Co nam zostało z tych lat
Co nam zostało z tych teatrów, dawnych spektakli, wielkich wzruszeń, atmosferą uroczystych premier przepojonych. Wielcy dramaturdzy w głowie, słowa złote, aktorów śpiew.
Po latach przerwy, spowodowanej coraz marniejszą jakością przedstawień, zaryzykowałam i poszłam do teatru. Dawno, dawno temu, gdy moja mama szła ze mną na spektakl dla dzieci, to wkładała sukienkę w cekiny. Inne mamy też wyglądały jak księżne. Poszłam nieco z duchem czasu i tak się nie wystroiłam. Jakaś przyzwoita spódnica i bluzka. Myślałam, że będzie to odpowiednie. Jednak takie odzienie okazało się zbyt klasyczne. W otoczeniu spodni z dziurami na kolanach i udach oraz biustonoszowych ramiączek wystających spod kusych bawełnianych koszulek poczułam się jak prababcia wszystkich tam obecnych. Przy morzu męskich adidasów i kobiecych gołych stóp w śladowym obuwiu moje pantofelki na obcasikach wyglądały jak z muzealnej gabloty. Ale to była tylko uwertura, która mi się nie podobała. „Cóż, może przedstawienie będzie lepsze” – przekonywałam samą siebie. Naiwnie, jak się okazało. Najpierw pomyślałam, że pomyliłam dzień i przyszłam nie na ten spektakl, na który wykupiłam bilet. Treść z oryginałem sztuki jakoś nie bardzo mi się zgadzała.
Reżyser zaprezentował wielce twórcze wariacje na temat znanego dzieła. W końcu padł ze sceny znajomy mi fragment tekstu. Odetchnęłam, że jestem w tym miejscu, co trzeba. I także dlatego, że w końcu zrozumiałam wypowiadane słowa. Dykcję młodych aktorów określiłabym jako bełkotliwą. Nonszalancja w stosunku do sztuki, profesji i widzów w najlepszym wydaniu. Pierwszy raz w życiu wyszłam z teatru po angielsku po pierwszym akcie i poszłam... na drinka. A co tam! Tylko kultury żal.
MIROSŁAWA KAMIŃSKA