Pragnę prawdziwych emocji
Rozmowa z MICHAŁEM SZPAKIEM
(28 VIII) – Czym jest dla ciebie miłość?
– Nazwijmy to emocją, ale jest to emocja związana z tym, że kimś się opiekujemy, że jesteśmy za kogoś odpowiedzialni, że chcemy kogoś wspierać bez względu na to, jakie rzeczy w swoim życiu wyprawia. Miłość jest uczuciem bezwarunkowym. Jest to kompatybilność z drugim człowiekiem bez wyrażania się słowami.
– W utworze „24na7” pięknie piszesz o miłości i, jak sam twierdzisz, pierwszy raz tak szczerze. Ale jednocześnie wywołało to niemało szumu w mediach...
– Na temat mojego rzekomego coming outu...
– „Pod presją mediów Szpak wyjawia prawdę o swojej orientacji” – mogliśmy przeczytać.
– Właśnie trochę na odwrót. Media chciały wywrzeć presję, żebym to ja przyznał im rację. Zawsze podchodzę do swojego życia prywatnego w taki sposób, że ono należy do mnie – bez względu na to, jakie ono jest w środku. Na pewno nie mam zamiaru się nim dzielić na zewnątrz, dlatego że każdy z nas chce mieć swoją prywatność i każdy z nas sobie ją ceni. Nie rozumiem tego elementu dociekania ze strony mediów. Jasne, jestem osobą publiczną, ale to nie obliguje mnie do tego, że mam pokazywać wszystko ze swojego życia i podobnie w przypadku innych artystów/celebrytów. Nie musimy się dzielić tym, czym nie chcemy. Wywoływanie spekulacji jest moim zdaniem najgorszą dziennikarską patologią. Ja nie wywlekam ludziom życia prywatnego i skoro moje stanowisko względem tego jest znane, bo mówię o tym bardzo często, to nie rozumiem, czemu ten temat jest podejmowany za każdym razem, przy każdej okazji. To jest moje życie prywatne i chcę, żeby ono pozostało prywatne.
– Zarzucono ci jednak, że cała ta sprawa z twoim rzekomym „coming outem” była akcją marketingową, która miała służyć promocji płyty.
– Faktycznie, z perspektywy czasu można o tym tak pomyśleć, bo sam byłem tym zaskoczony. To był poranek, kiedy długo spałem i pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem na telefonie, była wiadomość od portalu plotkarskiego z pytaniem: „Jak odniesiesz się do spekulacji na temat twojej seksualności?” – Coooo?? Whaaaat?? (śmiech) I dopiero wtedy się dowiedziałem, co się zadziało po wrzuceniu mojej „ody do Queeru”. Mój wizerunek od 11 lat jest przecież queerowy*, od 11 lat jest on znany szerokiej publiczności i nie ma z tym problemu. Każdy to widzi, każdy wie, że mieszam w swoim wizerunku elementy kobiece i męskie, a nawet i perwersyjne. I teraz takie usilne parcie i naciski z zewnątrz pt. „Przyznaj się! Przyznaj się!” – są moim zdaniem bardzo ch...jowe. To się nie powinno wydarzyć nigdy. To jest indywidualna sprawa każdego człowieka, a media są bezlitosne. Spoko – mnie to wisi, ja sobie z tym radzę, ale jeśli trafiłoby to na kogoś, kto jest niezwykle czuły – to mogłoby mu to zrobić krzywdę. Jestem też sojusznikiem i wspieram środowisko LGBTQ, bo uważam, że jest to potrzebne. A ta polityczna walka i zrzucanie całej winy świata na mniejszości seksualne jest totalnie chora – to powinno być karalne. Albo kiedy ktoś próbuje wykorzystywać mniejszość seksualną, aby w ten sposób wpływać na osoby, które np. chodzą głosować. Nigdzie na świecie, poza blokiem wschodnim, nie ma takich działań. Umówmy się, jesteśmy częścią Europy, częścią świata, jesteśmy w niezwykłym punkcie funkcjonowania i cofanie nas do średniowiecza, gdzie tak naprawdę w średniowieczu takie rzeczy były na co dzień i nikt nie miał z tym problemu, jest żenujące.
– To, o czym mówisz, jest podsycane przez instytucje publiczne w kraju. Na przykład gdy występowałeś w TVP, sprawdzano, czy nie „przemycasz” symbolu tęczy – no coś tu chyba nie do końca gra...
– Ja nawet nie mam słów, żeby to skomentować. Kiedyś myślałem, że takie rzeczy dzieją się w filmach science fiction. A prawda jest taka, że dzieją się na naszych oczach. Jesteśmy bardzo katolickim krajem i nie mam nic przeciwko – sam jestem katolikiem, może nie z wyboru, ale z racji tego, że wszyscy tu taką przynależność dostajemy z automatu. Jednak uważam, że jeśli element tęczy ma wywoływać obrzydzenie i jest usilnie obrzydzany, i to przez „chrześcijan”, to chyba nikt z nich nie przeczytał Biblii ani razu. Bo w Biblii tęcza jest symbolem szczęścia, wolności, czegoś nowego, odrodzenia. Za każdym razem, gdy jadę gdzieś na wakacje – Mazury, woj. kujawsko-pomorskie, jakieś totalne wsie – to fakt, ludzie tam mogą się na mnie krzywo patrzeć, mogę wywoływać swoim wyglądem różne emocje, ale oni nie mówią: „Ej, ty pedale!”. Pamiętam nawet taką przygodę: kiedy kończyliśmy nagrywać materiał do tej płyty, wynajęliśmy sobie domek gdzieś koło Dąbek i pojechaliśmy do przydrożnego sklepu, a kobieta, która siedziała za ladą, powiedziała: „Boże, przyjedźcie do nas, wszyscy będziemy was kochać, wszyscy będziemy się wami opiekować”. Dlaczego więc demonizujemy społeczeństwo? Po co dmuchany jest ten balon? Nie rozumiem tego.
– Skoro o religii mowa, w twoich najnowszych kompozycjach jest bardzo dużo motywów biblijnych – skąd taki pomysł?
– Uważam, że w Polsce bardzo zaburzona jest kwestia prawdziwego chrześcijanina. Indoktrynacja zakrawa na taki system jak u muzułmanów. W żadnym innym kraju nie spotkałem się z tak agresywnym ruchem, nie widziałem „wysłanników Boga” czy „Legionu Maryi i Chrystusa”. Moim zdaniem to przypomina chorobę psychiczną. Przeszkadza mi to, bo to rujnuje obraz instytucji Kościoła. I choć Kościół jako instytucja nie znaczy dla mnie nic, to jednak burzy to ogólny obraz tego, w co wierzymy. Mówimy przecież: „Wierzę w jednego Boga, Ojca”. Podkreślę, w jednego. „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną...”. Ale nie przeszkadza nam to wierzyć w piętnaście Maryi, kilkunastu świętych, miliard odsłon twarzy Jezusa... No, to jest hipokryzja.
Dodatkowo uważam, że o tym, co Kościół robi źle, trzeba mówić głośno i otwarcie, bo umówmy się, obecna sytuacja to patologia. Ale jeśli chodzi o wartości biblijne – jest to zupełnie inna sprawa. „List do Koryntian”, który zacytowałem w teledysku „24na7”, jest czymś najpiękniejszym, co w życiu przeczytałem. Gdyby Kościół naprawdę kierował się tym, co tam jest – czyli bezwarunkową miłością do bliźniego – większość newralgicznych tematów z tej rozmowy miałaby zupełnie inny wydźwięk.
– A co masz na szyi?
– To jest Święta Rita, patronka od spraw beznadziejnych. Moja mama ją bardzo uwielbiała i to jest naszyjnik, który po niej mi pozostał.
– To w co właściwie wierzysz?
– Wierzę w Boga, po prostu. Boga jako stwórcę wszechświata i Boga jako energię, która nad nami czuwa. Wierzę też w anioły, bo wiem i czuję, że w wielu kwestiach przyczyniły się do tego, żebym był w tym miejscu, w którym jestem.
– W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ubrania nie mają płci. – Tak, bo to prawda. – No dobra, ale w momencie, w którym kobieta postanawia przestać nosić biustonosz, nie oszukujmy się – nadal budzi to w naszym społeczeństwie emocje. Natomiast mężczyzna biegający po parku bez koszulki jest przecież całkiem „normalnym” widokiem... Zatem jesteś pewien, że ubrania nie są przypisane do płci, w sytuacji gdy zdjęcie stanika jest odczytywane jako konkretne „stanowisko”?
– Zobacz, jaki dziwny obrót sytuacyjny nastąpił w niby-cywilizowanym świecie – teoretycznie wszystko można, a tak naprawdę wszystko jest tabu i nawet
sutków nie możesz pokazać. A jakby tak zobaczyć nagrania z lat 90., gdzie Sabrina wyłania się z basenu z wystającymi sutami, to jakoś nikogo to nie szokuje i wtedy też nie szokowało. Żyjemy w krzywym zwierciadle. Sami sobie to zgotowaliśmy i rujnuje nam to psyche. Jesteśmy w bardzo dziwnym momencie na świecie, bo wszystko może być problemem. „Tu noga za bardzo odsłonięta, tu nie masz majtek”... A przecież to jest każdego indywidualna sprawa – czy nosi majtki i staniki. To idąc tym tropem, skoro kobiety muszą nosić ten stanik, to dlaczego facet nie?
– Okej, a jak to jest z Jowiszją – twoim, jak mówisz, alter ego? Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że ona włożyłaby stringi na scenę i nie miałaby z tym problemu, ale ty, jako Michał Szpak już tak.
– Jestem pod ostrzałem ocen, a to jest alter ego, które żyje sobie własnym życiem.
– Czyli to nie jesteś ty?
– Jest to część mnie. Głównym zadaniem tego alter ego jest ucieleśnienie wszystkiego, o czym myślimy, że nie możemy tego zrobić, bo nam nie wypada. Każdy z nas ma alter ego, nikt nie ma jednej osobowości. To, co wychodzi z nas np. po alkoholu, to jest właśnie alter ego.
– À propos używek, Sokół na koncercie powiedział ze sceny, cytuję: „Je... kokainę, bierzcie LSD” – jak się do tego ustosunkujesz?
– Ha, ha, ha, jestem bardzo przychylny używkom, bo uważam, że bardzo poszerzają świadomość. Jednak zależy, na jaki grunt padną. Jedni są w stanie bardzo szybko się uzależnić i to rujnuje im życie, a inni potrafią odnaleźć w tym coś, co daje im nowy wymiar przemyśleń i mogą to np. wykorzystać w twórczości. Nie ukrywam, że ten materiał, który teraz stworzyłem, wielokrotnie był poddawany takim moim fazom testowania różnych środków.
– Co testowałeś?
– Kiedyś byłem z przyjaciółmi na Guadalupe i tam raz w życiu udało mi się wziąć LSD. Pozwoliło mi to zobaczyć więcej, poczuć więcej. Człowiek wtedy widzi, czym jest świat, że jest to jeden wielki pulsujący organizm, połączony ze sobą w każdym calu. Wszystko jest pulsujące, wszystko żyje – liść, piasek... To przeżycie było dla mnie niesamowite. Chciałbym kiedyś spróbować ayahuaski**, ale nie czuję się jeszcze na tyle odważny. Wiem, że rozmawiamy o czymś, co jest zakazane, więc może to być bulwersujące, ale mnie to pomogło zrozumieć, czym jest Ziemia.
– Twój utwór „(mrok)Warszawianka” miał być podobno inspirowany twoim imprezowaniem w Warszawie, aczkolwiek mam tu wątpliwości...
– Tak, jest to strywializowane, bo ten utwór to tak naprawdę moja żałoba. Jest to smutna opowieść o tym, jak szybko minął mi czas, i o tym, że nie mogłem poświęcić go swojej mamie, a ona później odeszła. Po jej śmierci nie przeżywałem tej żałoby w taki sposób, że zamknąłem się w sobie i użalałem nad tym, co się wydarzyło, tylko po prostu czułem, że muszę to zabić w sobie w inny sposób i chodziłem... – Na imprezy... – Cały czas. Przez cały rok miałem taką fazę, że zabijałem ten mrok i smutek w ten sposób. I to też mi pokazało, że możemy umierać w sobie, nie umierając dla innych.
– Czego zatem nauczyło cię życie w stolicy i jaki miało to wpływ na twoją obecną twórczość?
– Ten materiał jest opowieścią o chłopcu, który przybył do wielkiego miasta, które wraz z nim wzrosło, które na jego oczach rozwijało się, i które tak bardzo go zmieniło. I z jednej strony jestem wdzięczny Warszawie, bo to miasto nauczyło mnie asertywności i radzenia sobie samemu, bo zostałem w pewnym momencie sam (nie licząc moich przyjaciół). A z drugiej strony jest to miasto, w którym musisz się zmierzyć z własną samotnością, bo Warszawa nie daje ci możliwości szybkiego poznawania ludzi, zawierania przyjaźni. Bo musisz mieć materiał do wymiany – „ja ci daję to, ty mi to, OK – zostańmy przyjaciółmi”. Dopiero po jakimś czasie można uzyskać prawdziwą relację z drugim człowiekiem. Uważam, że jest to miasto bezwzględne. Jest to rakieta, która odpala się codziennie o 5:00 rano i musisz za nią nadążać, bo jak nie, to wypadniesz i ktoś zajmie twoje miejsce. Ale nie zamieniłbym tego miasta na żadne inne w Polsce.
– A czy to przypadkiem nie jest uzależnienie od adrenaliny?
– Absolutnie. Jestem totalnie uzależniony od silnych emocji, adrenaliny i to mnie napędza.
– Co byś chciał przekazać swoją nową płytą?
– „Niemen mi... zrobił dziwny świat, szukam swoich słów” – to zdanie w zasadzie mogłoby określić całą płytę. Mój debiut pociągnął za sobą serię zdarzeń, konsekwencji. Myślę, że prawdziwą władzę i odpowiedzialność za swoją karierę chwyciłem dopiero teraz. Ujarzmienie 11 lat pracy, współpracowników, umów, masy nieprawidłowych wzorców, w których musiałem sam się odnaleźć – to naprawdę nie było łatwe. Przez ostatnie trzy lata powoli przejmowałem stery swojej kariery. Długo szukałem własnych słów i dźwięków, ale w końcu je znalazłem.
– To takie rozprawienie się z przeszłością?
– Finalnie ta płyta jest moim rozprawieniem się z „Mitem złej Syreny”, którą trochę się stałem dla branży muzycznej.
– Złą Syreną?
– Taki dziwny twór – niepodobny do niczego. Sama postać Syrenki warszawskiej jest szalenie inspirująca. Początkowo w swoim wizerunku miała trzy ogony, które były monstrualne, dzieci natomiast znają ją jako szlachetną piękność... Czas pokaże, gdzie jest prawda.
– Do jakich odbiorców chciałbyś dotrzeć ze swoim materiałem? Bo chyba masz ostatnią dużą wśród swoich słuchaczy?
– Tak, to prawda, jest rotacja, jednak przede wszystkim chciałbym trafić do ludzi, którzy słuchają muzyki, do publiczności festiwalowej, osób, które chcą doznawać muzyki, a nie tych, co przychodzą na koncert zjeść kiełbasę i ewentualnie posłuchać kogoś, bo ten jest sławny. Mam wielki szacunek i poczucie wdzięczności dla ludzi, którzy przywiązali się do mnie przy płytach, na których byłem wokalistą, a nie twórcą. Jednak nawet wtedy, mimo że nie była to moja twórczość, z uporem maniaka powtarzałem: „Byle być sobą!”. I choć wtedy tak nie było, ukorzeniłem się w przekonaniu: „Oni to zrozumieli. Mieli te hasła na koszulkach, stali pod sceną i krzyczeli to hasło... Mogę być sobą”.
Teraz na to stawiam. Z przejawami wszelkich ekstrawersji i odklejenia. Daję sobie możliwość, by móc tworzyć z otwartą głową. Ci słuchacze, którzy odejdą – mają do tego prawo. Mają prawo czuć się oszukani. Rozumiem to. Ci, którzy ze mną zostaną – będą czuli moją dozgonną wdzięczność. Teraz szukam odbiorców, których kręci moja niepokorność i muza przede wszystkim. Robiłem te kawałki tak, abym sam mógł przy nich wariować na scenie. Pragnę prawdziwych emocji – płaczu, wrzasku, ekstazy.
– Sięgasz po rocka, a rock trochę w ostatnich latach wypadł z trendów...
– Rzeczywiście, był taki moment, że rock jest passé, i on trwał bardzo długo. Jednak prawda jest taka, że niby rock już niemodny, a wszystkie rockowe koncerty są wyprzedane.
– No ale czemu się dziwić, przecież sam mówiłeś, że żyjemy w kraju hipokrytów. rotację
– Zdecydowanie! (śmiech). Sądzę, że rock jest jedynym gatunkiem muzycznym, który wyzwala takie emocje jak szaleństwo, wolność seksualną, „hipi vibe”, „każdy się kocha”. Drugim takim gatunkiem jest techno. A moja płyta jest fuzją rocka i muzyki elektronicznej.
– Pokutuje, niestety, coś takiego, nad czym osobiście ubolewam – bo sama jestem fanką gatunku, że techno to taka „muzyka dla ćpunów” – jak to skomentujesz?
– Jest to stereotyp, który faktycznie się powtarza i często się to słyszy. Ale tak naprawdę wszystko można wrzucić do jednego wora. Ja się z tym nie zgadzam, sam znam osoby, które stronią od wszelkich używek i kochają techno. Bo muzykę techno kocha się za to, jakie społeczeństwo jej słucha. Tu nie ma agresji, na takie imprezy chodzą ludzie, którzy są wobec siebie opiekuńczy i chcą się dobrze razem bawić, nawet jeśli byliby pod wpływem różnych substancji, to nie jest to np. typ imprezy, na której ktoś będzie się lał czy obrażał.
– Czego sobie życzy Michał Szpak na drugą połowę 2022?
– Chciałbym, żeby ten materiał znalazł swoich odbiorców. Jowiszja chce mięsa!! Czas na festiwale!
KLAUDIA SZAROWSKA
Tytuł oryginalny: Michał Szpak dla naTemat: „Trzeba mówić głośno o tym, co Kościół robi źle. Ta sytuacja to patologia”
* queer – osoba nieokreślająca swojej orientacji i tożsamości takimi słowami, jak np. gej czy lesbijka
** ayahuaska – południowoamerykański rytuał picia silnie halucynogennego napoju.