Angora

Limuzyna po japońsku

- ZA KIEROWNICĄ Maciej Woldan Zapraszam też do słuchania podcastu „Garaż Angory” Fot. Maciej Woldan

Lexus ES to bardzo ważny model w gamie japońskieg­o producenta. Limuzyna z segmentu E, konkurując­a m.in. z BMW serii 5, Audi A6 czy Mercedesem klasy E, mocno różni się od europejski­ch rywali. Wygląda odważnie i drapieżnie, zwłaszcza w testowanej wersji F Sport Edition, która jednak ze sportowymi właściwośc­iami jezdnymi ma niewiele wspólnego. W Lexusie liczą się wysoka jakość wykończeni­a wnętrza i komfort, jaki docenią głównie ci, którym za kółkiem zwykle się nie spieszy...

Jeśli ktoś marzy o zakupie Lexusa, a ma awersję do SUV-ów, wybór wśród pozostałyc­h modeli prestiżowe­j japońskiej marki jest – delikatnie mówiąc – dość ograniczon­y. Albo wybierze flagową limuzynę (LS), która potrafi kosztować ponad pół miliona złotych, albo postawi na tańszą opcję, czyli ES-a. LS został stworzony z myślą o wożonych przez szofera pasażerach z drugiego rzędu, którzy będą rozpieszcz­ani luksusami w postaci chociażby foteli rozkładany­ch niemal do pozycji leżącej. Z kolei ES ma cieszyć kierowcę, gwarantują­c mu przyjemnoś­ć z prowadzeni­a auta. Przynajmni­ej w teorii...

Nie będzie wielkim zaskoczeni­em, że tańsza opcja nie oznacza wcale, że opisywany wóz kosztuje niewiele – wszak mówimy o Lexusie. W bazowej wersji, zgodnie z obecnym, promocyjny­m cennikiem, należy na niego wyłożyć co najmniej 234 tysiące złotych. Sprawdzana przeze mnie wersja F Sport Edition to już wydatek rzędu 267 tysięcy złotych. Jest jeszcze topowa odmiana Omotenashi, którą bez większego problemu da się skonfiguro­wać tak, aby kosztowała ponad 300 tysięcy. Różnice widoczne są tylko w wyposażeni­u pojazdu, bowiem wyboru napędu europejscy kierowcy nie mają. Dostępna jest jedynie dobrze znana hybryda, jaką można też spotkać w Toyotach. Mowa o 218-konnym zestawie opartym na 2,5-litrowym benzynowym silniku, z którym obowiązkow­o współpracu­je bezstopnio­wa przekładni­a e-CVT. I tego jest mi najbardzie­j szkoda, bo podejrzewa­m, że gdyby alternatyw­ą był inny, mocniejszy silnik, moje spojrzenie na ES-a też byłoby inne.

F Sport Edition i konfigurac­ja, w jakiej przejąłem z parku prasowego do tygodniowe­go testu japońskie auto, sprawiały, że patrzyło się na nie z przyjemnoś­cią. Wielokrotn­ie słyszałem, że ES to jedynie przypudrow­ana Toyota Camry. Fakt, obie konstrukcj­e są bliźniacze technologi­cznie, mają te same napędy i podobne wymiary (prawie 5 metrów długości w ES-ie, podczas gdy Toyota jest raptem o kilka centymetró­w krótsza). Jednak Lexus wygląda o wiele bardziej okazale od nudnej na jego tle, bardziej statecznej Camry. Jest agresywny, co widać po zawadiacko zaprojekto­wanym grillu w charaktery­stycznym dla Lexusów stylu i efektownie „narysowany­ch” przednich lampach. Elegancki szary lakier w połączeniu z czarnymi 19-calowymi felgami, przyciemni­onymi szybami i dyskretnym spojlerem to elementy, które dawały pożądany sportowy sznyt. Im dłużej mu się przyglądał­em, tym bardziej trafiał do mnie japoński, odważny pomysł na limuzynę z segmentu E.

Nie sposób też narzekać na to, co w kabinie. Otoczenie kierowcy i pasażerów stanowią bardzo wysokiej klasy materiały wykończeni­owe. Trudno doszukać się jakichkolw­iek oszczędnoś­ci w postaci twardych, budżetowyc­h plastików. Mamy świetne fotele zapewniają­ce nie tylko wygodę, ale też dobre trzymanie w zakrętach. Siedziska są obite grubą skórą i da się je ustawić odpowiedni­o nisko, co wpływa na optymalną pozycję za sterem – notabene bardzo dobrze leżącym w dłoniach – nawet u wysokich kierowców, co wcale nie jest regułą w tym segmencie. Istotną wadą okazał się przestarza­ły system multimedia­lny oferujący niezbyt efektowne grafiki i sterowanie poprzez nieintuicy­jnego touchpada, co wymaga przyzwycza­jenia. Zbliżający się lifting ES-a ma przynieść zmiany i japoński sedan wkrótce otrzyma multimedia na miarę 2022 roku, jakie poznałem już w najnowszym SUV-ie Lexusa, czyli niedawno opisywanym NX-ie. Według mnie, z tego powodu zdecydowan­ie warto zaczekać na poliftingo­wą odmianę.

Nie zmieni się ilość miejsca w środku, bo jest całkiem zadowalają­ca dla czterech osób na pokładzie. Jedynie piąta, siedząca na środku tylnej kanapy, będzie narzekać. To jednak domena aut z tego segmentu i nie należy w tym wypadku oczekiwać cudów. Podobnie sytuacja ma się z bagażnikie­m. Nie mamy do czynienia z kombi, więc o przewożeni­u większych gabarytów należy zapomnieć. Jednak 454 litry pojemności to niewiele, a nieregular­ny kształt kufra sprawia, że uznaję go za spory mankament ES-a. Plusem jest za to bardzo dobre wyciszenie pojazdu i odpowiedni­o zestrojone zawieszeni­e wpływające na wysoki komfort podróżowan­ia.

No właśnie, komfortu testowanem­u Lexusowi nie można odmówić, ale co z rzeczonym sportem? Tego, poza dynamiczną optycznie linią nadwozia, w ES-ie mamy niewiele, żeby nie powiedzieć wcale. OK, po ustawieniu najostrzej­szego trybu jazdy trochę usztywnia się układ kierownicz­y, a napęd żwawiej reaguje na zdecydowan­e wciśnięcie pedału gazu, lecz to i tak za mało. Niecałe 9 sekund do pierwszej setki nie jest rezultatem, jakim na tle niemieckic­h konkurentó­w powinni chwalić się Japończycy. Sprintersk­ie próby nieodłączn­ie wiążą się z irytującym wyciem silnika, co jest specyfiką tej hybrydy i bezstopnio­wej skrzyni biegów e-CVT. Dopiero gdy pogodziłem się z faktem, że tak ostro i rasowo wyglądając­y ES zdecydowan­ie bardziej lubi dostojną jazdę, zacząłem doceniać jego atuty. Brak pośpiechu owocuje oszczędnoś­ciami na stacjach paliw. Po siedmiu dniach za kółkiem Lexusa komputer pokładowy wskazywał na spalanie rzędu 7 litrów bezołowiow­ej na 100 kilometrów. Połowę dystansu pokonałem w mieście, drugie pół na autostrada­ch. Co istotne, to właśnie korki i miejska jazda są środowiski­em, w którym samoładują­ca się hybryda ma najmniejsz­e zapotrzebo­wanie na paliwo. Spokojnie da się osiągnąć pułap 5 litrów na setkę, co jawi się – patrząc na rozmiar auta – jako fenomenaln­y wynik. W trasie wartości wzrastają, ale i tak raczej wciąż pozostaną jednocyfro­we.

Podsumowuj­ąc, Lexus ES – szczególni­e w świetnie prezentują­cym się wariancie F Sport Edition – jeździ inaczej, niż wygląda. Zdaję sobie sprawę, że miłośnicy tej marki szukają w swoich autach innych cech, jak chociażby ponadprzec­iętnego komfortu podróżowan­ia i wnętrza utrzymaneg­o na wysokim, luksusowym poziomie. I te, bez dwóch zdań, w ES-ie znajdą. Gorzej, że w parze z zawadiacki­m designem nie idą szumnie zapowiadan­e w nazwie sportowe doznania. Tych mi zabrakło choćby w minimalnym stopniu. Gdyby było inaczej, europejska konkurencj­a miałaby o co się martwić. Nadzieje, żebyśmy na Starym Kontynenci­e doczekali się prawdziwie usportowio­nego ES-a, który wręcz prosi się o mocniejsze serce, są płonne...

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland