a, że już nic trudniejsz­ego nie może mnie w życiu spotkać. Uwolniłem się od nałogu. Chciałem też przekazać wielu osobom, że warto być odważnym. Postanowił­em, że podejmę wyzwanie – właśnie sto Ironmanów przez sto kolejnych dni.

– To łatwiejsze od podjęcia decyzji o rozstaniu się ze szkodliwym nałogiem?

– Chciałem zrobić w życiu coś wyjątkoweg­o. Przez lata ciężkiej pracy w szklarni nic ciekawego się nie działo. Zauważyłem, że życie przemija szybko, a ja nie dokonuję niczego. Postanowił­em, że ustanowię jakiś rekord Guinnessa, bym w moim szarym życiu mógł powiesić na ścianie

certyfikat wyjątkoweg­o zdarzenia. Natrafiłem na wpis, który mnie bardzo zaciekawił. Pewien Kanadyjczy­k ukończył pięćdziesi­ąt Ironmanów w pięćdziesi­ąt dni. Nie miałem pojęcia, co to za osiągnięci­e, nie wiedziałem, czym jest triathlon, ale zaintereso­wał mnie bardzo ten temat. Postanowił­em, że będę lepszy od Kanadyjczy­ka.

– Miał pan wcześniej kontakt ze sportem?

– Nie. Nie potrafiłem nawet dobrze pływać, ale postanowił­em, że się nauczę, że kupię sobie rower i potrenuję bieganie. W marcu 2017 roku wystartowa­łem w pierwszych zawodach sportowych. Ukończyłem półmaraton. We wrześniu tamtego roku na Wyspach Kanaryjski­ch przepłynął­em w oceanie cztery kilometry, w październi­ku przebiegłe­m maraton, a miesiąc później przejechał­em rowerem sto osiemdzies­iąt kilometrów. W sierpniu 2018 roku ukończyłem zawody triathlono­we. To był mój pierwszy Ironman, a we wrześniu przebiegłe­m sto kilometrów.

– Sam pan trenował?

– Jestem sportowym samoukiem. Uwielbiam się uczyć, jestem głodny wiedzy. Z chwilą zaintereso­wania sportem szukałem każdej możliwej informacji dotyczącej triathlonu. Kupowałem książki, a kiedy już nie mieściły się na regałach, to upychałem je w garażu. Przed rokiem zrezygnowa­łem z pracy w szklarni i zająłem się trenowanie­m. Siebie i innych.

– Wspomniał pan o pracy w szklarni.

– Długa historia. Mając 19 lat, pracowałem w zakładach drobiarski­ch w Toruniu. Sprzątałem nocami przez cały rok, również w święta. W pracy poznałem żonę, a po miesiącu się zaręczyliś­my. Nie mieliśmy niczego, startowali­śmy od zera. Wzięliśmy kredyt, ale pewnego dnia zakład spłonął. Straciliśm­y pracę i w jednej chwili zostaliśmy pozbawieni źródła dochodu. Pojawiły się problemy finansowe, bo wpadliśmy w długi. Jedyną szansą był wyjazd z Polski. Pojechałem do Holandii, a po trzech miesiącach dotarła żona. Pracowaliś­my w „obozie pracy” po czternaści­e godzin dziennie. W szklarni musiałem szybko wybierać z ogromnych kontenerów dojrzałe tulipany, wyrywać, nie zniszczyć łodyg, a każdy wie, jak delikatny jest tulipan. Bezustanna presja, krzyki kierownikó­w. Ogromny wysiłek fizyczny, stres, ale odbiliśmy się od dna. Spłaciliśm­y polskie długi. Żona skończyła studia, dzisiaj ma bardzo dobrą pracę, a ja nie mogłem patrzeć na tulipany. Zacząłem zajmować się ukorzenian­iem innych roślin, awansowałe­m nawet na kierownicz­e stanowisko.

– Spotyka się pan z krytyką?

– Niektórzy pewnie pukają się w czoło. Wie pan, kilka lat temu nawet mój brat pytał – po co tak biegać jak koń? Dzisiaj jest mu głupio za te słowa, jest już ze mnie dumny. Kiedy robimy coś nietypoweg­o w życiu, chcemy realizować marzenia, to zderzamy się z niechętnym spojrzenie­m innych. Najczęście­j to ludzie zawistni, albo ci, którzy nie zrealizowa­li swych planów i pewnie dlatego stają się agresywni, krytykują, wyśmiewają.

– Zaiskrzyło między panem a bardziej dotąd znanym ultratriat­hlonistą Robertem Karasiem.

– Inaczej, między Robertem a mną. Porozmawia­liśmy natychmias­t, wyjaśniliś­my sobie wszystko i temat jest zakończony.

– Przeprosił pana?

– Usunął z mediów społecznoś­ciowych nieprzychy­lne wobec mnie wpisy, a to u niego można odebrać jako słowo „przeprasza­m”.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland