Gorzki powrót Lewandowskiego
W drugiej kolejce Ligi Mistrzów FC Barcelona zagrała na wyjeździe z Bayernem Monachium. Hitowe spotkanie, okrzyknięte wielkim powrotem Roberta Lewandowskiego na „stare śmieci”, szczególnie elektryzowało hiszpańskich, niemieckich i polskich kibiców. „Lewy” nie będzie jednak najlepiej wspominał powrotu do Bawarii, gdzie jego nowy zespół uległ byłej drużynie 0:2. Polak najwidoczniej nie udźwignął ciążącej na nim ogromnej presji i w starciu z Bayernem był cieniem samego siebie...
– Przed losowaniem grup Ligi Mistrzów mam tylko jedno życzenie. Proszę, nie trafmy na Bayern. To za wcześnie i dziwnie bym się czuł, występując przeciwko monachijczykom już teraz, w fazie wstępnej. Najlepiej, jeśli spotkamy się dopiero w finale... – mówił kilka tygodni temu, na gorąco po ogłoszeniu transferu do Barcelony, w pożegnalnej rozmowie w podcaście „Bayern Insider” Robert Lewandowski. Przekorny los sprawił jednak, że prośba Polaka nie została wysłuchana i Barça trafiła do grupy C, w której mierzy się z Interem Mediolan, Viktorią Pilzno i... Bayernem. Co więcej, już w drugiej kolejce rozgrywek 13 września Barcelona miała zagrać w Monachium. Wszystkie oczy były zwrócone na Polaka, który przez ostatnie osiem lat był niekwestionowanym gwiazdorem bawarskiego klubu. Po głośno komentowanej zmianie barw wielu kibiców Bayernu zarzucało mu zdradę, twierdząc, że tym ruchem zburzył budowany przez siebie pomnik. – Nigdy nie będzie legendą na miarę chociażby
Bastiana Schweinsteigera. Przywitamy go bez większego entuzjazmu. Może obędzie się bez gwizdów, ale na aplauz nie ma co liczyć – zapowiadał przedstawiciel jednego z fanklubów Bayernu, cytowany przez „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Przedmeczowe emocje rosły z każdym dniem. W minionym tygodniu okładki większości niemieckich gazet i magazynów poświęcono dwóm postaciom. Zmarłej brytyjskiej królowej i Lewandowskiemu.
Gdy tylko okazało się, że Barcelona przyleci do stolicy Bawarii na ten wyjątkowy, symboliczny także dla polskiego futbolu, pojedynek z Bayernem, rozpoczynam starania o pozyskanie biletu. Szans na zdobycie wejściówki na sektory gospodarzy właściwie nie ma, bowiem te rozchodzą się w mgnieniu oka pośród kibiców mających abonamenty. Na szczęście z pomocą przychodzi Fan Club Barça Polska, od lat organizujący wyjazdy na mecze katalońskiego klubu. Okazuje się, że oficjalny polski fanklub, zrzeszony w strukturach Barcelony od 2006 roku, otrzymał w ostatniej chwili dodatkową pulę biletów. Wśród zapowiadanych 1407 kibiców gości, aż 661 mają stanowić właśnie Polacy! Szybka aplikacja o wejściówkę – te były przeznaczone wyłącznie dla członków FCBP – kończy się sukcesem i udaje mi się zarezerwować bilet na sektor dla przyjezdnych w cenie 50 euro. Pod postem umieszczonym przez FCBP na Facebooku roi się od komentarzy, że to pewnie jakieś oszustwo, bo przecież niemożliwe jest, żeby kupić bilet na tak wielkie sportowe wydarzenie za tak niską kwotę. Sceptyczne głosy wynikały pewnie z tego, że na portalach zajmujących się pośrednictwem sprzedaży biletów z drugiej ręki ceny były kilka razy wyższe. Sam, od lat będąc członkiem
FCBP i mając doświadczenie, jak profesjonalnie organizowane są wyjazdy na mecze „Blaugrany”, jestem spokojny, że na pewno nikt nie chce mnie naciągnąć.
W dniu meczu odbieram, po okazaniu dowodu osobistego, wejściówkę na mecz w jednym z hoteli położonych w centrum Monachium. Przed wejściem gromadzą się fani Barçy z całej Europy w klubowych koszulkach i szalikach. Wśród mieszanki języków, gdzie słychać hiszpański, niemiecki, ale przede wszystkim polski, dominuje jedna uniwersalna przyśpiewka na cześć jednego bohatera. – Robert! Lewandowski! Lalalalalalala... – głośno śpiewają kibice na melodię z „Flinstonów”, podgrzewając emocje przed wieczornym szlagierem. Mając trochę czasu, z perspektywy samochodu „zwiedzam” kilka dzielnic stolicy Bawarii. Najbogatsze i najdroższe (ceny w hotelach są o wiele wyższe niż w innych landach) niemieckie miasto pozostawia mieszane wrażenia. Z jednej strony jest zadbane, czyste i przestronne. Ewidentnie na pierwszym miejscu stoi tu słynny niemiecki porządek. Najbardziej imponuje odnowiona wioska olimpijska z charakterystycznym wielkim stadionem i okazała siedziba BMW. Jednak betonowej, nudnej architekturze brakuje polotu. Nie dziwię się, że po ośmiu latach życia w Monachium Lewandowski z rodziną zapragnął zmienić otoczenie, bowiem położona nad Morzem Śródziemnym Barcelona jawi się jako o niebo ciekawsze i bardziej atrakcyjne miejsce do życia.
W drodze na stadion sympatycy Barcelony mieszają się ze zwolennikami Bayernu. O wrogości nie ma mowy. Przeciwnie, co rusz robią wspólne zdjęcia. Krótkie dyskusje sprowadzają się oczywiście do tematu powrotu „Lewego”. – Szacunek pozostał, ale to nigdy nie była wielka miłość. Dziś, jak zwykle, kibicujemy tylko naszym. Bez żadnych sentymentów – rozprawia obwieszony kilkoma szalikami wąsaty kibic Bayernu, trzymając butelkę piwa. Inny włożył okazjonalną koszulkę z napisem „Danke Lewy”, na której wypisano największe zasługi polskiego napastnika z czasów gry w Monachium. Z kolei fani Barçy dumnie prężą się w najnowszych strojach swojego ukochanego klubu. Najczęściej na plecach mają „dziewiątkę” i nazwisko nowego idola, Lewandowskiego. – Polska, Biało-Czerwoni! – intonują ci, którzy dotarli do Monachium znad Wisły. Pełny folklor.
Jestem zaskoczony rewelacyjną widocznością na Allianz Arenie. Z najbardziej oddalonego od boiska sektora przeznaczonego dla kibiców gości, ulokowanego tuż pod dachem wielkiego stadionu, dobrze da się śledzić to, co się dzieje na murawie. Nowoczesny obiekt, na którym 13 września zameldowało się 75 tysięcy kibiców, robi piorunujące wrażenie. Gdy FC Barcelona wybiega na rozgrzewkę, spiker wita Lewandowskiego. Jak reagują trybuny? Słychać tylko pojedyncze gwizdy, przyćmione oklaskami. – Barça, Barça! – próbują się przebić z dopingiem zwolennicy „Blaugrany”. Ich zapał do głośnych śpiewów zgaśnie jednak w trakcie meczu, gdy zespół prowadzony przez Xaviego będzie – delikatnie mówiąc – zawodził. Tego wieczoru Bayern, napędzany przez swoją publikę, zaprezentował się o wiele lepiej od rywali. Był bardziej zdeterminowany i zasłużenie wygrał 2:0. A Lewandowski? Biegał, próbował walczyć, doszedł nawet do wyśmienitej okazji strzeleckiej, którą jednak „koncertowo” zmarnował. Widać było, jak trudno gra mu się przeciwko byłym kolegom, w swoim dawnym domu. Wydaje się, że potężna presja tym razem zjadła Polaka, który przecież doskonale zaaklimatyzował się w Barcelonie. W poprzednich meczach – czy to w lidze hiszpańskiej, czy w Lidze Mistrzów przeciwko Viktorii Pilzno – zwykle był jej najlepszym zawodnikiem. Niestety, we wtorkowy wieczór na Allianz Arenie, gdzie jeszcze niedawno w koszulce Bayernu seryjnie zdobywał gole, nie błyszczał, co dało mnóstwo powodów do satysfakcji miejscowym kibicom. Po ostatnim gwizdku „Lewy” był wyraźnie zmieszany. Przybijając kurtuazyjne piątki ze świętującymi piłkarzami Bayernu, silił się na sztuczne uśmiechy. Niedługo potem oddalił się do szatni. – To był trudny wieczór. Teraz pora skupić się na przyszłości – napisał krótko następnego dnia na Instagramie, komentując występ w Monachium. I faktycznie, Barcelona po porażce z Bayernem nie może pozwolić sobie na więcej wpadek, jeśli myśli o awansie do fazy pucharowej. Z pewnością szalenie ambitny napastnik już myśli o rewanżu na Camp Nou, gdzie teoretycznie powinno mu się zagrać łatwiej. Niemniej na pewno nie o takim powrocie na stare śmieci marzył snajper Barçy i wszyscy jego kibice...