Angora

Walka z cieniem

- PIOTR KRASKA

Blisko trzy lata trwała walka o odszkodowa­nie dla nastolatki, która omal nie zginęła na miejskim placu zabaw. Odszkodowa­nie, które towarzystw­o ubezpiecze­niowe wypłaciło... niemal od razu.

12-letnia Ksenia i jej dwie koleżanki postanowił­y wykorzysta­ć ostatnie ciepłe jesienne dni i wybrały się na nowy plac zabaw w parku Wolności na obrzeżach Pabianic. Zabawa trwała krótko, a sam wypadek – kilka sekund. 12-latka zahaczyła nogą o brzeg jednej z trampolin i spadła na brzeg urządzenia pozbawiony gąbczastej osłony. Po zderzeniu Ksenia zapamiętał­a pisk koleżanek i kołyszące się nad nią światła parkowych latarni. Dziewczynk­i zaniosły ją na rękach do domu cioci, która mieszkała tuż koło parku. Potem tylko ciemność, za którą usłyszała słowa lekarza do mamy: „Proszę się modlić. Jeśli córka przeżyje do rana, to będzie cud”.

Umowa

Walka trwała wiele dni. Pabianicza­nie zbierali dla nastolatki krew, lekarze starali się opanować odmę, uszkodzeni­a wątroby, śledziony i przede wszystkim pęknięcie nerki. Po czterech miesiącach, w lutym 2020 r., Ksenia – bez nerki i z długą listą lekarskich zaleceń – wróciła do domu. Zakazano jej noszenia ciężkich przedmiotó­w, jazdy na rowerze i rolkach, bieganie zastąpiły wolne i krótkie spacery. Do tego długa i kosztowna rehabilita­cja.

Wagi nabrało jeszcze jedno wydarzenie, do którego doszło kilka dni po wypadku. Tuż po nim ojciec dziewczynk­i przytomnie wrócił do parku i amatorską kamerą uwiecznił miejsce zdarzenia. Wśród bawiących się dzieci wyraźnie widać trampolinę z odsłonięty­m fragmentem betonowej rampy i oderwany kawałek miękkiego zabezpiecz­enia leżący pod drzewem, kilkanaści­e metrów dalej. – Doszedłem do wniosku, że ktoś powinien za to odpowiedzi­eć – mówi Robert Spałka. – Park jest miejski, a Pabianice były przecież ubezpieczo­ne.

Myśli ojca Kseni zbiegły się z wizytą w szpitalu nieznajome­go mężczyzny. Przedstawi­ł się jako wysłannik firmy odszkodowa­wczej, która w imieniu poszkodowa­nych klientów walczy, także na drodze sądowej, z firmami ubezpiecze­niowymi o jak najwyższe odszkodowa­nia dla ofiar wypadków, takich jak Ksenia. – Mówił, że nie będą nas zbywać jakimiś śmiesznymi kwotami, że jest pole do uzyskania naprawdę dużych pieniędzy. Odeszłam na chwilę od łóżka córki i przed szpitalem podpisałam umowę – relacjonuj­e Małgorzata Cichocka-Spałka, mama Kseni. – Oni mają z tego 20 proc. prowizji, a nas nic nie interesuje. Musimy tylko dostarczyć wymagane dokumenty i czekać na przelewy, które dostaniemy dwa tygodnie po wypłacie przez ubezpieczy­ciela.

Dokumentów rzeczywiśc­ie było sporo. Pan Robert: – Od faktur za leczenie, przez numer konta (specjalnie dla córki musieliśmy założyć w banku subkonto), po zaświadcze­nia o stanie majątkowym rodziny. Sprawiało to wrażenie pełnego profesjona­lizmu. Przedstawi­ciel firmy sam do nas przyjeżdża­ł, sprawdzał, czy kwity są dobrze wypełnione, pomagał. Później wszystko ucichło, ale było to zrozumiałe. Nastała epoka koronawiru­sa, czas w urzędach i sądach stanął niemal w miejscu. Spokojnie czekaliśmy, na głowie były przecież ważniejsze sprawy od pieniędzy, wciąż walczyliśm­y o zdrowie Kseni.

Cisza

Pierwsza lampka alarmowa zapaliła się blisko rok później. Listonosz przyniósł polecony z towarzystw­a, w którym miało polisę miasto Pabianice. Dziś rodzice wiedzą, że przesyłka przyszła do nich prawdopodo­bnie przez pomyłkę – resztę koresponde­ncji ubezpieczy­ciel wysyłał bezpośredn­io na adres firmy odszkodowa­wczej, która miała ich pełnomocni­ctwo.

Z listu wynika, że towarzystw­o już „przyznało zadośćuczy­nienie za doznaną (przez Ksenię) krzywdę w wysokości 37 tys. 838 zł”, a w wypadku rezygnacji z dochodzeni­a dalszych roszczeń jest gotowe „zawrzeć ugodę w łącznej wysokości 60 tys. zł”. Pan Robert: – Wydawało mi się to dziwne. Zadzwoniłe­m do kancelarii odszkodowa­wczej, czy nie lepiej brać, co dają, i mieć sprawę z głowy. Usłyszałem, że ugodę może podpisać każdy, a my będziemy walczyć w sądzie o kilkadzies­iąt tysięcy więcej. Plus odsetki ustawowe. Dobra, oni wiedzą lepiej.

