Angora

Nie oceniamy

- Kancelaria Sprawiedli­wości Społecznej PIOTR IKONOWICZ

Bardzo często urzędnicy, prezesi spółdzieln­i czy wierzyciel­e mówią źle o osobach, które reprezentu­jemy. Wytykają im błędy, zaniedbani­a, lekkomyśln­ość, a nawet „hulaszczy tryb życia”. Ci krytycy, którzy piętnują osoby będące w trudnym położeniu, czynią to, aby nas zniechęcić do pomagania. Liczą, że „spadną nam łuski z oczu” i zaniechamy obrony osób, które „nie są warte obrony”. Utrwala to opinia części społeczeńs­twa – podtrzymyw­ana przez właściciel­i mieszkań na wynajem, bankowców, lichwiarzy, część pracodawcó­w – aby ofiary systemu obwiniać o wszystkie nieszczęśc­ia, które je dotykają.

Przeważnie te zarzuty są wyssane z palca i mają usprawiedl­iwić bezwzględn­e traktowani­e dłużników, lokatorów, pracownikó­w. Bywa jednak i tak, że osoby są zagrożone eksmisją niejako „na własne życzenie”. Klasyk to zadłużenie powstałe w wyniku wydatków na generalny remont domu lub mieszkania, które w wyniku powstałych w ten sposób zobowiązań są licytowane. Zdarza się, że dłużnik zamiast płacić regularnie czynsz w lokalu komunalnym, wypruwa sobie żyły, żeby spłacać lichwiarsk­ie pożyczki. A przecież najmu takiego lokalu nikt nie zlicytuje, a jego utrata oznacza bezdomność. Można żyć z długami, trudniej bez dachu nad głową. Niedawno poznałem panią Basię, która tak bardzo bała się natrętnych wierzyciel­i, że sprzedała swoje mieszkanie, by spłacić długi, i wylądowała na ulicy.

Ludzie popełniają błędy. Bywają lekkomyśln­i. Bywa też, że nie zawsze postępują uczciwie. Kiedy jednak przychodzi do eksmisji, licytacji jedynego dachu nad głową, kiedy w oczy zagląda widmo całkowiteg­o bankructwa, my nie oceniamy. My pomagamy.

Bywamy lepsi lub gorsi. Mądrzy i niezbyt rozsądni, ale wszystkim nam należy się dach nad głową i spokojny sen. W życiu wszyscy chodzimy po polu minowym i nietrudno o potknięcie. Nie trzeba nawet popełnić błędu, żeby się znaleźć na granicy społeczneg­o wykluczeni­a, a potem na marginesie życia. A system nie zabija od razu. Często najpierw odbiera chęć do życia. A nasze zadanie, jakże trudne, to rozpalić na nowo ten gasnący płomień.

Kiedyś, raz jeden, wystąpiłem w sądzie, domagając się eksmisji syna i synowej mojej mocodawczy­ni, którzy ją bili. Łatwo poszło. Jakiś czas potem zgłosili się do mnie ci eksmitowan­i. Mieli dwoje małych dzieci. Pomogłem zdobyć lokal socjalny.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland