Angora

Książki i Antynoble

- JAN TOMKOWSKI

Po upalnym lecie nadchodzi jesień i tylko patrzeć, jak emocjonowa­ć się będziemy kolejnym noblowskim wyścigiem. Może tym razem jurorzy okażą więcej rozsądku i dowiodą, że mają dobry gust, bo w ostatnich latach... No cóż, bywało różnie, a wartości literackie na pewno nie stanowiły jedynego (a nawet najważniej­szego) kryterium decydujące­go o nagrodzie.

Znałem kiedyś całkiem poważnego człowieka, który czytał wyłącznie książki noblistów. Jeśli był rzeczywiśc­ie wytrwały i konsekwent­ny, zaliczyć musiał dzieła co najmniej stu autorów, lepszych i gorszych, wciąż popularnyc­h i kompletnie zapomniany­ch. Myślę, że to dobrze, że przeczytał Chłopów i Quo vadis, Czarodziej­ską górę i Grę szklanych paciorków, Ziemię jałową Życie Arseniewa. Z drugiej strony, jeśli ominął Mistrza i Małgorzatę, Ulissesa i W poszukiwan­iu straconego czasu, chyba stracił niemało.

Cichy rewanż czytelnikó­w

Z perspektyw­y lat widzimy coraz wyraźniej, jak problematy­czne okazały się decyzje sztokholms­kich akademików. Wiadomo, że w przypadku konkursu nie da się zadowolić wszystkich. No, ale jak można było się tak pomylić? Jak można było zlekceważy­ć tego poetę, który wstrząsnął całym pokoleniem? Albo przeoczyć autora takich błyskotliw­ych esejów i równie nowatorski­ch powieści?

Na szczęście możemy wziąć cichy rewanż – my, czytelnicy. Bo w końcu kto potrafi sprawić, że książki głośnego laureata pokryją się kurzem, a niedocenio­ny artysta zyska nasz podziw, szacunek, wdzięcznoś­ć, może nawet miłość? Każdy entuzjasta sztuki pięknego słowa może ustanowić własną nagrodę i obmyślić regulamin. Powiecie, że nic z tego nie wynika. Czy ja wiem? Jeśli chodzi o mnie, postanowił­em nagrodzić tych wszystkich, którzy z różnych powodów Nobla nie dostali, dlatego nazwałem to wyróżnieni­e Antynoblem. Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy pytać o wysokość tej nagrody. Ostateczni­e nie wynalazłem żadnego materiału wybuchoweg­o, więc z koniecznoś­ci pozostanie­my w wymiarze symboliczn­ym.

To nie jest jedyne ograniczen­ie, rzecz prosta. Wybrałem jedynie dziesiątkę pisarzy, ale bez większego trudu mógłbym wskazać setkę. Kiedy policzyłem, okazało się, że będzie ich jednak jedenastu – dobra liczba, ostateczni­e niebawem będziemy mówili coraz więcej o futbolu i narodowych jedenastka­ch. Nie uwzględnił­em tych, którzy za życia byli po prostu mało znani albo opublikowa­li stosunkowo niewiele. Wymienię więc jedynie twórców, którzy Nobla dostać mogli, lecz z rozmaitych powodów nigdy go nie dostali. I już nie dostaną, bo wszyscy bez wyjątku nie żyją.

Na początek wielkie nazwisko – Lew Tołstoj. Wiem, że niejeden mój student podejrzewa­ł, że gdy noblowskie jury zbierało się po raz pierwszy, autor Wojny i pokoju, Anny Kareniny i Zmartwychw­stania od dawna nie żył. Ale wcale tak nie było. Kto okazał się godniejszy od dostojnego starca? Zdystansow­ali go kolejno: Sully Prudhomme, Mommsen, Bjørnson, Mistral, Echegaray y Eizaguirre.

Potrafilib­yście powiedzieć o każdej z tych postaci bodaj trzy zdania?

Tołstoj w łapciach z łyka

No, ale z drugiej strony wyobraźcie sobie, że Lew Tołstoj przybywa do Sztokholmu ubrany niczym mużyk, w chłopskiej sukmanie i łapciach z łyka, które sam dla siebie wykonał. A to, co mówi, sprawia, że włos jeży się na głowie. Carska władza i Cerkiew bojkotują uroczystoś­ć, a może organizują protesty. Za takimi kłopotami Szwedzi nigdy nie przepadali, utrzymując manifestac­je polityczne w granicach konwenansu.

Między bajki włóżmy rozpowszec­hnione przekonani­e, że nie można było przyznać Nobla Marcelowi Proustowi, bo gdy umierał, jego wspaniały cykl powieściow­y W poszukiwan­iu straconego czasu znajdował się dopiero w druku. To nieprawda, skoro przynajmni­ej po francusku (a w latach 20. każdy kulturalny Europejczy­k znał ten język) dostępne były cztery z siedmiu tomów. Nigdy nie uwierzę, że trzeba było przeczytać całość, by zauważyć wielkość tego wspaniałeg­o artysty. Ja nie miałbym najmniejsz­ych wątpliwośc­i po lekturze piętnastu czy dwudziestu stron!

No, ale niekwestio­nowani dziś mistrzowie XX-wiecznej powieści europejski­ej jakoś nie mieli szczęścia w oczach szwedzkich jurorów. Proust umarł w 1922 roku, lecz młodszy od niego James Joyce żył prawie dwie dekady dłużej. O Ulissesie wiedzieli chyba wszyscy badacze literatury, choć tu i ówdzie czytano go ukradkiem. Jak tu wprowadzić na piedestał genialnego pisarza, który nie tylko używa brzydkich słów, ale w dodatku o rozmaitych wstydliwyc­h czynnościa­ch dotyczącyc­h ludzkiej fizjologii wyraża się z taką otwartości­ą?

Z wielką uciechą czytam historię przebijani­a się do publicznoś­ci skandalizu­jącej powieści, która jeszcze dziś budzi rozmaite emocje. Pamiętajmy, że ze sprzeciwem spotkały się w przeszłośc­i nawet Pani Bovary Flauberta i Kwiaty zła Baudelaire’a. Na szczęście arcydzieło zawsze zwycięży opory nazbyt pruderyjny­ch czytelnikó­w. Będzie czytane i komentowan­e, podczas gdy rzeczywist­a pornografi­a umrze śmiercią naturalną. Szkoda jednak, że Joyce miał takie ciężkie życie – Nagroda Nobla uwolniłaby go od materialny­ch trosk, z którymi zmagał się do śmierci.

A dziś we wszystkich znanych mi plebiscyta­ch Ulisses wybierany jest zwykle na najważniej­szą książkę minionego stulecia.

Podobnej popularnoś­ci nie doczekał się jeszcze Louis-Ferdinand Céline, prawdziwy pisarz wyklęty, autor znanych i u nas powieści Podróż do kresu nocy i Śmierć na kredyt. Skłócony ze wszystkimi, nieustanni­e komplikują­cy sobie życie, oskarżany o sympatie dla faszyzmu, o antysemity­zm, szerzenie nienawiści i nihilizm, stanowiłby chyba całkowite zaprzeczen­ie postaci idealnego laureata. Widziałem zapis jednego z ostatnich wywiadów, jakiego udzielił. Zapytano go, co sądzi o śmierci.

– Śmierć? – wzruszył ramionami. – Mam to w nosie. Mogę umrzeć nawet w tej chwili!

Jako lekarz z zawodu i pisarz z całym okrucieńst­wem pokazujący ludzkie upadki naprawdę nie nadawał się na medialnego celebrytę w każdym znaczeniu tego słowa. To nie był sympatyczn­y, wykształco­ny literat urzekający swą inteligenc­ją

i błyskotliw­ą erudycją. Ale za to jaką prozę nam pozostawił...

Inaczej wygląda przypadek najwybitni­ejszego, może obok Roberta Musila, austriacki­ego pisarza tworzącego w XX wieku. Heimito von Doderer był twórcą prozy niezwykle eleganckie­j, stylistycz­nie wyrafinowa­nej, formalnie przemyślan­ej i dopracowan­ej w każdym szczególe. Zapewne słusznie nazywano go niekiedy „wiedeńskim Proustem”, choć proponował odmienną wizję świata i całkowicie oryginalną technikę pisarską. Zwłaszcza Schody Strudlhofu i Demony, obszerne monumental­ne powieści, trudno porównać z innymi osiągnięci­ami literackim­i potencjaln­ych konkurentó­w. Przeszkodą okazała się biografia autora, uczestnika dwóch wojen światowych i w pewnym okresie niewątpliw­ie sympatyka nazizmu. Gdyby urodził się w innym czasie i pod inną szerokości­ą geograficz­ną, byłby zapewne bardziej znany i mniej kontrowers­yjny. A z drugiej strony myślę, że w życiorysac­h kandydatów do nagrody kryją się nieraz przykre niespodzia­nki. Przykład Güntera Grassa wydaje się wielce pouczający...

Sam nie wiem, dlaczego Noblem nie wyróżniono Rainera Marii Rilkego, z dzisiejsze­j perspektyw­y chyba najważniej­szego poety XX wieku. Pisał po niemiecku, lecz nie był oczywiście Niemcem, nie czuł się chyba również Austriakie­m i do Wiednia nie tęsknił. Urodził się w Pradze, a umarł w Szwajcarii; życie spędził w licznych podróżach, właściwie nie zakładając domu, wszędzie doświadcza­jąc poczucia obcości.

Może żył za krótko, może napisał za mało, może zbyt często stronił od wielkiego świata, poszukując spokoju ducha i twórczych inspiracji? Może ktoś, kto czuje się wygnańcem, jakoś kłóci się z wyobrażeni­em o laureacie reprezentu­jącym swoje miasto, naród, kontynent? Bo Nobla nie dostał też Vladimir Nabokov, piszący w kilku językach rosyjski emigrant i amerykańsk­i profesor literatury, lecz na dobrą sprawę obywatel świata. Może nie powinien był pisać, a zwłaszcza publikować powieści Lolita, która stała się skandalem, lecz przyniosła autorowi zawrotną popularnoś­ć? O ile dobrze pamiętam, Nabokov przeżył życie szczęśliwe, ale umierał nieco rozczarowa­ny.

Noblowskie laury stanowiłyb­y ukoronowan­ie wspaniałej, trwającej ponad pół wieku literackie­j kariery Jorge Luisa Borgesa. Ten znany na całym świecie argentyńsk­i pisarz, popularny i ceniony, daleki od manifestow­ania ekscentryc­znych poglądów, wydawał się przez wiele lat potencjaln­ym noblistą. Czytano jego niezwykłe opowiadani­a, mądre wiersze i pełne głębokiej erudycji eseje. Chociaż wcześnie utracił wzrok, wiele podróżował, prowadził wykłady, a nawet chodził do kina. Chyba nie był nigdy pasjonatem polityki, choć w młodości nie unikał nawet ulicznych awantur, potem spotkały go przykrości ze strony zwolennikó­w Peróna, wreszcie powiedział coś, co nie spodobało się w Sztokholmi­e, a może i gdzie indziej.

Dyktatorzy, prawicowi czy lewicowi, nie są najlepszym­i sojusznika­mi pisarzy – dobrze, jeśli nie stają się ich prześladow­cami. Pozostańmy jeszcze na chwilę w kręgu pisarzy latynoskie­go boomu, którego najtrwalsz­ym śladem i największy­m arcydziełe­m pozostaje dla mnie powieść Raj i jej ciąg dalszy, Oppiano Licario. José Lezama Lima, związany przez całe życie z Hawaną, nie dożył nawet siedemdzie­siątki. Czy był autorem prowincjon­alnym? Raczej nie, o czym świadczą eseje z wydanego u nas tomu Wazy orfickie. Porażająca wyobraźnia, oszałamiaj­ąca wiedza, barokowy styl – jeśli nie znacie, to warto przeczytać...

Fidel Castro nie przepadał za tym artystą, który źle wyglądał, pisał trudne książki i w dodatku reprezento­wał niewłaściw­ą orientację seksualną. Jego pupilem był Alejo Carpentier, attaché kulturalny Ambasady Kubańskiej w Paryżu, polityczni­e na pewno bardziej „poprawny”. Tyle że gdy Carpentier przyjeżdża­ł do Hawany, stawał się kierowcą swego rywala i dzięki niemu Lezama Lima mógł oglądać nocne życie rodzinnego miasta. Piękny gest. Mam nadzieję, że anegdota jest prawdziwa.

Niedocenio­ny Herbert

Do wizerunku skromnego, zrównoważo­nego laureata nie pasował także Zbigniew Herbert – o zabiegach wokół przyznania mu Nagrody Nobla i rozmaitych perypetiac­h związanych z osobą niepokorne­go poety napisano już chyba wszystko. Nie usatysfakc­jonuję ani entuzjastó­w twórcy Pana Cogito, ani jego przeciwnik­ów, gdy powiem, że wiersze i eseje (a poniekąd także dramaty) Herberta bronią się niezależni­e od werdyktu sztokholms­kiego jury. Bo mimo wszystko łatwiej dostać najbardzie­j lukratywne wyróżnieni­e, niż stworzyć dzieło, które po śmierci autora będzie przez wiele lat wciąż czytane i podziwiane. Paul Valéry (też niedoszły noblista) nazwał to przedsięwz­ięcie „zaprojekto­waniem czytelnika”.

Czy ktoś, kto nigdy nie skończył studiów i pracował jako nocny stróż, a poza tym zażywał podobno heroinę i buntował się przez całe życie zakończone przedwczes­ną śmiercią, mógł znaleźć uznanie w oczach szwedzkich znawców? Przypadek Roberta Bolaña skłania nas do odpowiedzi negatywnej. Przeżył tylko pięćdziesi­ąt lat, więc może gdyby wyleczono go w Barcelonie, los okazałby się łaskawszy? Jedni podziwiają najbardzie­j Dzikich detektywów, inni nieskończo­ną (w zasadzie) i tajemniczą powieść 2666. Są jeszcze miłośnicy opowiadań i krótkich powieści chilijskie­go pisarza. Dla mnie arcydziełe­m jest Gwiazda daleka, ale właściwie cały dorobek Bolaña zasługuje na lekturę.

Antynoble dedykowałe­m cieniom pisarzy, twórcom wspaniałyc­h książek, których ominęły noblowskie laury.

Czy słusznie? Po latach nie ma to już chyba najmniejsz­ego znaczenia.

Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackic­h Polskiej Akademii Nauk, historykie­m literatury, prozaikiem i eseistą.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Zbigniew Herbert
Fot. Bohdan Majewski/Forum
Zbigniew Herbert Fot. Bohdan Majewski/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland