Teorie spiskowe żywią się niedomówieniami
Kiedy Stanisław Lem przelewał na papier swoje futurystyczne wizje, wielu czytelników z wypiekami na twarzy zaczytywało się w tych fantazjach genialnego pisarza, nie wiedząc nawet, że wiele z nich już niedługo się zmaterializuje, kiedy to nauka, dokonując coraz to śmielszych odkryć, uczyni je rzeczywistością. Nieco inaczej ma się sprawa z prawdą historyczną, do tego opisującą zdarzenia sprzed ponad dwóch tysięcy lat, kiedy to na piachach pustynnej prowincji położonej na peryferiach wielkiego Rzymu narodziła się nowa religia. Od samego początku tak paradoksalna, że wielcy tamtych lat zupełnie nie zainteresowali się jej genezą, bo przecież trudno byłoby traktować poważnie incydent z nawiedzonym żydowskim nauczycielem, który głosząc swoje wizje o wiecznym szczęściu, skończył życie na drzewie hańby, jakim dla Rzymian był krzyż.
Dodatkowym uspokojeniem dla cywilizowanego świata było to, że ten nowy religijny ruch był popularny tylko wśród niepiśmiennej żydowskiej biedoty i przez pierwsze sto lat był przekazywany z ust do ust bez jakichkolwiek zapisanych treści. Pierwsze Ewangelie, jak dokumentują badacze, zostały spisane dopiero pod koniec pierwszego wieku i do tego w rozbieżnych relacjach, które dopiero w późniejszym okresie uporządkowano w formie oficjalnego kanonu pism Nowego Testamentu.
Dlatego trudno nam teraz z całą pewnością określić, ile w tych pierwszych decyzjach było troski o obiektywną prawdę, a ile celowego działania mającego ukształtować zręby nowej wiary z męskim punktem odniesienia. Krytycy tej formy kanonu po wielokroć podnosili kwestie odrzucenia z niego tekstów niewygodnych bądź w inny sposób obrazujących początek Apostolskiego dzieła.
To w prosty sposób prowadziło do tworzenia się ruchów schizmatycznych, z którymi Kościół musiał się borykać przez długie stulecia, a i tak pozostały znaki zapytania.
Wraz z upływem czasu, przy intensywnej narracji o ortodoksyjności, potwierdzonej odwieczną tradycją, udało się na wieki zażegnać kłopot, a niepokornych skutecznie przywołać do opamiętania się, kiedy to coraz silniejszy Kościół mógł skutecznie straszyć ich różnymi karami, ze spaleniem na stosie kończąc. To już jednak historia i obecnie nikomu nie przyjdzie na myśl bać się zadawać pytania o to, jak było naprawdę. Na razie Watykan jest bardzo oszczędny w podejmowaniu kwestii początku swojego istnienia, co rodzi nie tylko pytania maluczkich, ale sprzyja uleganiu wszelkiego rodzaju teoriom spiskowym. Niektórym zaś, jak choćby poczytnemu pisarzowi Danowi Brownowi, posłużyło to do tworzenia książek typu „Kod Leonarda da Vinci”, w której odnosi się do kwestii wygumkowania z historii Kościoła Marii Magdaleny, kiedy nawet na kartach Ewangelii autorzy zaznaczyli jej ważną rolę w historii Jezusa.
Pewnie, że można jego twórczość, tak jak i dokonania innych autorów piszących książki z nutą sensacji, traktować tylko jako przejaw pisarskiej wizji, mającej niewiele wspólnego z rzeczywistością. Jednak w umysłach czytelników pozostawiają one ziarno zwątpienia, a niekiedy dokonują swoistego przemodelowania ich myślenia o sprawach dotąd przyjmowanych jako prawdy wiary niepodlegające jakimkolwiek krytycznym rozważaniom. Może więc warto, by Watykan zabrał głos w trudnych być może sprawach, co wcale nie musiałoby zburzyć podstaw wiary wyznawców?
Prawda, nawet nie zawsze tożsama z tym, co być może było głoszone przez wieki, mogłaby tylko przybliżyć nas do tego, co od samego początku zamierzał nam pozostawić Chrystus. Kościół przez wieki przeszedł bardzo długą drogę i być może nie wszystko jest takie jak w czasie, kiedy to Nauczyciel, przemierzając piaski Palestyny, głosił pierwszym wiernym naukę o Bożej miłości.
Sądzę, że nie trzeba się bać dochowania prawdy o Jego życiu, nawet jeśli może ona być inna niż wizja stworzona na użytek instytucji, która powinna bez zmian ją zachować.