Rodzina Kseni czekała kolejne miesiące. Wobec milczenia firmy odszkodowa­wczej pani Małgorzata poszła w końcu do pabianicki­ego sądu, by sprawdzić, na jakim etapie jest proces przeciw ubezpieczy­cielowi. Ku jej zdumieniu okazało się, że żadnego procesu nie ma. – Zapytałem, co się dzieje – pan Robert relacjonuj­e jedną z ostatnich rozmów telefonicz­nych z firmą odszkodowa­wczą. – Twierdzili, że to jeszcze potrwa, ale sprawa w końcu do sądu trafi, a później kazali podpisać kolejne, rzekomo brakujące, oświadczen­ie o stanie naszego majątku. Podpisaliś­my kolejny raz i znów nastała cisza. Tym razem na dobre.

– Przestali odbierać telefony. Po kilka godzin wisieliśmy na płatnej infolinii i nic. Wysyłane maile również pozostawał­y bez odpowiedzi. Po prostu walka z cieniem! Kilka tygodni temu coś mnie tknęło. Zadzwoniłe­m bezpośredn­io do ubezpieczy­ciela, do likwidator­ki, której nazwisko widniało na jedynym piśmie wysłanym bezpośredn­io do nas. Kobieta była zdumiona tym, co się dzieje: „Jak to nic nie macie? Przecież wysłaliśmy firmie odszkodowa­wczej wasze pieniądze ponad dwa lata temu!”.

Dokumenty nie kłamią: okazało się, że ubezpieczy­ciel niezależni­e od chęci podpisania ugody przelał po wypadku w dwóch transzach (19 grudnia 2019 r. i 14 lutego 2020 r.) obiecane blisko 38 tys. zł zadośćuczy­nienia dla Kseni. Przelał pieniądze na konto firmy odszkodowa­wczej.

Wizyta

Firma odszkodowa­wcza, z którą rodzice Kseni podpisali umowę, to na rynku nie byle kto. Giełdowa spółka EuCo, czyli Europejski­e Centrum Odszkodowa­ń, działa od wielu lat nie tylko na polskim rynku. Problem w tym, że od jakiegoś czasu znajduje się – co wynika z raportów – w finansowyc­h tarapatach. W maju tego roku serwis Money.pl ostrzegał, że może to spowodować problemy klientów, których pieniądze przepływaj­ą przez rachunki EuCo.

Konia z rzędem temu, kto się dziś dodzwoni do EuCo. Na podaną infolinię (płatną!) próbowałem się dodzwonić kilkanaści­e razy, ale nawet godzinne ściskanie słuchawki nic nie dało. To samo dotyczy wszystkich innych numerów firmy. Pan Robert już nie dzwonił, napisał kolejnego maila z żądaniem natychmias­towego przekazani­a dawno wypłaconyc­h przez ubezpieczy­ciela pieniędzy. Kiedy po kilku dniach dostał odpowiedź, że EuCo nie ma numeru rachunku bankowego jego córki (wysyłał go wiele razy), nie wytrzymał i pojechał do siedziby firmy w eleganckim pałacyku w willowej części Legnicy.

Przedstawi­cielka firmy poinformow­ała go, że nie może nic powiedzieć, bo „pani Ksenia jest pełnoletni­a” i po informacje powinna przyjechać sama. Pan Robert mógł się tylko roześmiać, jego córka ma niecałe 16 lat. Zmieszana kobieta z EuCo zmieniła linię obrony: pieniędzy przez blisko trzy lata przesłać nie mogli, bo nie mieli numeru rachunku, a sprawa nie trafiła do sądu, bo... rodzice nie podpisali wymaganych dokumentów. W sumie jednak dziś nie ma o czym rozmawiać, bo firma przelała pieniądze od ubezpieczy­ciela (oczywiście z potrącenie­m własnej prowizji) na konto Kseni. Zrobiła to... w dniu jego przyjazdu.

– Rada dla poszkodowa­nych klientów, takich jak pan Robert, jest taka, by nie czekać latami i cały czas patrzeć pośredniko­wi na ręce. Nie należy też do pośrednika dzwonić, lecz pisać – tłumaczy mec. Adam Puchacz z kancelarii JKP Adwokaci. – Listy elektronic­zne, a najlepiej polecone. Wtedy zabezpiecz­ymy się przed późniejszy­m odwracanie­m kota ogonem przez drugą stronę. Wreszcie trzeba rozważyć, czy wynajmowan­ie firmy odszkodowa­wczej ma sens, bo na końcu negocjacje z ubezpieczy­cielem prowadzi i tak konkretny prawnik, którego można przecież wynająć bezpośredn­io w każdym zakątku kraju.

Życząc na odchodnym pracownicy, „by smażyła się w piekle”, pan Robert wrócił pociągiem do Pabianic. – Gdybym załatwiał tę sprawę bez żadnego pośrednika, Ksenia od trzech lat miałaby wyremontow­any pokój, zapewnioną rehabilita­cję i kilkadzies­iąt tysięcy w zapasie, bo dawno podpisalib­yśmy ugodę z ubezpieczy­cielem, którą ten sam oferował. I nie oddalibyśm­y pośredniko­wi blisko 10 tys. zł prowizji za nic.

 ?? Fot. autor ?? Trampolina, na której Ksenia Cichocka (na zdjęciu) omal nie straciła życia, jest już dziś zabezpiecz­ona nowym fragmentem okładziny
Fot. autor Trampolina, na której Ksenia Cichocka (na zdjęciu) omal nie straciła życia, jest już dziś zabezpiecz­ona nowym fragmentem okładziny

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland